Masz tutaj niezly dom i kochajacych rodzicow, mozg tez nie najgorszy. Czy to jakis diabel w ciebie wstepuje?
— Nikt na mnie nic nie ma, prosze pana — odpowiedzialem. — Juz od dawna nie wpadlem w graby polucyjniakom.
— I to mnie martwi — westchnal P. R. Delloid. — Jak dla zdrowia to troche za dlugo. Wedlug moich obliczen juz czas na ciebie, I dlatego cie ostrzegam, Alex, zebys przestal pchac swoj przystojny mlody ryj w bloto, moj malutki, no wlasnie. Czy wyrazam sie dosc jasno?
— Jak tafla niezmaconego jeziora — odrzeklem — prosze pana. Jasno jak lazurowy blekit najglebszego lata. Moze pan na mnie liczyc. — I poslalem mu najladniejszy zebaty usmiech.
Ale kiedy on uszedl, a ja robilem sobie ten imbryczek mocnego czaju, to sie obszczerzalem do siebie z tych rzeczy, co P. R. Deltoid i jego kumple lamia nad nimi glowe. No i dobra, ja robie zlo, niby caly ten zachwat i lomot i krajanie brzytwa, i to stare ryps wyps ryps wyps, a jak mnie zlapia, no, to tym gorzej dla mnie, o braciszkowie moi, no pewnie ze nie mozna prowadzic kraju, gdyby w nim kazdy jeden tak wyprawial po nocy jak ja. Wiec jesli mnie chapna i dostane trzy miechy tu a potem szesc tam, no i wreszcie — jak ostrzega mnie zyczliwie P. R. Deltoid — za nastepnym razem, juz mimo tych moich mlodziutkich latek braciszkowie, w samym gromadnym zwierzyncu dla bydlat nie z tej ziemi, no, to powiem: — Racja, panowie, tylko ze niestety ja nie cierpie byc zamkniety w klatce. I na przyszlosc bede sie staral, na taka, co wyciaga ku mnie swe snieznobiale jak ta lilia ramiona, znaczy sie przyszlosc, zanim jakis majcher dogoni mnie albo jucha wybryzga swoj koncowy chor w poskrecanym metalu i rozprysnietym szkle na autostradzie, bede sie staral, zeby wiecej nikt mnie nie zlapal. — To jest mowa jak trza. Ale to, obgryzanie sobie paznokci u nog, braciszkowie moi, zeby dojsc, jaka moze byc
Wiec teraz, w ten usmiechajacy sie poranek zimowy, doje sobie ten bardzo krzepki czaj z mlekiem i do tego lycha za lycha cukru, bo jestem lasy na slodkie, a z piecyka dostalem sniadanie, co je dla mnie naszykowala moja bidna stara maciocha. Tyle co jajko sadzone, ale zrobilem se tosta i mlaszczac pozarlem to jajko z tostem i dzemem, czytajac gazete. W gazecie bylo jak zwykle o ultra kuku i napadach na banki i strajkach, i jak to pilkarze doprowadzaja do tego, ze strach wszystkich paralizuje, bo ci odgrazaja sie, ze nie beda grac w najblizsza sobote jak nie polucza za to wiecej szmalu, te wredne malczyki byki. I ze dalsze loty kosmiczne i stereo ti wi z jeszcze wiekszymi ekranami, i darmowe paczki mydlanych platkow za etykiety od zup w puszkach, niebywala okazja tylko przez jeden tydzien, az sie obsmialem. I byl wielki gromadny artykul o Wspolczesnej Mlodziezy (znaczy sie o mnie, wiec uklonilem sie w klasycznym stylu, obszczerzajac kafle jak z uma szedlszy) jakiegos tam bardzo umnego lysonia. Przeczytalem go i sobie uwaznie, braciszkowie, zlopiac ten stary czaj filizana za taska za czaszka, siorb siorb i do tego chrup chrup kawalki czarnego tostu zanurzone w dzem ehem i jajko smajko. Ten rozumniak pieprzyl normalnie o braku rodzicielskiej dyscypliny, jak on to nazywal, o niedoborze uczycieli takich fest horror szol, co by oblomotali tym krwawym lapserdakom ich niewinne rzopiatka, az by zaczeli bu-hu-hu o litosc. Wszystko to hojdy bojdy i do smiechu, ale zawsze milo wiedziec, o braciszkowie moi, ze sie nami ciagle interesuja. Ani dnia, zeby nie bylo czegos o Wspolczesnej Mlodziezy, ale najlepsza rzecz, jaka dali w tej starej gazecie, to kiedy jakis drewniak w psiej obrozy napisal ze jako sluga Bozy i po glebokim przemysleniu on uwaza, iz
Recht recht recht.
Jak juz dalem pare razy hyp hyp napchawszy ten moj niewinny zolad, wzialem sie dostawac z szafy lachy na dzien, wkluczywszy radio. Szla muzyka, bardzo fajniutki kwartecik smyczkowy, o braciszkowie moi, Claudiusa Birdmana, co go nieplocho znalem. Tylko azem sie obsmial od przydumki, jak w jednym takim artykule o Wspolczesnej Mlodziezy kiedys pisalo, jaka ona bylaby, ta Wspolczesna Mlodziez, lepsiejsza, tylko zeby ja pobudzac do Wrazliwosci Artystycznej w Rozmaitych Dziedzinach Sztuki. Pod wplywem Wielkiej Muzyki, pisalo tam, i Wielkiej Poezji ta Wspolczesna Mlodziez normalnie uspokoi sie i bedzie taka wiecej Kulturalna. Aha! Kulturalna, syf ze mi w jaja! Mnie, o braciszkowie moi, muzyka zawsze tak naostrzyla, ze poczulem sie jak sam God Gospod, ze tylko lomot tym piorunem i grzmotem, i zeby mi te muzyki i psiochy tylko wyly w mojej ha ha ha wladzy. A jak sobie opluskalem niemnozko ryja i graby, i juz odziawszy sie (moje dzienne lachy byly takie normalnie studenckie, no, ciemnosine kaloty i sweter z bukwa A jak Alex) pomyslalem, ze przynajmniej mam czas (no i dziengi, bo w karmanach bylo u mnie dosc tego kasabubu) zajrzec do butiku z plytami po to stereo
Dzien bardzo sie roznil od nocy. Noc to byla moja i kumpli, i w ogole nastolow, a stare burzuje zapieraly sie w srodku i chleptaly ten idiocki program swiatowy w ti wi, ale dzien to byl dla drewniakow i wsiegda w dzien szalalo sie jakby wiecej szpikow i poli mili cyjniakow. Wsiadlem na rogu w basa i pojechalem do Centrum, stamtad cof sie pieszo na Taylor Place i juz bylem w butiku, ktory zaszczycalem dajac mu laskawie zarobic, o braciszkowie. Nazywal sie glupio MELODIA, ale poza tym bardzo horror szol i nowe nagrania mieli tam w try miga. Wchodze i nie bylo poza mna klientow, tylko dwie mlode dziulki obciagajace loda na patyku (a bylo to, zauwazcie, samo dno zimy) i tak sobie jakby grzebiace w nowych plytach z popem (Johnny Burnaway, Stash Kroh, The Mixers. Na Vremya Upokoyat Vas Ed Cum Id Molotov i caly ten szajs). Te dwie psiczki mialy najwyzej po dziesiec lat i tak samo jak ja, nawierno, kazawszy sobie ranek wolny od rzygoly. Od razu bylo widno, ze maja) sie za calkiem dorosle psiochy, po tym rzucaniu biodrem na widok Oddanego Wam Autora Tych Slow, o braciszkowie, i po wypchanych grudkach i jakie usto mialy, cale w rozczerwieni. Podszedlem grzecznie i kaflami caly w usmiech do kontuaru, gdzie stary Andy (on tez wsiegda grzeczny, zawsze uczynny, po nastojaszczy drewniak na balszoj, mimo ze lysy i bardzo a bardzo chudoszczawy).
— Aha — powiada — chyba wiem, czego pan szuka! Mam dobre wiadomosci, nawet bardzo dobre. Juz przyszlo. — I lapskami tak jakby u wielkiego dyrygenta wybijajac takt poszedl mi to przyturlac. Dwie male psiczki zaczely sie chichrac, jak to w tym wieku, a ja na nie lypnalem dosc chlodno. Andy wrocil sie w try miga pomachiwujac wielkim, blyszczacym, bialym kitlem
— Ty szczo dostal, brat? Kto taki wielik, taki adzinok? — Bo te male psiczki balakaly znow po swojemu. — Boska Siedemnastka? Luke Sterne? Goglarz Gogol? — I obie sie zachichraly, w kolys i w biodro. A mnie wtedy jak strzeli przydumka, malo nie padlem z tej udreki w rozkosz, o braciszkowie moi, az dychnac nie moglem prawie przez dziesiec sekund. Przyszedlem w siebie, wykonalem do nich tymi swiezo na bialo wyszorowanymi kaflami i mowie:
— A co wy macie w domku, siostrzyczki, na czym grac te swoje puchate szczebioty? — Bo przyuwazylem, ze plyty, ktore one kupuja, to taki pop chlam nastolowaty. — Nawierno macie takie male, ciupcie! uciulane portablo, jak te kreciolki na zielonia trawke. — Im sie na to dolna warga tak jakby obciagnela. — Pojdziecie z wujkiem — zagajam — i posluchacie, jak trza. Posluchacie trab anielskich i puzonow diabelskich. Czujcie sie zaproszone. — I tak niby ze sie uklonilem. Te obie znow rozchichraly sie i jedna mowi:
— Ojej, ale my jestesmy glodne. Ojej, ale my bysmy zjadly. — A druga wstawia: — Da da, juz to ona moze powiedziec, a niby nie moze. — Wiec ja odkazalem:
— Wujek nakarmi was. Wybierzcie lokal.
Tu one sie juz poczuly oczen wyrafino, co bylo po prostu, no, wzruszajace, i zaczely balakac tonem wielkich dam o takich rzeczach jak Ritz, Bristol, Hilton, Il Ristorante Granturco i tym podobne. A ja przekrocilem to mowiac: