– Jak sie miewaja twoi rodzice?
– Och, swietnie. Sookie, powinnismy cos razem zrobic.
„Nie kus mnie” – pomyslalam.
Pewnego dnia hormony wezma nade mna gore i rzeczywiscie zrobie cos, czego pozaluje. Pewnie moglabym gorzej trafic. Powstrzymywalam sie jednak, poniewaz liczylam na kogos lepszego niz JB.
– Dzieki, kochany – odparlam. – Moze zrobimy. Ale teraz jestem troche zdenerwowana.
– Zakochalas sie w tym wampirze? – spytal wprost.
– Gdzie o tym slyszales?
– Dawn mi tak powiedziala. – Zrobil nachmurzona mine, kiedy przypomnial sobie, ze Dawn nie zyje. Przeskanowalam mentalnie jego umysl i odkrylam w nim slowa zamordowanej dziewczyny: „Ten nowy wampir interesuje sie Sookie Stackhouse. Ja bylabym dla niego lepsza, bo on potrzebuje kobiety, ktora potrafi zniesc nieco brutalnosci. Sookie zacznie wrzeszczec, gdy ten ja tknie”.
Wiedzialam, ze bez sensu jest wsciekac sie na zmarla, a jednak przez chwile pozwalalam sobie na gniew.
Pozniej skierowal sie do nas detektyw, JB podniosl sie wiec i odszedl.
Detektyw zajal miejsce JB, kucajac przede mna na ziemi. Najwyrazniej nie wygladalam zbyt dobrze.
– Panno Stackhouse? – spytal spokojnym, powaznym glosem, jakiego w razie potrzeby uzywa wielu policjantow. – Jestem Andy Bellefleur. – Bellefleurowie mieszkali w okolicach Bon Temps od poczatku istnienia naszego miasteczka, totez nie rozbawilo mnie jego nazwisko, ktore oznaczalo „piekny kwiat”. W gruncie rzeczy, patrzac na te gore miesni, wspolczulam kazdemu, kto uwazal je za zabawne. Andy Bellefleur ukonczyl szkole tuz przed Jasonem, ja zas bylam klase nizej niz jego siostra, Portia. Detektyw rowniez mnie poznal. – U pani brata wszystko w porzadku? – spytal tonem nadal spokojnym, choc niezupelnie neutralnym. Podejrzewalam, ze mial jakies starcie z Jasonem.
– Z tego, co wiem, niezle sobie radzi – odpowiedzialam.
– A pani babcia?
Usmiechnelam sie.
– Sadzi dzis kwiaty przed domem.
– Cudownie – stwierdzil szczerze. Potrzasal glowa z pelnym podziwu zdumieniem. – Pani, jak rozumiem, pracuje obecnie w „Merlotcie”?
– Tak.
– Tam tez pracowala Dawn Green?
– Tak.
– Kiedy ostatnio ja pani widziala?
– Dwa dni temu. W pracy. – Bylam strasznie wyczerpana. Nie przemieszczajac stop z ziemi do auta ani nie zdejmujac reki z kierownicy, przylozylam skron do zaglowka siedzenia kierowcy.
– Rozmawiala z nia pani wtedy?
Probowalam sobie przypomniec.
– Nie wydaje mi sie.
– Bylyscie blisko z panna Green?
– Nie.
– A dlaczego tu pani dzisiaj przyjechala? – Wyjasnilam, ze Dawn wczoraj nie przyszla do pracy i opowiedzialam o porannym telefonie Sama. – Czy pan Merlotte wyjasnil pani, dlaczego nie chcial osobiscie tego zalatwic?
– Twierdzil, ze przyjechala ciezarowka i musi dopilnowac rozladunku. Pokazac facetom, gdzie maja klasc pudelka. – Sam czesto pomagal tez fizycznie przy rozladunku, starajac sie go przyspieszyc.
– Mysli pani, ze pana Merlotte’a laczylo cos z Dawn?
– Byl jej szefem.
– Nie, poza praca.
– Nie laczylo.
– Jest pani tego pewna?
– Tak.
– Ma pani romans z Samem?
– Nie.
– Z czego zatem wynika pani pewnosc?
Dobre pytanie. Z tego, ze od czasu do czasu slyszalam mysli, ktore wskazywaly, ze nawet jesli Dawn nie czula do Sama nienawisci, na pewno za nim nie przepadala. Niezbyt inteligentna odpowiedz podczas przesluchania.
– Sam bardzo profesjonalnie prowadzi bar – wyjasnilam. Wytlumaczenie zabrzmialo kulawo, nawet dla mnie. A jednak taka byla prawda.
– Wiedziala pani cos o osobistym zyciu Dawn?
– Nie.
– Nie przyjaznilyscie sie?
– Nieszczegolnie. – Moje mysli dryfowaly, gdy detektyw przekrzywil glowe w zadumie. Przynajmniej tak to wygladalo.
– Dlaczego?
– Chyba nic nas nie laczylo.
– To znaczy? Poprosze o przyklad.
Westchnelam ciezko, z rozdraznienia wydymajac wargi. Skoro nic nas nie laczylo, jaki przyklad moglam mu podac?
– No dobrze – odrzeklam powoli. – Dawn prowadzila naprawde aktywne zycie towarzyskie i lubila sie spotykac z mezczyznami. Nie przyjaznila sie z kobietami. Pochodzila z Monroe, nie miala wiec tutaj rodziny. Pila, ja nie. Ja duzo czytam, ona w ogole nie czytala. Wystarczy?
Andy Bellefleur badawczo przyjrzal sie mojej twarzy, usilujac ocenic, czy traktuje go powaznie. Moja mina najprawdopodobniej go uspokoila.
– Czyli nigdy nie widywalyscie sie po pracy?
– Zgadza sie.
– Nie wydaje sie zatem pani dziwne, ze Sam Merlotte poprosil akurat pania o sprawdzenie, co sie dzieje z Dawn?
– Nie, wcale – odparlam twardo. Przynajmniej nie wydawalo mi sie to dziwne teraz, czyli po opisie Sama ataku furii Dawn. – Po drodze do baru i tak przejezdzam obok jej domu. A poniewaz nie mam dzieci tak jak Arlene, inna kelnerka z naszej zmiany, mnie bylo latwiej tu podjechac niz jej. – „Ladnie zabrzmialo” – pomyslalam. Gdybym powiedziala, ze Dawn nakrzyczala na Sama podczas ostatniej jego wizyty tutaj, detektyw moglby sobie niepotrzebnie wyrobic niewlasciwy osad.
– Co robila pani dwa dni temu po pracy, Sookie?
– Nie bylam wtedy w pracy. Mialam dzien wolny.
– A wiec co pani robila tamtego dnia?
– Opalalam sie i pomagalam babci sprzatac dom, a potem mialysmy goscia.
– Kogo?
– Billa Comptona.
– Wampira.
– Tak.
– O ktorej pan Compton zjawil sie w pani domu?
– Nie wiem. Moze kolo polnocy albo godziny pierwszej.
– Jaki sie pani wydawal?
– Normalny.
– Nie byl podenerwowany? Poirytowany?
– Nie.
– Panno Stackhouse, musimy z pania porozmawiac jeszcze raz na posterunku. To zajmie troche czasu, rozumie pani.
– W porzadku… jak sadze.
– Moze pani tam przyjsc za dwie godziny?