pelnych muzyki. — Mozart? Beethoven? Schonberg? A moze Carl Orff?

— Dziewiata — rzeklem. — Niezrownana Dziewiata.

I poszla Dziewiata, o braciszkowie moi. Tamci sie zaczeli grzecznie, cicho i spoko wygruzac, a ja lezalem z zamknietymi oczyma, sluszajac tej przewoschodnej muzyki. — Dobry, dobry chlopiec — powiedzial Mini Wnetrz i poklepawszy mnie w pleczo tez sie wyniosl. Tylko jeden czlonio, zostawszy, powiedzial mi: Prosze sie tu podpisac. — Uchylilem powiek na tyle, zeby podpisac, nie wiedzac, o braciszkowie moi, co podpisuje i nawet sie tym nie interesujac. Po czym zostawili mnie juz samego z ta przecudowna Dziewiata Ludwika Van.

Och, co za wspanialstwo i niam niam niam. Jak zaczelo sie Scherzo to juz widzialem tak dokladnie samego siebie, jak biegne i biegne jakby na oczen leciutkich i tajemniczych nogach, robiac moja brzytwa do gdryk ciach ciach po calej mordzie wrzeszczacemu swiatu. A przede mna jeszcze byla ta czesc powolna i ta wunder bar ostatnia spiewajaca. Bylem wyleczony jak trza.

7

— To co teraz, ha?

Bylem ja, Wasz Pokorny a Piszacy Te Slowa, i trzech moich kumpli, to znaczy Len, Rick i Bycho, a Bycho zwal sie Bycho z powodu ze mial to gromadne grube szyjsko i takie na balszoj gromkie glosiszcze, kak raz budz to wielki jakis gromadny byk ryczal boouuuuu. Siedzieli my w Barze Krowa zastanawiajac sie, co zrobic z tak pieknie rozpoczetym, a wieczor byl chujnia mrok ziab zima sukin kot choc suchy. Wszedzie krugom jakies wpychle juz dobrze na haju od tego co plus welocet i syntemesk i drenkrom, i jeszcze taki siaki maraset, co cie wynosil poza ten niecharoszy nastojaszczy swiat do takiego kraju, gdzie idzie zobaczyc Pana Boga i Wsiech Jego Aniolow i Swietych w lewym buciorze i do tego rozblyski prysk i bryzg na cale mozglowie. A doilismy stare mleczko z zyletami w srodku, tak sie u nas mowilo, zeby sie naostrzyc i byc gotow na niemnozko tego brudnego, co to dwadziescia w jedno, ale znacie juz ten caly razkaz.

Wszyscy bylismy jak z zurnala wycieci, to znaczy wedlug tamtej mody oderznieci, w bardzo szerokie sztany i bardzo luzne czarne polyskliwe skorzane jakby kubraki na rozpieta koszule, z takim jakby szalikiem wetknietym pod szyja. I byl tagda sam szczyt mody, zeby se dac stara brzytwa po glowie, tak ze baszka byla ciut nie sawsiem lysa i tylko z wlosami po bokach. Ale na starych nozyskach wciaz to samo: te buty po nastojaszczy horror szol wielkie i gromadne w sam raz zeby morde wkopac do srodka.

— To co teraz, ha?

Bylem jakby najstarszy w naszej czworce i wsie patrzyli na mnie jak na wozatego, ale dostawalem nieraz takiej przydumki, ze Bychowi juz lazi po czaszce, czy aby nie przechwycic, niby ze taki gromadny w sobie i ze ten glos gromki wydobywa sie z niego, kiedy wkroczy na wojenna sciezke. Ale pomysly, o braciszkowie moi, to szly zawsze od Nizej Podpisanego: no i w dodatku liczylo sie, ze ja bylem ten slawny i mialem swoje zdjecia i artykuly o mnie w zurnalach i caly ten szajs. A do tego mialem tez najlepsza robote z naszej czworki, niby w tym Centralnym Archiwum Narodowym jako spec od muzyki przy gramoplytach i za to calkiem horror szol kasabubu poluczalem co tydzien do karmana i jeszcze na boczku mnogo mnogo fajniutkich plyt dla samiutkiego siebie za bezdurno.

Tego wieczora w moloczni Pod Krowa byl caly tlum normalnie muzykow i psioch i dziuszek i malyszow, a wszystko smiejaszcze i dudlace, i przez ten szumny balach i belkot tych, co juz w trakcie na orbicie, z tym ich: — Gropsze pychnie tu pad fallikniego i roba czmuch we prag zabiczupelni prze trupajcach! — i przez caly ten szajs przebijal sie jakis dysko pop na stereo i to byl Ned Achimota spiewajacy: Ten dzien, oj, ten dzien! Przy barze siedzialy trzy dziule oderzniete w sam wierch mody nastolowatej, znaczy sie, dlugie nie uczesane wlosy wykraszone na bialo i sztuczny cyc wysterczony na metr albo wiecej, i uch uch jakie obcisle spodniczki, krotkie, a pod nimi wsio biale i az pieniace sie, i Bycho wciaz powtarzal: — Ej, posuneli by my w to, we trzech. Staremu Lenowi nic zalezy. Niech sie stary Len obszcza ze swoim Bogiem. — A Len tylko powtarzal: — Jaja ze ci smaja. Gdzie ten duch? ze wsie za jednego i jeden za wsiech, no gdzie, bojku? — Nagle poczulem sie oczen oczen ustawszy i rownoczesnie pelen jakby takiej laskotliwej energii, wiec powiedzialem:

— Aut aut aut aut raus.

— Raus a dokad? — zapytal Rick z morda jak u zaby.

— A tak normalnie luknac, co sie hapnie na tym ogromnym swiecie — odparlem. Ale w rzeczy samej, o braciszkowie, czulem sie po nastojaszczy znudzony i jakos tak beznadziejnie, a to czustwo nieraz mnie zaskakiwalo w tych dniach. Wiec odwrocilem sie do jakiegos czlonia, co siedzial kolo mnie na tej dlugiej pluszowej lawie, ciagnacej sie u scian krugom po calej moloczni, do tego, znaczy sie, czlonia, co tak bulgotal na cyku, i piachnalem go tak oczen bystro ech ech ech w brzucho. Ale on daze nie poczul, braciszkowie, i dalej bulgotal swoje: — Przeto jak cnototo pod pre gdziez na klamaszcie i po popkormaku? — Wiec my raz i wytoczyli sie w te wielka zimowa noc. I.dawaj po Marghanita Road, a ze patrole mili poli cyjne duzo sie tam nie udzielaly, wiec natrafiwszy my na starego chryka, co jak raz wracal z kiosku wyszedlszy po gazete, balaknalem ja do naszego Bycha: — No, fajno fajn, Bychu bojku! wolnoc, jesli chuc po temu czujac i lakniesz. — W tych czasach juz coraz to czesciej wydawalem tylko rozkazy i z boku sie przygladalem, jak oni je wykonuja. Tak i tu Bycho wzial mu ladowac uch uch uch, a tamci dwaj go podcieli, az ruchnal, i kopali go cha cha smiejaszczy lezacego, a potem dali mu odpelznac damoj, tam gdzie mieszkal, tak jakby skowytajacemu sobie cichutko.

Bycho powiedzial:

— Moze by tak czegos stakanczyk niam niam na rozgrzewke, o moj Alexie? — Bo niedaleko mielismy do Ksiecia Nowego Jorku. Tamci dwaj kiwneli ze tak tak tak! ale wszyscy lypiac na mnie, czy bedzie zgoda. Wiec ja tez kiwnalem i poszlismy. W tym ujutnym zakatku wysiadywaly stare psiochy czyli pudernice, czyli babulki, co nawierno pamietacie, jak mowilem o nich na poczatku, i zaczely to swoje: — Dobry wieczor, chlopcy, niech was Bog blogoslawi, chlopcy, jestescie najlepsi na swiecie, tak jest, chlopcy! — wyczekujac, kiedy od nas uslysza: — To co sobie kazemy, dziewuszki? — Bycho dal na dzwonek i wszedl kelner, trac sobie lapska o szajsowaty fartuch. — Dziengi na stol, druzkowie! — zagail Bycho, wygarniajac brzdek brzdek i truru ru swoj stosik monalizy. — Po Szkocie dla nas i toze dla tych starych babuszek, no nie?

A ja na to:

— Ech, do diabla! Same niech kupia. — Nie wiedzialem, co jest, ale ostatnio taki sie zrobilem ploch i niecharosz. Dostalem takiej przydumki, jakby lapczywej chuci, ze schowam to cale kasabubu dla siebie, jak gdybym na cos zbieral.

A na to Bycho:

— Co jest, braciszku? Co naszlo starego Alexa?

— Ech, do diabla — powiadam. — Nie wiem. A bo ja wiem. To jest, ze mi sie odniechcialo wyrzucac moje ciezko zarobione kasabubu. Oto co jest.

— Zarobione? — powiada Rick. — Zarobione? Tego sie nie zarabia, stary druzku, chyba ty wiesz najlepiej. Bierze sie i tyle, po prostu bierze, ot tak. — I jak dal sie gromko w smiejaszczy rechot, zobaczylem, ze ma pare kafli w mordzie nie tak za bardzo horror szol.

— Ach — balaknalem trza pomyslec. — Ale widzac, jak te babulki pala sie, zeby sobie chlapnac spirtnego za bezdurno, wzruszylem pleczami no i tez wygarnalem swoje dziengi z karmanu w sztanach, bilon i papierki, wszystko zmieszane, i pizgnalem to brzdek chrzest na stol.

— Dla wszystkich obecnych po szkocie, sluze! — powiedzial kelner. A ja czegos odkazalem:

— Nie, chlopie, dla mnie piwko, male.

Tutaj Len sie wcial:

— Na to bym nie polecial — i zaczyna mi przykladac graby do czaszki, niby taka zgrywa, ze mam goraczke. Ale ja na niego warknalem jak psiuk, zeby odstal natychmiast. — Dobrze juz, dobrze, druzku — margnal. — Tys zaiste powiedzial. Ale Bycho zagapil sie, rozpachnawszy usto, na cos wydobytego przeze mnie z karmana razem z dziengami, ktore szwyrgnalem na stol.

— No no no — powiedzial. — Kto by pomyslal.

— Oddaj mi to — warknalem i bystro mu grabnawszy. Ale nie potrafilbym wytlumaczyc, skad sie tam wzielo, braciszkowie, dosc ze byla to fotografia, ktora wycialem ze starego zurnala, pokazujaca malutkiego rybionka. Ten

Вы читаете Mechaniczna pomarancza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату