— Wujek was zaprowadzi. — I zaprowadzilem je za najblizszy rog do Pasta Parlour i dalem im napchac w te niewinne twarzyczki spaghetti i kielbasek, i ptysiow, i banana splitow i goracej czekolady, az malo sie nie porzygalem na sam widok, bo ja, braciszki, kazalem sobie tylko skromnie plat zimnej szynki i az warczaca grude paprykarza. Te male psiczki byly do siebie bardzo podobne, chociaz nie siostry. Mialy calkiem identiko przydumki, albo ich brak, i wlosy tego samego koloru: tak jakby wykraszone na slomkowo. Nu ladno, od dzis beda juz po nastojaszczy dorosle. Dzis daje sobie dzien i na balszoj. Zadnej tam rzygoly na to polancze, ale przeszkolenie i owszem, z Alexem w roli profesora. Powiedzialy mi, ze wabia sie Marty i Sonietta, calkiem z uma szedlszy imiona i sam szczyt mody w ich dzieciecym wieku, no to wtedy ja balaknalem:

— Fajno fajn, Marty i Sonietta. Juz czas fest pokrecic. Spadamy. — Jak wyszli my na zimna ulice, im sie zwidzialo, ze basem nie pojada, o nie, tylko taryfa, no to dalem im do humoru, czemu nie, a w srodku sie tak smiechalem ze po prostu horror szot, i zgarnalem gablote ze stojanki przy Centrum. Taryfiarz. stary wasaty prochniak w uszarganym lachu, mowi do mnie:

— Tylko bez prucia. Zadnych zabaw z siedzeniami. Dopiero co kazalem dac swieza tapicerke. — Ukoilem jego idiockie obawy i pajechali my pod Blok Municypalny 18A, no a te nieustraszone male psiczki nic tylko chichraly sie i w szept szept. No i krotko powiedziawszy dojechali my, braciszkowie, i wtaszczylcm je na gore pod numer 10-8, a te caly czas wsio tylko zdyszane i rozchichrane, a potem chcialo im sie pic, to ja normalnie rozpachnalem skarbczyk w mojej komnacie i dalem tym dycholatkom po takim horror szol szkocie, tylko ze z niezla dobawka sody takiej co w igly i szpilki. One siadly na moim wyrku (jeszcze nie poslanym) i buju buju nozetami, a ja puscilem te ich wzruszajace plyciatka przez moje stereo. Jakby sie pociagalo jakis napachniony slodki napoik dla dzieci, takie to bylo, jakby w slicznych i tiu tiu i drogich zlotych pucharkach. Ale one robily och och och i pokrzykiwaly: — Wierzchowe! — i: — Ale przelesne! — i rozne takie kopniete slowka, co byly sam szczyt mody w tej grupie mlodziakow. Wiec krecilem dla nich ten szajs i zachecalem do picia, i one byly wcale nie od tego, braciszki. No i zanim ten ich wzruszajacy pop chlam przekrecilo sie po dwa razy (to byly dwie plytki: Miodowy nosek, spiewal Ike Yard, i Noc po dniu po nocy wystekiwane do rzygania przez dwoch obezjajcow, nazwisk juz nic pamietam), obie byly jak to zwyczajnie takie male psiczki prawie ze u szczytu histerii, az chodzace po calym wyrku i po mnie, ze jestem z nimi w tej komnacie.

Co sie tam po nastojaszczy wyczynialo tego popoludnia, to ja wam nie musze opisywac, braciszki, bo sami se mozecie lekko rozgadnac. Dycholatki byly w try miga rozdziane i malo sie nie zesmialy, bo im sie to wystawialo jak frajda frojda i szutka nie z tej ziemi, ze stary wujek Alex bez nitki gologuzy stoi z dmuchawa jak rekojesc i psiuk ze strzykawki, niby taki rozdziany wracz, i potem laduje sobie dziab w grabe, tego co warczy, hormonu kiciora z dzungli. Po czym wyjalem cudowna Dziewiata z jej koszulki, tak ze Ludwik Van tez byl nagi, i puscilem igle w syk na koncowa czesc, co jest sama rozkosz. No i rozleglo sie, basowe struny jakby mi gadaly spod lozka z reszta orkiestry, a potem ludzki glos wszedl i mowil im wsiem, zeby sie dac w radoche, a potem ta przekrasna bloga melodia cala o Radosci, jaka to przewoschodna iskra z nieba, i zaraz poczulem, jak we mnie skoczyly w srodku te stare tygrysy i rzucilem sie na te dwie psiczki. Teraz juz nie widzialo im sie, ze to figle, i nie z uciechy krzyczac przyszlo im sie zdac na czudackie i dzikie zadze Aleksandra Ogromniastego, a chuci te, przez Dziewiata i dziab na dodatek, byly wprost nieslychane i gromadne i nadzwyczaj wymagajace, o braciszkowie moi. Tylko ze obie dziuszki byly juz oczen oczen na cyku i nie mogly za wiele czuc.

Jak ostatnia czesc szla po raz drugi z calym tym gromem i krzykiem ze Frojda Frojda Frojda, to te dwie dycholatki juz wcale nie byly wielkie damy i wyrafino. Tak jakby sie obudzily od tego, co im sie robi w te male osobki, i ze chca do domu i ze jestem ta wsciekla bestia. A wygladaly jak po wielkim zrazaniu sie, no i faktycznie byly, cale obite i spuchniete na ryju. Trudno, jak sie nie idzie do szkoly, to trza sie inaczej pouczyc. No i wlasnie nauczyly sie. A teraz krzyczaly i robily o! o! o! wciagajac na siebie ciuszki, i ciupcialy mnie tymi piasteczkami, a ja lezalem rozwalony, brudny i goly na tym wyrku, zrypany i spluty. Ta mala Sonietta krzyczala: — Podle zwierze i bestia! Wstretna ohyda! — Wiec dalem im pozbierac swoje barachlo i splynac, i zrobily to, jeczac, ze powinny sie mna zajac polucyjniaki i caly ten szajs. No i podralowaly w dol po schodach, a ja odplynalem w kimono, ciagle przy tym Frojda Frojda Frojda Frojda na calego w grzmocie i wrzasku.

5

A faktycznie tak wyszlo, ze zbudzilem sie pozno (kolo siodmej trzydziesci na moim zegarku) i pokazalo sie, ze to nie bylo rozumne. Zrazu widac, jak wszystko liczy sie na tym niecharoszym swiecie. W try miga pajmiosz, jak jedno prowadzi do drugiego. Recht recht recht. Moje stereo juz nie zasuwalo ze Radosc i ze Uscisk Uscisk Wam Miliony, wiec ktos je musial wykluczyc, czyli ze ojczyk albo maciocha, oboje teraz dawszy sie odliczno slyszec w bywalni (to znaczy stolowej) i sadzac po tym brzek brzek talerzy i siorb siorb czaju ze stakanow, siedzacy przy swoim wymeczonym zarciu po calym dniu pracolenia on w tej farbami a ona w magazynie. Bidne chryki. Pieczalne drewniaki. Wlozylem podom i wyjrzalem do nich, przebrany za kochajacego jedynaka.

— Czes czes czes — zagailem. — Odpuscilem se ten dzionek i juz mi git. Teraz moge isc na wieczor popracolic, zeby ciut zarabotac. — Bo w tym czasie oni dowierzali, albo tak mowili, ze ja sie tym zajmuje. — Mniam niam, macku! A moge tego dostac? — To byl taki jak gdyby paj w mrozonce, ktory ona rozmroz i potem odgrzala nie wygladal zbyt apetycznie, ale wypadalo to skazac. Facio lypnal na mnie tak jakby podejrzliwie i nie za oczen mu cos ponrawiwszy sie, ale milczal, bo juz wiedzial ze morda i ani gu gu, a maciocha dala sie w taki ustawszy jakby smieszek, co to synu jedyny owocu mego zywota i te pe. Wytanczylem ja do lazienki i dalem se bardzo skory prysk na calego, czujac sie brudny i klejaszczy, a potem do nory i w ciuch na wieczor. Po czym juz swiecacy sie, uczesany, wyszczotko i git galant z kiciorem, przysiadlem na kusoczek paju. Ojczyk zagail:

— Nie zebym sie chcial wtracac, synu, ale wlasciwie gdzie ty chodzisz wieczorami do pracy?

— Ooch — zwyknalem z pelnej geby — roznie, tak pomagam i w ogole. Tu i tam, jak sie hapnie. — I poglaziwszy mu tak szmucyk prosto w slepia, jakby mowiac, ze niech uwaza co jest jego brocha, a co moja to moja. — O pieniadze nigdy nie prosze, recht? Na lachy ani tez na ubaw, nikagda, co? No to czego sie rozpytywac?

Facio od razu grzeczniulko bubel w kubel. — Przepraszam, synu — powiada. — Tylko tak sie czasami martwie. Czasem mi sie cos przysni. Mozesz sie z tego smiac, ale mimo wszystko cos w tych snach jest. Zeszlej nocy przysniles mi sie i bardzo mi sie ten sen nie podobal.

— O? — Teraz mie zainteresowal, ze tak sni o mnie. I lak mi sie przywidzialo, ze ja chyba tez mialem jakis sen, ale nie moglem go tak naisto wspomniec. — No no? — zapytalem przestawszy zwykac tego klejacego sie paja.

— To bylo jak zywe — powiedzial facio. — Widzialem, jak lezysz na ulicy, a inni chlopcy cie bija. Wygladali jak ci chlopcy, z ktorymi sie zadawales, zanim cie skierowano ostatni raz do szkoly poprawczej.

— Tak? — Zesmialem sie z tego w srodku, ze moj ojczyk dowierza, ze ja sie faktycznie naprostowalem, albo stara sie dowierzac w to, ze dowierza. I tu przypomnialem sobie moj drzym, co go mialem dzis rano, jak Georgie wydaje te generalskie rozkazy, a stary Jolop sie obsmiewa bez zebow i siepie batem. Ale mowiono mi, ze w snach to idzie na odwrot. — Nie martw sie o twego syna jednorodzonego i dziedzica, o moj zaprawde ojcze! — rzeklem. — Zbadz sie trwog. On wzdy poradziech sobie zdoli albowiem.

— A ty — snuje moj ojczyk — lezales calkiem bezradny we krwi i nie mogles sie bronic. -To juz bylo na huzia i na odwrot, wiec apiac sie w sobie po cichu z lekka obszczerzylem, po czym wygrzebalem wsie dziengi z karmanow i dzwieknalem je na zaswiniony od sosow obrus.

— Na tu, facku — powiadam — niewiele tego. Tyle co zarabotalem przeszlej nocy. Moze starczy na jeszcze jednego szkota dla ciebie i macki gdzies w milym zaciszu.

— Dziekuje, synu — odpowiedzial. — Ale my teraz nieduzo wychodzimy. Boimy sie za duzo wychodzic, kiedy tak sie zrobilo na ulicy. Ci mlodzi chuliganie i tym podobne. Ale dziekuje ci. Jutro przyniose jej za to jakas butelczyne. — I zgarnal te nieuczciwie nabyte golce do karmanu w sztanach, bo mac zmywala jak raz posude w kuchni. A ja wybylem, caly krugom w kochajacych ulybkach.

Jak znalazlem sie po schodach na dole budynku, to sie nieco zdziwilem. A nawet wiecej. Bo stanalem z japa szeroko rozpachnieta jakby mi ziewak w rozdziaw zaskoczyl. Oni przyszli mnie spotkac. Czekali kolo

Вы читаете Mechaniczna pomarancza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×