wiecej milosiernie:
— Juz dobrze, synu. teraz idz napij sie czaju i przestukaj caly ten brud i plugastwo, tylko przedtem scisnij sobie nos klamerkami do bielizny, w trzech kopiach, zeby nasz miody przystojniaczek mogl to podpisac. A ciebie — zwrocil sie do mnie — juz mozna odprowadzic do slubnych apartamentow z wszelkimi udogodnieniami i z woda biezaca.
W porzadku — tym ustawszym glosem do dwoch gliniarzy z tych zaiste najtwardszych — zabierzcie go.
Wiec odprowadzili mnie na kopach i z piachy i na twojamaci do tych klatek i zakluk zakluk w celi, gdzie bylo juz pewnie z dziesieciu albo dwunastu zakluczonych, w tym wielu pijanych. Bylo wsrod nich po nastojaszczy unter bydlo, uzasna trwohyda, jeden z klufem do imentu wyzartym i geba rozdziawiona jak wielka czarna dziura, jeden chrapiacy na podlodze, rozwalony, a glut mu z ryja caly czas wyciekal i jeden, co jakby caly fekal se normalnie dawal w kaloty. Bylo takze dwoch jakby dupodajnych, obaj napalili sie na mnie i jeden mi prygnal na grzbiet i przyszlo mi sie z nim fest poharatac i tak smierdzial jakby denaturka i tania perfuma, ze o mato sie znow nie porzygalem, tylko juz nie mialem czym, o braciszkowie moi. A potem drugi z lapami do mnie i ci dwaj zaczeli sie szarpac z charkotem, obaj napaleni na moja plyc. I tak wzieli sie rozrabiac, az paru gliniarzy wpadlo i palami dalo im obu taki lomot, ze im przeszla zadyma i juz calkiem spoko usiadlszy zagapili sie w przestrzen, a po mordzie jednemu z nich stary blut kap kap i kap. W celi byly daze i prycze, ale zapelnione. Wdrapawszy sie po jednej na sam wierzch (a spietrzone byly po cztery) znalazlem starego chryka, jak chrapal, nawierno pizgniety tam na gore przez lapsow. Tak czy siak zwalilem go w niz (nie byl znow taki ciezki) i ruchnawszy na jakiegos tlusciocha, zlopaka, co kimal na podlodze, obaj zbudzili sie i w skrzyk, i zaczeli sie tak wzruszajaco lomotac. A ja lezac na tym zacuchlym barlogu, o braciszkowie moi, zapadlem w oczen ustawszy i wymeczony i obolaly sen. Ale nie byl to wlasciwie sen, tylko jakby przeprowadzka do innego, lepszego swiata. W tym innym, lepsiejszym swiecie, o braciszkowie moi, znalazlem sie jakby na wielkim polu, gdzie najrozmaitsze kwiaty i drzewa, i byl jakby koziol z morda jak u czlowieka, grajacy na takim flecie. A potem sie wydzwignal jak slonce sam Ludwik Van z morda jakby z pioruna i grzmotu, w halsztuku i z rozwianymi dziko wlo sami, no i uslyszalem
Ale melodia sie zgadzala, co wiedzialem, jak mnie zbudzili dwie minuty pozniej albo dziesiec, albo dwadziescia godzin albo dni, albo lat, bo zegarek mi odebrali. Stal pode mna gliniarz, jakby na wiele wiele mil i jeszcze mil w glab i szturgal mnie dlugim kijem zaopatrzonym w kolec i mowil:
— Budz sie, synu. Budz sie, ty przystojniaczku. Czeka cie dopiero prawdziwy klopot.
A ja na to: — Dlaczego? Kto? Gdzie? Co takiego? — A melodia
— Zlaz i dowiesz sie. Mamy dla ciebie, synu, naprawde wspaniale wiadomosci. — No to wykarabkalem sie zesztywnialy i obolaly i tak naprawde jeszcze nie ockniety, a ten szpik, roztaczajacy silna won sera i cebuli, wyszturgal mnie z brudnej, chrapiacej klatki, aby dalej po korytarzach, a przez caly czas ta stara melodia
— Prosze prosze. Co jest, braciszku. Co sie poluczylo w tym jasnym srodku nocy? — Odpowiedzial:
— Daje ci dokladnie dziesiec sekund na to, azebys starl ten glupawy usmiech ze swego ryja. A nastepnie posluchasz.
— Co takiego? — zesmialem sie. Nie wystarczy ci, ze pobito mnie prawie na smierc i opluto, i zmuszono, abym przez wiele godzin wyznawal swe zbrodnie i w koncu wepchnieto mnie pomiedzy psychow i smierdzacych zboczencow w tej zafajdanej celi? Masz dla mnie jakies nowe meczarnie, ty skurwlu?
— Sam je sobie zadasz — stwierdzil jak najpowazniej. — Jak mi Bog mily, spodziewam sie, ze twoje wlasne tortury doprowadza cie do szalenstwa.
I nagle, zanim jeszcze zdazyl powiedziec, juz wiedzialem. Ta stara chryczka, wlascicielka tych kotow i koszek przeniosla sie do lepszego swiata w jednym ze szpitali miejskich. Widac ja ciut za mocno stuknalem. No no, to bylby szczyt wszystkiego. Przywidzialy mi sie te wszystkie koszki, jak miaucza, zeby im dac mleka i fige, wiecej go nie polucza od tej starej bzdregi, swojej paniusi. To juz koniec i aut. Popelnilem wszystko, co tylko mozna. A dopiero mam pietnascie lat.
Czesc druga
1
To co teraz, ha?
Podejmuje w tym miejscu i dopiero zaczyna sie po nastojaszczy plaksiwa i jakby tragiczna czesc tej opowiesci, o braciszkowie i jedyni druzkowie moi, w tej Wupie (czyli Wiezieniu Panstwowym) numer 84 F. Nie ochotno wam bedzie sluszac ten szajsowaty i uzasny razkaz, jak to moj ojczyk w szoku obtlukiwal i juszyl sobie grabki na tym poniekad oszukanym Bogu w Niebiesiech i jak maciocha usta w prostokat rozdziawiala do tego ouuuu ouuuu ouuuu w matczynej rozpaczy, ze jedyna latorosl i syn piersia jej wykarmiony rozczarowal wszystkich ach jak horror szol i do takiego stopnia. Po czym stary i kurewsko ciety chryk sedziola z nizszego sadu jak wzial i obsmarowal od najgorszych waszego Brata i Piszacego Te Slowa, co mi jeszcze wpierw lajnem i brudnymi kalumniami przylozyli P.R. Deltoid i polucyjniaki, a zeby ich Bog pokaral. I znow do tego zacuchlego kicia, miedzy tych smrodliwych zwyrodnialcow i przystupnikow. A potem sie odbyl wyzszy sad ostateczny i nastojaszczy sedziola, i lawa przysieglych, i znow ten balach na mnie od samych najgorszych i z trabami uroczysto w zadeciu, a potem: winien! i maciocha w bu-hu-huuuu! jak mi rabneli: czternascie lat! o braciszkowie moi. No i uszly co do dzionyszka dwa lata, jak sie znalazlem na kopach i szczek brzdek w tej Wupie 84 F, ubrany w szczyt mody wieziennej, czyli w brudny jednoczesciowy lach w kolorze jak fekal, z naszytym na grudzi tuz powyzej cyk cyk cykacza numerem i tak samo na plecach, wiec czy ide czy przyde, zawsze jestem 6655321 i juz: a nie wasz malutki stary druzoczek Alex.
— To co teraz, ha?
Nie zeby to bylo wychowawcze, o nie! siedziec dwa lata w tej gnojni piekielnej i jakby w zwierzyncu dla szkaciny ludzkiej, a te ciurmaki lamignaty nic tylko laduja z buta i z piachy i krugom te przystupniki, zbrodniarze, nieraz to calkiem zboczone i sliniace sie od stop do glow, ze taki przyjebny malczyszka: jak nizej podpisany. I dzien w dzien rabotac na warsztacie przy proizwodztwie pudelek na spiczki, no i na podworko i szagom marsz w kolko i w kolko i w kolko, niby dla zdrowia i czasami wieczorem jakis starozytny chryk w typie psora z dokladem o zuczkach albo Drodze Mlecznej lub o Cudach i Tajemnicach Platka Sniegu, co juz mi zupelnie dawalo w rechot, bo