przypominal mi sie ten chryk, co wyszedl z Publo Bibloteki w zimowa noc i jak ustroili my z nim lomot i Czysty Wandalizm, kiedy moi druzkowie jeszcze nie zdradzili mine i tak jakby szczesliwy bylem i swobodny. O tych druzkach tylko jeden raz uslyszalem, jak faty i maty przyszli na widzenie i skazali mi, ze Georgie nie zyje. A tak, nie zyje, o braciszkowie moi. Po prostu martwy jak psi fekal na drodze. Powiodl moj Zorzyk tych dwoch do chaty jakiegos oczen bogatego czlonia i dali mu fest kop i lomot na podlodze, a potem Georgie wzial sie razrez do poduszek i zaslon, a stary Jolop wzial sie lup cup za jakies bardzo drogie ukraszenia, figury i tym podobne, az ten bogaty i zlomotany mudak wsciekl sie jak z uma szedlszy i na nich z wazaca po nastojaszczy sztaba zelazna. I takiej sily nadzwyczajnej dostal przez ten razdraz, ze Jolop i Pete ledwie mu zdolali ubryknac w akoszko, a Georgie potknal sie o dywan i jak wzial ta zelazna sztaba z rozmachu lup i bryzg po starym czerepie, tak i skonczyl sie zdradziecki Georgie. A ten stary ubijca wykrecil sie, ze w Obronie Koniecznej i git galant. Wiec jak na Zorzyka przyszla czapa, chociaz w rok i dluzej po tym, jak mnie chapnelo gliniarstwo, to wszystko juz widzialo sie fajno fajn i przednio, tak jakby Wyrok od Samego Losu.
— To co teraz, ha?
Bylem jak raz w Kaplicy Blokowej, bo niedziela rano i kaplon wiezienny trul normalnie Slowo Boze. Moja robota byla przygrywac na stereo, puszczac te zafajdane muzyki swietojebliwe przed i po i w trakcie rowniez, jak piali hymniszcza. Znachodzilem sie w tyle Blokowej Kaplicy (bylo ich cztery w tej Wupie 84 F) tam, gdzie klawisze (znaczy sie ciurmaki) czuwali stojac przy wintowkach i z nabuchanymi sino w ryj mordzielami na pogotowiu i widzialem, jak wsie zakluczone siad na rzop i zasluchali sie w Slowo Boze, w tych wieziennych ciuchach koloru lajna, i tylko ten cuch brudacki od nich zajezdza, nie zeby po nastojaszczy z nieumycia sie, nie od istnego brudu czy fekalu, ale taki wlasny zaprzaly smiard co to od przystupnikow, o braciszkowie moi, ta won jakby kurzu zjelczala, tlusta i beznadziejna. Az uwidzialo mi sie, ze moze i ja tak cuchne skoro juz zrobil sie ze mnie nastojaszczy pryzner, mimo ze taki mlodziak. Wiec bylo to dla mnie oczen wazne, braciszkowie, zeby sie co najrychlej wydostac z tego smrodliwego zwierzynca. I jak sami uswiadczycie, jezeli to bedziecie dalsze poczytywac, za niedlugo mi sie udalo.
— To co teraz, ha? — odpytal trzeci raz nasz wiezienny boguslaw. — Ano teraz juz bedziecie wlaz i wylaz, wlaz i wylaz po takich zakladach, jak ten, ale dla wiekszosci was to dluzej wlaz niz wylaz, chyba ze posluchacie Slowa Bozego i pojmiecie, co za kary czekaja zatwardzialego grzesznika na tamtym swiecie, a na tym co: figa! moze nie? Jestescie banda zadziobanych idiotow i tyle — wiekszosc! — zeby tak opchnac pierworodzlwo za miske wyslyglej owsianki. Ta podnieta kradziezy, gwaltu i przemocy, ta durna chuc, aby zyc za frajer: czy to warto, skoro mamy calkiem pewne dowody, tak tak, niewzruszone swiadectwo i pewnosc, ze pieklo istnieje! Ja to wiem, wiem, przyjaciele moi, mialem te wizje i pokazano mi, co to za miejsce, ciemniejsze niz wiezienie, gorzej palace niz jaki badz ludzki ogien, gdzie duszyczki takich zatwardzialych grzesznikow i kryminalistow jak wy — nie ma co sie obszczerzac, szlag by was trafil, wy lotry, to nie podsmiechujki!
— jak wy, powiadam, wrzeszcza w nieznosnej i wiecznej meczarni, nos im zatyka smrod, ryj pelen goracego lajna, skora gnije i platami oblazi, we flakach az do kwiku wierci sie jakby kula ognista! A tak tak, macie to jak w banku, wiem ja cos o tym.
W tym punkcie, o bracia, ktorys tam pryzner czy inszy jakby w tylnych rzedach dal koncert na wardze — Prrrrrp! — i te ciurmaki od razu hej ho! i pedza, ale jak! tam gdzie wydal im sie szum: i lup lup. i trach na lewo i prawo, calkiem na padbor. Grabneli jednego bidaka, trzesacego sie, chudziutkiego i drobnego pryznera, starego chryka, i potaszczyli go, a ten krugom skrzyczal: — To nie ja, no wiecie, przeciez to on! — ale co za roznica? Fest mu przydziarmazyli, a potem wywlekli z kaplicy, chociaz malo sobie lba nie odwrzeszczal.
— A teraz — powiada kaplon — posluchajcie Slowa Panskiego.
— I dzwignal wielka knige i przewarkotal kartki, sliniac te paluchy spluwsz spluwsz. A byl z niego wielki, gromadny bych i chamajda z morda az az czerwona, ale mnie dosc lubial, ze taki mlodziak i ostatnio ta kniga tak interesujacy sie. Ustroilo sie jakby za czesc mojego wychowania znaczy sie na przyszlosc, ze czytam z tej wielkiej knigi, do tego muzyka leci z kaplicowego stereo, a ja czytam. Uch, braciszkowie moi! to bylo po nastojaszczy horror szol. Zakluczali mnie i ze niby mam sluchac tej swietojebliwej muzyki J. S. Bacha i G.F. Handla, a ja sie rozczytywalem, jak te stare Zydlaki robili jeden drugiemu lomot i ultra kuku, po czym doili to jewrejskie wino i dawaj na tapczan jak leci z zonami, ze sluzankami, po prostu horror szol. To mnie trzymalo, braciszkowie. Tej knigi ostatnia czesc juz nie oczen byla mnie paniatna, wiecej tego jakby kaznodziejstwa i wznioslego balachu niz lomotu i starego ryps wyps. Ale jednego dnia kaplon zagaja do mnie, tak jakby mietoszac mnie tym wielkim, poteznym lapskiem: — Och, zastanow ty sie, 6655321, nad meka Boska. Rozwaz to sobie, moj chlopcze. — A krugom jechala od niego ta po muzycku zawiesista won szkota i paszol do swojej dyzurki jeszcze se chlapnac. Wiec ja przeczytalem dokladnie o tym biczowaniu i cierniowej koronie i tak zwanym krzyzu i cale to ichnie gowno, i luczsze jak dotad upatrzylem, ze cos w tym jest. Na stereo lecialy fajne kawalki Bacha i wtedy mnie, oczy zakluczywszy, uwidzialo sie, jak pomagam dawac lomot i przybijac na krzyz, a nawet rzadze tym jako dowodca, ubrany jakby w toge, czyli w taki szczyt mody rzymskiej. Wiec nie sawsiem zmarnowal sie ten moj pobyt w kazionnej Wupie 84 F i sam naczalnik bardzo sie obradowal, jak uslyszal, ze mnie wciaga ta jakby religia: i wlasnie z tym wiazalem pewne nadzieje.
Tej niedzieli z rana kaplon wzial i wyczytal z knigi o takim, co slyszal, a nie zalapal sie na to slowo, ze jakby dom budowal na piachu i zaczelo lac, i deszcz, i grom z nieba lubudu, i dom poszedl w cholere. To ja podumalem, ze tylko nastojaszczy durak budowalby na tym piachu i ze taki chleborak to musial lepszych miec sasiadow i druzkow jechidnych, co tylko by sie obszczerzali, a zaden mu nie balaknie, ze tak budowac to glupiego robota. I dal skowyt nasz kaplon: — To recht, ferajna! I na zakonczenie odspiewamy hymn 435 ze spiewniczka. — Rozdal sie stuk i bach i szt szt, jak obecni wzieli sie za te male uswinione
Robili z tych durackich slow istny wyj i bek, a bogustaw ich popedzal, jak batem siepnac: — Glosniej, do cholery, spiewac! — a do tego ciurmaki: — No, czekaj ty, 7749222 — i: — Leb ci rozwale, gnojku! — Wreszcie bylo z tym aut i kaplon zakluczyl: — Niechaj was Trojca Przenajswietsza ma w opiece i uczyni dobrymi, amen — i wszystko poszurgalo do drzwi przy takim fajnym kawalku II symfonii Adriana Schweigselbera, wybranym, o braciszkowie moi, przez Nizej Podpisanego. Co za ferajna, myslalem, stojac przy tym naszym stereo w kaplicy i patrzac, jak ten szajs ludzki czlapiac wygruza sie i robi jaaaurrr i beeeeaa jak zwierzeta, i pokazuje mi zafajdanymi paluchami cha ci w de! ze niby ja tu mam przywileje. Kiedy sie ostatni wyczolgal z grabami obwislymi jak u goryla i potoczywszy fajnie gromko lup w tyl czaszki od jednego ciurmaka, co jeszcze sie zostal, a ja wykluczylem stereo, podlazl do mnie ten kaplon, pykajac rakotwora, jeszcze w tym ciuchu boguslawskim, w koronkach i calo na bialo, no jak dziewuszka.
I zagail w te slowa: — Jak zwykle dzieki ci, moj maly 6655321. Co tez dzisiaj nowego? — Bo ten kaplon, wiadomo, chcial sie zostac za oczen waznego swietojebliwca w tym ich swiecie Religii Penitencjarnej i do tego bylo mu nuzne oczen horror szol dobre swiadectwo od Naczalnika, wiec lazil i kiedy niekiedy zakapowal Naczalnikowi. co za mroczne spiski knuja sie u pryznerow, a tego szajsu duzo poluczal ode mnie. Sporo bylo tak tylko wydumane, ale bez tego, zeby cos po nastojaszczy, sie nie obeszlo, na przyklad jak do naszej celi doszlo po rurach kanalizacyjnych puk puk puk-i-puk-i-puk puk-i-puk ze duzy Harriman ma sie wylamac. W czasie zarcia mial stuknac klawisza i wypsnac sie przeodziawszy w jego ciuch. A potem jak na stolowce mialo sie ustroic wielkie rzucanie ta szajsowata piszcza, co ja tez wiedzialem i donioslem. A boguslaw podal wiadomosc do gory i zarobil pochwale od Naczalnika za Spoleczne Podejscie i Czujne Ucho. Wiec na ten raz odkazalem i to nie byla prawda:
— Owszem, tak jest, prosze ksiedza, doszlo po rurach, ze przybyl nielegalny transport kokainy i bedzie ja rozprowadzac jakas cela na 5 kondygnacji. — A wsio przydumalem w lot balakawszy, jak i przedtem duzo tych