nastepuje:
— Juz co to, nie, bracia, tak sie nie robi. Nie dawaj dla tego karypla. — A ten mu na to:
— Halt pysk i bubel w kubel, us, ty parchu! — czyli przymknij sie, ale niegrzecznie. Na to juz Wielki Zyd rozmachnal sie, zeby mu przydziarmazyc.
A Doktor sie odezwal:
— Alez panowie, po co nam tu awantura, nieprawdaz? — tym glosem z najwyzszych sfer towarzyskich. Ale ten nowy przystupnik sie po nastojaszczy dopraszal i krugom pokazywal, jak uwaza sie za gromadnego i wielkiego flimona i ze to ubliza jego nadzwyczajnej godnosci, aby dzielil cele z szescioma i spal na podlodze, az ja wykonalem ten gest. Wiec postaral sie jechidno po swojemu zazyc Doktora i tak sie odezwal:
— Euuuu, wiec nie ouudpouuwiada ci juz awantuuura, czyz nie taaak, Archijajcu? — A na to wlaczyl sie Jajasio, zly i ciety i zylasty, jak nastepuje:
— Skoro juz nie mozna spac, to mozna zajac sie edukacja. Naszemu przyjacielowi, ktory sie od niedawna wsrod nas pojawil, przyda sie lekcja. — Mimo ze specjalizowal sie Jajasio w napasciach seksualnych, ale przemawial kulturalnie, z cicha i tak jakby starannie. Wiec nowy tylko sie obszczerzyl:
— Lap i lyp i lup, ty male fizdejko! — I dopiero zaczelo sie po nastojaszczy, ale tak po czudacku i jakby z lekka, ze po prawdzie nikt nie podniosl glosu. Ten nowy z poczatku ciut nicmnozko pokrzykiwal, ale jak Murko wzial i piachnal go w usto, podczas gdy Wielki Zyd stojacego udzierzal przy kratach, aby go bylo widno w tym czerwonym swiatelku z przejscia, to juz tylko wydawal o! o! o! Nie byl to za mogutny czlonio, bardzo slaby w tym, jak pytal sie oddac lup za lup, i wydaje mi sie, ze to wlasnie nadrabial przez ten oczen huczny glos i chelpliwosc. Tak czy siak, ale zobaczywszy, jak ta stara czerwien plynie krwawo w pur pur purowym swietle, poczulem, ze mi jakby podchodzi do gory po staremu w kiszkach ta radocha i odezwalem sie:
— Zostawcie go dla mnie, no juz, niech ja go dostane, o braciszkowie moi. Na co Wielki Zyd wyseplenil:
— Tak, tak, chlopaki, to jest fer. Zalatwiaj go, Alex. — I staneli tak w kolko, a ja lomotalem tego flimona prawie po ciemku. Z piachy mu dawalem, ile wlazlo, i tancowalem z buta, mimo ze bez sznurowadel, a w koncu go podcialem i ruchnal bach bach lubudu na podloge. To dalem mu jeszcze raz po nastojaszczy horror szol fajnego kopa w czaszke i on zrobil oooch-ch-ch i tak jakby odchrapal sie w gleboki sen, i Doktor powiedzial:
— W porzadku, sadze, ze ta lekcja bedzie wystarczajaca — i szczurzyl sie, aby dojrzec tego powalonego i zdziarganego czlonia na podlodze. — Niech mu sie przysni, jak to w przyszlosci bedzie moze lepszym chlopakiem. — No i wlezlismy apiac na swoje kojki, juz bardzo ustawszy. Co mi sie przysnilo zas, o braciszkowie moi, to ze bylem w jakiejs oczen gromadnej orkiestrze, liczacej sie na setki i setki, a dyrygent jakby skrzyzowany z Ludwika Van i G. F. Handla, widzial sie calkiem gluchy i slepy i majacy juz dosc tego swiata. Ja w detych bywszy instrumentach, ale to, na czym gralem, to jakby na bialo niby rozowawym fagocie z ciala i wyrastajacym z mojej plyci, akurat posrodku brzucha i jak w niego dmuchalem, to musialem sie zesmiac ha ha ha bardzo glosno, bo tak jakby mnie laskotalo, i na to Ludwik Van G. F. pokazal sie razdraz i calkiem z uma szedlszy. Po czym dawaj blizej do mordy i uwrzasnal mi sie gromko w same ucho, i zbudzilem sie caly spotniawszy. Oczywiscie ten gromki szum to faktycznie byl wiezienny budzik z tym brrrrr brrrrr brrrrr. Zimowy poranek i oczy moje sawsiem klejaszcze od tego spiku, a jak je rozwarlem, to rozbolaly mnie w tym elektrycznym swietle, co je wkluczyli w calej wupie. Po czym luknalem w dol i uwidzialem tego nowego zeka, jak lezy na podlodze, na balszoj krwawy i pobity i ciagle aut aut i aut. Przypomniala mi sie ubiegla noc i zasmialem sie ciut kusoczek.
Ale jak wylazlem z kojki i pichnalem go bosa noga, poczulem jakby sztywny chlod i podszedlem do pryczy Doktora i potrzaslem go, bo rano zawsze sie powoli rozbudzal. Ale na ten raz wyprygnal z kojki dosc rychlo, inni tez, a wyjatkiem byl Murko, ktory spal jak kawal martwego miecha. — Bardzo niefortunnie sie stalo — powiedzial Doktor. — Niewatpliwie byt to atak serca. — Po czym rozejrzal sie po nas wszystkich i rzekl: — Doprawdy nie powinniscie go az tak dekowac. To bylo doprawdy nieroztropne.
Rzekl na to Jajasio:
— No no, doktorku, tez nie byles calkiem do tylu, jak mu przyszlo dac chytrze co nieco z piachy. — A potem Wielki Zyd obrocil sie do mnie i wyrazil:
— Alex, ciebie za bardzo ponioslo. Ten ostatni kop to byl bardzo bardzo niecharoszy. — Wiec ja przez to wszystko poczulem sie juz oczen razdraz i powiadam:
— A kto zaczal, co? Ja wlaczylem sie dopiero pod koniec, moze nie? — Wskazalem na Jajasia i mowie: — To byla
— Nikt sie nie wyprze tego, ze mu troche przylozyl, aby mu dac ze tak powiem nauczke, ale nie ma dwoch zdan, ze to ty, chlopcze, z rozmachem i — powiedzialbym lekkomyslnoscia mlodego wieku zadales mu gnadensztosa. I wielka szkoda.
— Zdrajcy — wymowilem. — Zdrajcy i zaklamance — bo juz mi sie zrobilo wsio widno, jak przedtem, dwa lata w tyl, kiedy moi tak zwani druzkowie wydali mnie w zestokie lapska polucyjniakow. Juz na nic uczciwego w tym swiecie nie mozna liczyc, braciszkowie moi, na ile ja to widze. No i Jajasio wzial i zbudzil Murka, a Murko byl jak najbardziej gotow przysiegac, ze to Nizej Podpisany dopuscil sie tego najgorszego brudnego lomotu i okrucienstwa. Jak sie pokazaly ciurmaki, a pozniej Sam Naczalnik, juz ci moi druzkowie z celi az sie rozlegalo, tak zeznawali, czego to ja nie zrobilem, aby ukatrupic tego nikudysznego zboczenca, ktorego zakrwawiony trup lezal jak worek na podlodze.
Bardzo to byl czudacki dzien, o braciszkowie moi. Wyniesli to martwe cielsko, a potem w calej wupie wsie zostali sie zamknieci az do rozporzadzenia i nie wydawano zadnej piszczy, daze i kubka goracego czaju. Tylko siedzieli my i czasowi (znaczy sie ciurmaki) tak jakby szagali tam i nazad po kondygnacjach, od czasu do czasu wydajac krzyk: — Zamknij sie! — albo: — Zawrzyj ten loch! — jak dobiegl ich aby tylko szept z jakiejs celi. Potem kolo jedenastej rano jakby zesztywnialo wszystko i podniecenie, i jak gdyby strachem zasmierdzialo poza cela i zobaczyli my, jak Naczalnik i Glowny Ciurmak jeszcze z kilkoma waznymi na wyglad bonziakami szagaja co rychlej, wygadujac jak z uma szedlszy. Doszli jakby do konca tej kondygnacji, a potem dalo sie slyszec ze abratno szli, juz wolniej, i bylo slychac jak Naczalnik, taki oczen tlusty pocacy sie blondyn, truje cos w rodzaju: — Ale dopraszam sie — i: — Coz na to poradzic, ekscelencjo? — i tym podobne. Wreszcie cala ta banda zatrzymala sie przy naszej klatce i Glowny Ciurmak odkluczyl. Zaraz bylo widac, ktory tu najwazniejszy: taki bardzo wysoki z niebieskimi oczyma i w ciuchu naprawde horror szol, w najpiekniejszym garniturze, braciszkowie, jaki widzialem w zyciu, absolutny szczyt mody. Przezieral jakby na wylot nas, bidnych zekow, i posuwal tym krasiwym, po nastojaszczy edukowanym glosem: — Rzad nie moze juz dluzej polegac na przestarzalych teoriach penitencjarnych. Stloczyc razem przestepcow i co z tego wynika? Kwintesencja zbrodni, legnaca sie w centrum kary przestepczosc. Juz niebawem cala pojemnosc naszych wiezien moze sie okazac potrzebna dla wiezniow politycznych. — Nie wszystko chwytalem, o braciszkowie, ale w koncu nie do mnie sie zwracal. Po czym tak sie wyrazil: — Pospolitych przestepcow, jak ta odrazajaca gromadka (znaczy sie ja, braciszkowie, i ta reszta, zlozona z istnych przystupnikow i do tego zdradzieckich), najlepiej da sie zalatwic na bazie czysto leczniczej. Zabic w nich zbrodniczy odruch i tyle. Pelne wdrozenie w przeciagu jednego roku. Dla nich kara nie odgrywa roli, to widac. Z tak zwanej kary oni czerpia satysfakcje. Zaczynaja sie pomiedzy soba mordowac. — I zwrocil na mnie surowe blekitne oczy. Wiec ja smialo sie odezwalem.
— Za przeproszeniem, prosze ja szanownego pana, sprzeciwiam sie stanowczo temu, co pan powiedzial. Nie jestem pospolitym przestepca i nie jestem odrazajacy. Moze inni sa tu odrazajacy, ale nie ja. — Na to Glowny Ciurmak zrobil sie az purpurowy na mordzie i wrzasnal:
— Zawrzyj ten pieprzony loch, ty! Nie wiesz, do kogo sie odzywasz?
— Dobrze, dobrze — powiedzial ten wazniak. Po czym zwrocil sie do Naczalnika i rzekl: — Mozecie go uzyc do przetarcia drogi. Jest mlody, zuchwaly, zly i niebezpieczny. Brodzki jutro sie nim zajmie, a wy badzcie przy tym i przygladajcie sie. To sie sprawdza, mozecie byc spokojni. Jak ten mlody, grozny i zwyrodnialy zbir sie przeobrazi, to go w ogole nie poznacie.
Te jego nie patyczkujace sie slowa, o braciszkowie moi, to byl jakby poczatek mojej wolnosci.
3