odwiedzi mnie Bill? – Czulam, ze oczy zwezaja mi sie do szczelin, a glos przybiera gniewny ton.
– Sookie – zaczela bezradnie. – Moja droga przyjaciolko, bardzo cie kocham. Nie jestes jednak matka, nie mozesz zatem mnie zrozumiec… Nie zostawie moich dzieci z wampirem. Po prostu nie moge.
– Niezaleznie od tego, ze ja rowniez tam bede i ze takze kocham twoje dzieci? Niezaleznie od tego, ze Bill nigdy nie zrobilby krzywdy dziecku?
Wscieklym ruchem zarzucilam torebke na ramie i wyszlam tylnymi drzwiami, zostawiajac za soba Arlene, ktora wygladala na rozdarta. Psiakosc, powinna sie czuc rozdarta!
Skreciwszy w droge prowadzaca do mojego domu, troche sie juz uspokoilam, ciagle jednak bylam rozdrazniona. Gnebilam sie problemami Jasona, denerwowalam na Arlene i z zaskoczeniem rozmyslalam nad zachowaniem Sama, ktory traktowal mnie jak daleka znajoma. Zastanawialam sie, czy wrocic do domu, czy tez raczej pojechac do Billa. Wybralam dom.
Odkrylam, jak bardzo moj wampir martwi sie o mnie, gdy zjawil sie u mnie jakies pietnascie minut po godzinie, o ktorej mialam byc u niego.
– Nie przyszlas, nie zadzwonilas – powiedzial cicho, kiedy otworzylam mu drzwi.
– Jestem w zlym humorze – wyjasnilam. – W paskudnym. – Bill postapil madrze, nie ruszajac sie i nie zblizajac do mnie. – Przepraszam, ze sie przeze mnie martwiles – dodalam po chwili. – Nigdy wiecej tak nie postapie.
Odeszlam wielkimi krokami do kuchni. Podazyl za mna, a przynajmniej tak przypuszczalam. Zachowywal sie zawsze tak cicho, ze czlowiek – poki nie spojrzal – nie mial pewnosci co do miejsca jego pobytu.
Moj wampir opieral sie o framuge drzwi, tymczasem ja stalam posrodku kuchni i nie wiedzialam, po co tu przyszlam. Czulam przyplyw gniewu. Znowu sie wsciekalam. Zawladnelo mna ogromne pragnienie rzucenia czyms, uszkodzenia czegos. Wychowano mnie jednak inaczej i nie mialam zwyczaju ulegac takim niszczacym impulsom, totez sie powstrzymalam. Zamknelam oczy, a dlonie zacisnelam w piesci.
– Bede teraz kopac dziure – warknelam i wymaszerowalam przez tylne wyjscie. Otworzylam drzwi do szopy na narzedzia, wzielam lopate i wyszlam na podworko za domem. Znajdowala sie tam grzadka, na ktorej – nie wiem dlaczego – nigdy nic nie roslo. Wbilam lopate w ziemie, nacisnelam stopa, po czym wyjelam wraz z kawalem ziemi. Pracowalam przed jakis czas. Pagorek ziemi rosl, otwor sie poglebial. – Mam doskonale wycwiczone miesnie ramion i barkow – zauwazylam, opierajac sie na lopacie i sapiac.
Bill siedzial na lezaku i patrzyl. Nic nie mowil.
Kontynuowalam kopanie.
W koncu mialam przed soba naprawde mila dziure.
– Bedziesz cos zakopywac? – spytal wampir, widzac, ze koncze.
– Nie. – Zajrzalam w wykopana przez siebie jame.
– Posadze drzewo.
– Jaki gatunek?
– Dab – rzucilam ot tak, z glowy.
– Gdzie mozna kupic sadzonke?
– W centrum ogrodniczym. Wpadne tam w tygodniu.
– Deby bardzo dlugo rosna.
– Jaka to dla ciebie roznica? – odburknelam. Odnioslam lopate do szopy, potem oparlam sie o sciane, nagle wyczerpana. Bill zrobil ruch, jakby chcial mnie podniesc.
– Jestem dorosla kobieta! – wrzasnelam. – Umiem wejsc do domu sama.
– Zrobilem ci cos? – spytal moj wampir niezbyt milym tonem, ktory sprawil, ze sie otrzasnelam.
Dosc juz chyba sobie poblazalam.
– Przepraszam – baknelam. – Znow.
– Co cie tak rozgniewalo?
Nie potrafilam powtorzyc mu slow Arlene.
– Jak ty sie pozbywasz wscieklosci, Bill?
– Wyrywam jakies drzewo – odparl. – Czasami kogos ranie.
W porownaniu z reakcjami wampira, kopanie dziury nie wygladalo zle. I okazalo sie calkiem konstruktywne. Choc nie do konca sie uspokoilam, bylo we mnie wiecej teraz pokory niz gniewu. Niecierpliwie rozejrzalam sie za jakims zajeciem.
Bill wyraznie szybko potrafil interpretowac takie symptomy.
– Kochajmy sie – zaproponowal. – Kochaj sie ze mna.
– Nie jestem we wlasciwym nastroju.
– Moze potrafie cie przekonac.
Okazalo sie, ze potrafi.
Fizyczna milosc rzeczywiscie uwolnila mnie od zbednego gniewu, nie uleczyla jednak smutku. Arlene naprawde zranila moje uczucia. Zagapilam sie w przestrzen, gdy Bill splatal mi wlosy.
Zajecie to najwidoczniej go uspokajalo, totez co jakis czas czulam sie jak jego lalka.
– Jason byl dzisiaj wieczorem w barze – powiedzialam.
– Czego chcial?
Czasami Bill wykazywal zbyt duzy talent w interpretowaniu ludzkich odruchow.
– Odwolal sie do moich zdolnosci telepatycznych. Prosil, zebym czytala w myslach mezczyznom przychodzacym do baru, az odkryje morderce.
– Z wyjatkiem kilka tuzinow wad, nie jest to zly pomysl.
– Tak sadzisz?
– Gdy morderca znajdzie sie w wiezieniu, zarowno twoj brat, jak i ja bedziemy uwazani za mniej podejrzanych. A ty bedziesz bezpieczna.
– To prawda, tyle ze nie wiem, jak sie za to zabrac. Sluchanie mysli tych wszystkich ludzi byloby trudne, bolesne i strasznie nudne. Wyobraz sobie, ilu rzeczy musialabym wysluchac, probujac wylapac te jedna informacje, przeblysk czyjejs mysli.
– Nie jest to chyba bolesniejsze czy trudniejsze, niz byc podejrzewanym o morderstwo. Po prostu dotad przyzwyczailas sie nie wykorzystywac swojego daru.
– Tak sadzisz? – Zaczelam sie obracac, chcac spojrzec mu w twarz, Bill wszakze trzymal mnie mocno, poki nie skonczyl zaplatac mi wlosow. Zastanowilam sie, czy moja niechec do wlasnej telepatii jest objawem samolubstwa i doszlam do wniosku, ze moze w tym przypadku tym wlasnie byla. Z drugiej strony poznalabym wiele sekretow roznych osob, straszliwie naruszajac ich prywatnosc. – Pani detektyw – mruknelam, usilujac zobaczyc swoje zadanie jako cos lepszego od zwyklego wscibstwa.
– Sookie – powiedzial Bill. Cos w jego glosie zwrocilo moja uwage. – Eric kazal mi cie znow sprowadzic do Shreveport.
Minelo dobre pare sekund, zanim przypomnialam sobie, kim jest Eric.
– Ach, ten duzy wampir o wygladzie wikinga?
– Bardzo stary wampir – uscislil Bill.
– Chcesz powiedziec, ze rozkazal ci mnie tam sprowadzic?! – Zupelnie mi sie to nie podobalo. Usiadlam na boku lozka, Bill za mna. Wreszcie odwrocilam sie i popatrzylam mu w twarz. Tym razem nie powstrzymal mnie. Gapilam sie na niego, widzac na jego obliczu cos, czego nigdy przedtem nie widzialam. – Musisz to zrobic – szepnelam przerazona. Nie moglam sobie wyobrazic, ze ktos wydaje Billowi polecenie. – Ale, kochanie… nie chce sie spotykac z Erikiem. – Wnoszac z miny Billa, to stwierdzenie niczego nie zmienialo. – Kim on jest, Ojcem Chrzestnym wampirow? – spytalam gniewnym, pelnym niedowierzania tonem. – Zlozyl ci propozycje, ktorej nie mogles odrzucic?
– Jest ode mnie starszy, a co wazniejsze – silniejszy.
– Nikt nie jest silniejszy od ciebie – oswiadczylam zdecydowanie.
– Szkoda, ze nie masz racji.
– A wiec on jest glowa jednego z wampirzych stanow czy czegos w tym rodzaju?
– Tak. Czegos w tym rodzaju.
Bill zawsze bardzo powsciagliwie mowil o sprawach wampirow. Dotychczas jego malomownosc mi odpowiadala.
– Czego chce ode mnie? Co sie stanie, jesli do niego nie pojde?
Pierwsze pytanie moj wampir po prostu pominal milczeniem.