starym cmentarzu polozonym miedzy domem babci a domem Comptonow.

Jason mial racje. Jej dom byl teraz moj. Budynek oraz dwadziescia otaczajacych go akrow nalezaly do mnie, wraz z prawami wydobywczymi. Swoje oszczednosci babcia podzielila natomiast miedzy nas sprawiedliwie, ustalila tez, ze musze oddac Jasonowi swoja polowe domu odziedziczonego po rodzicach, jesli chce zachowac pelne prawa do jej domu. Przyszlo mi to bez trudu. Nie chcialam od Jasona pieniedzy za te polowe domu, chociaz moj prawnik popatrzyl na mnie z powatpiewaniem, kiedy informowalam go o swoim postanowieniu. Czulam jednak, ze moj brat dostalby szalu, gdybym mu kazala zaplacic za swoja polowe. Fakt, ze bylam wspolwlascicielka, zawsze wydawal mu sie bezsensowny. Decyzja babci straszliwie go zaszokowala. Najwyrazniej rozumiala go lepiej niz ja.

„Jakie to szczescie, ze mam dochody poza pensja z baru” – pomyslalam, probujac skoncentrowac umysl na czyms innym niz utrata babci. Jako kelnerka nie moglabym zaplacic podatku od ziemi i domu ani ich utrzymac. Wczesniej te oplaty ponosila w sporej czesci babcia.

– Domyslam sie, ze bedziesz sie chciala przeprowadzic – oznajmila Maxine Fortenberry jeszcze przed pogrzebem, podczas sprzatania kuchni. Przyniosla jajka na ostro i salate z szynka. Probowala byc dodatkowo pomocna przy czyszczeniu domu.

– Nie – odparlam zdumiona.

– Alez, kochanie, po tym, co sie tutaj rozegralo… – Nalana twarz Maxine zmarszczyla sie od troski.

– Z ta kuchnia wiaze sie znacznie wiecej dobrych wspomnien niz zlych – wyjasnilam.

– Och, masz dobre podejscie do tej sprawy – zauwazyla ze zdziwieniem. – Widze, Sookie, ze jestes o wiele inteligentniejsza, niz ktokolwiek moglby przypuszczac.

– Ojej, dzieki, pani Fortenberry – odparowalam. Jesli uslyszala cierpka nute w moim glosie, nie zareagowala. Pewnie tak bylo najmadrzej.

– Czy twoj przyjaciel przyjdzie na pogrzeb? – W kuchni panowal upal, totez tega, krepa Marine stale osuszala twarz reczniczkiem do naczyn. Miejsce, w ktorym lezalo cialo babci, wczesniej wyszorowali jej przyjaciele, niech ich Bog za to poblogoslawi.

– Moj przyjaciel? To znaczy Bill? Nie, nie moze. – Przypatrzyla mi sie ponuro. – Pogrzeb odbedzie sie przeciez za dnia. Rozumie pani! – Nadal jednak nie pojmowala. – Bill nie moze wychodzic w dzien.

– Ach, ma sie rozumiec! – Klepnela sie lekko w skron, sugerujac, ze wbija sobie rozum do glowy. – Alez ze mnie idiotka. Naprawde by sie usmazyl?

– Coz, tak twierdzi.

– Wiesz, ciesze sie, ze wyglosil te mowe w klubie. Dzieki niej stal sie prawdziwym czlonkiem naszej spolecznosci. – Nieuwaznie skinelam glowa. Myslalam o czyms innym. – Wiele roznych rzeczy mowi sie na temat ostatnich morderstw i wampirow, Sookie. Naprawde sporo osob obarcza te stworzenia odpowiedzialnoscia za wszystkie trzy zabojstwa. – Przyjrzalam jej sie przez zmruzone oczy. – Nie wsciekaj sie na mnie, Sookie Stackhouse! – zawolala. – Poniewaz twoj Bill tak slodko opowiadal fascynujace historie na zebraniu Potomkow, wiekszosc ludzi twierdzi, ze nie moglby zrobic strasznych rzeczy, ktore przytrafily sie zamordowanym kobietom. – Zastanowilam sie, jakie historie kraza wsrod mieszkancow Bon Temps i na sama mysl o tym zadrzalam. – Jednak Bill miewa gosci, ktorzy nie bardzo nam sie podobaja.

Zadalam sobie pytanie, czy ma na mysli Malcolma, Liama i Diane. Mnie ta trojka tez niezbyt sie spodobala, oparlam sie wiec automatycznemu impulsowi i nie stanelam w ich obronie,

– Wampiry dokladnie tak samo roznia sie miedzy soba jak ludzie – oswiadczylam krotko.

– Wlasnie to powiedzialam Andy’emu Bellefleurowi – odparla, gwaltownie kiwajac glowa. – Mowilam mu tez, ze zamiast Comptona powinien raczej scigac te zbuntowane wampiry, ktore nie chca nauczyc sie zyc wsrod ludzi. Twoj Bill naprawde sie stara przystosowac. Powiedzial mi wieczorem w domu pogrzebowym, ze w koncu udalo mu sie zakonczyc remont kuchni.

Gapilam sie na nia bez slowa. Usilowalam wymyslic, co Bill moglby robic w swojej kuchni. Do czego jej potrzebowal?

Niezaleznie od poruszanych kwestii, nie moglam zapomniec o niedawnej tragedii. Zrozumialam, ze za chwile sie rozplacze. I… rozplakalam sie.

Na pogrzebie Jason stal obok mnie. Z pozoru juz sie na mnie nie gniewal i wygladal na spokojniejszego. Tyle ze… Nie uderzyl mnie wprawdzie, ale tez nie przytrzymal za ramie ani sie do mnie nie odezwal. Czulam sie bardzo samotna. Pozniej jednak zerknelam za pagorek i uprzytomnilam sobie, ze cale miasto smuci sie wraz ze mna. Na waskich cmentarnych alejkach stalo mnostwo samochodow, a wokol domu pogrzebowego tkwily setki ubranych na ciemno ludzi. Wsrod nich znajdowal sie Sam Merlotte w garniturze (wygladal calkiem inaczej niz zwykle) i Arlene (w towarzystwie Rene) w kwiecistej, niedzielnej sukience. Na samym koncu tlumu stal Lafayette wraz z Terrym Bellefleurem i Charlsie Tooten. Bar chyba z tej okazji zamknieto. Przyszli tez wszyscy przyjaciele babci, to znaczy wszyscy, ktorzy nadal mogli sie poruszac. Pan Norris plakal otwarcie, trzymajac przy oczach snieznobiala chusteczke. Nalana twarz Maxine zlobily ze zmartwienia glebokie zmarszczki. Kiedy pastor wyglosil standardowa mowe, a Jason i ja usiedlismy na skladanych krzeslach w czesci dla rodziny, poczulam, ze cos we mnie odrywa sie i odlatuje… w gore, w niebieska swietlistosc. Bylam pewna, ze dusza mojej babci jest nadal z nami, w domu.

Reszte dnia, dzieki Bogu, wyrzucilam z pamieci. Nie chcialam tego wszystkiego pamietac, nie chcialam nawet wiedziec, co sie wokol dzieje.

W calym dniu wyroznila sie jedna tylko chwila.

Jason i ja stalismy przy stole w jadalni domu babci. Wyraznie zawarlismy tymczasowy rozejm. Powitalismy zalobnikow. Wiekszosc przybylych bardzo sie starala nie gapic na szpecacy moj policzek siniak.

Jakos wytrzymywalismy. Moj brat myslal o tym, ze pojdzie potem do domu, wypije drinka i nie bedzie musial mnie widziec przez jakis czas, a pozniej sytuacja sama wroci do normy. Ja myslalam niemal dokladnie to samo, moze z wyjatkiem drinka.

Podeszla do nas pelna dobrych intencji kobieta, z tych, ktore znaja wszystkie mozliwe konsekwencje danej sytuacji; szczegolnie swietnie wymadrzaja sie na temat kwestii, w ktore nie powinny sie wtracac.

– Bardzo sie o was martwie, dzieci – oswiadczyla kobieta. Popatrzylam na nia. Niestety, za diabla nie moglam sobie przypomniec jej nazwiska. Pamietalam jedynie, ze jest metodystka i ma troje doroslych dzieci, jej nazwisko wszakze po prostu wylecialo mi z glowy. – Wiecie, tak mi smutno, gdy widze was dzisiaj samych, ze az przypomnialam sobie wasza matke i ojca – ciagnela ze sztuczna mina, ktora miala sugerowac wspolczucie. Zerknelam na Jasona, pozniej znow na kobiete, po czym skinelam jej glowa.

– Tak – powiedzialam. Jej kolejna mysl uslyszalam, zanim ja wypowiedziala i zaczelam blednac.

– A gdzie brat Adele, wasz wuj? Chyba wciaz zyje?

– Nie utrzymujemy kontaktow – odparowalam tonem, ktory oniesmielilby kazda osobe wrazliwsza od tej pani.

– Ale to jej jedyny brat! Pewnie wy… – Zamilkla, gdy wreszcie dotarla do niej wymowa naszych spojrzen.

Kilka innych osob krotko skomentowalo nieobecnosc wujka Bartletta, lecz odpowiadalismy im formulka „sprawa rodzinna”, ktora ucinala dalsze pytania. Tylko ta jedna straszna baba… jakzez sie nazywala?…nie potrafila wystarczajaco szybko odczytac wysylanych przez nas sygnalow. Przyniosla na stype mise salatki, ktora mialam zamiar wyrzucic prosto do smieci, natychmiast po wyjsciu natretnej kobiety.

– Musimy go powiadomic – oswiadczyl cicho Jason, gdy odeszla. Zablokowalam swoj umysl. Nie chcialam wiedziec, co moj brat mysli u wuju.

– Zadzwon do niego – odparlam.

– W porzadku.

Nic wiecej nie powiedzielismy do siebie przez reszte dnia.

ROZDZIAL SZOSTY

Trzy dni po pogrzebie spedzilam w domu. Czwartego dnia uznalam, ze zbyt dlugo tu tkwie. Trzeba bylo wracac do pracy. Ciagle jednak myslalam o rzeczach, ktore po prostu musialam zrobic; tak w kazdym razie sobie powtarzalam. Wysprzatalam pokoj babci, korzystajac ze zblizajacej sie wizyty Arlene. Poprosilam przyjaciolke o pomoc, poniewaz po prostu nie moglam przebywac sama z nalezacymi do mojej babci przedmiotami, tak znajomymi i przepojonymi jej osobistym zapachem pudru dla niemowlat marki Johnson oraz antyseptycznymi produktami Campho-Phenique.

Вы читаете Martwy Az Do Zmroku
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату