Oczy Billa spotkaly moje. Odkrylam, ze wlasciwie nie spodziewal sie spotkac mnie tutaj. Nie moglam odczytac jego mysli, tak jak odczytalam mysli Erica w tamtym strasznym momencie, potrafilam wszakze interpretowac jezyk jego ciala.
– Hej, wampirze Billu! – zawolal Hoyt, przyjaciel Jasona. Bill skinal mu uprzejmie glowa, zaczal jednak kierowac dziewczyne – niska brunetke – w moim kierunku.
Naprawde nie mialam pojecia, co robic.
– Siostrzyczko, co on knuje? – spytal moj brat. Wyraznie sie wsciekal. – Ta dziewczyna to milosniczka klow z Monroe. Znalem ja, kiedy jeszcze lubila normalnych facetow.
Nadal nie wiedzialam, jak zareagowac. Czulam sie straszliwie zraniona, lecz duma nie pozwalala mi okazac emocji. Do wlasnego chaosu myslowego dodalam tez czastke wyrzutow sumienia – nie bylam tam, gdzie Bill mnie oczekiwal i nie zostawilam mu kartki. Z drugiej strony (a raczej mojej piatej czy szostej), mialam sporo traumatycznych przezyc ubieglej nocy na „przedstawieniu galowym” w barze w Shreveport… gdzie zreszta zjawilam sie wylacznie z powodu zobowiazan wynikajacych z mojego zwiazku wlasnie z Billem.
Z powodu tych wszystkich sprzecznych emocji milczalam. Mialam ochote rzucic sie na towarzyszke mojego wampira i wdeptac ja w ziemie, nigdy jednak nie wszczynalam burd w barze (chcialam tez stluc Billa, mimo iz wiedzialam, ze jestem za slaba, by wyrzadzic mu chocby najmniejsza krzywde). Moze powinnam po prostu wybuchnac placzem, przeciez zraniono moje uczucia… Nie zamierzalam wszakze okazywac slabosci. Uznalam, ze najlepiej niczego po sobie nie pokazywac, szczegolnie ze Jason byl wyraznie gotow zaatakowac Billa i prawdopodobnie czekal jedynie na moj zachecajacy go do walki gest.
Oboje zbyt duzo juz dzis wypilismy.
Kiedy rozwazalam wszystkie opcje, moj wampir przeszedl wsrod stolikow i zjawil sie przede mna. Kobieta wlokla sie za nim. Zauwazylam, ze w sali zrobilo sie ciszej. Wiekszosc klientow przypatrywala sie nam bez slowa.
W oczach stanely mi lzy, rece mimowolnie zacisnelam w piesci. Swietnie! Najgorsza z mozliwych reakcji.
– Sookie – odezwal sie Bill – zobacz, co Eric podrzucil na moj prog.
Ledwie rozumialam, o czym mowi.
– Tak? – spytalam wsciekle i zajrzalam dziewczynie w oczy. Byly duze, ciemne, podniecone. Wlasnych oczu nie zamykalam. Odnosilam wrazenie, ze jesli zamrugam, wyplyna z nich lzy.
– Jako nagrode – dorzucil Bill. Nie mialam pojecia, jaki byl jego stosunek do prezentu Erica.
– Taki niby darmowy drink? – odburknelam. Sama nie wierzylam, ze potrafie przemawiac tak jadowitym glosem.
Jason polozyl mi dlon na ramieniu.
– Spokojnie, siostrzyczko – polecil mi cicho, choc tonem rownie cierpkim jak moj. – Facet nie jest tego wart.
Nie wiedzialam, czego Bill nie jest niby wart, ale czulam, ze szybko otrzymam odpowiedz na to pytanie. Niemal sie cieszylam, ze wreszcie nie wiem, co robic i nie mam nad niczym kontroli.
Wampir bacznie mnie obserwowal. Pod barowymi jarzeniowkami wygladal wybitnie blado. Wiedzialam, ze nie napil sie krwi swojej towarzyszki. A jego kly pozostawaly schowane.
– Wyjdz ze mna na zewnatrz i porozmawiajmy – powiedzial.
– I z nia? – Prawie warczalam.
– Nie – odparl. – Tylko ze mna. Ja i tak musze odeslac. – Wstret w jego glosie przekonal mnie, wiec poszlam za Billem na dwor, przez cala droge trzymajac glowe prosto i na nikogo nie patrzac. Moj wampir trzymal dziewczyne za ramie i ciagnal; praktycznie szla na palcach, by dotrzymac mu kroku. Nie wiedzialam, ze Jason idzie za nami, dopoki sie nie odwrocilam i nie zobaczylam go za soba. Weszlismy juz na parking. Na dworze krecilo sie troche ludzi, ale i tak bylo tu znacznie lepiej niz w zatloczonym barze.
– Czesc – zagaila wesolo dziewczyna. – Mam imie Desiree. Jasonie, chyba juz sie spotkalismy…
– Co tu robisz, Desiree? – spytal moj brat tak cicho, ze niektorzy mogliby go uznac za zupelnie spokojnego.
– Eric wyslal mnie do Bon Temps. Mialam byc nagroda dla Billa – dodala niesmialo, patrzac na wampira katem oka. – Tyle ze Bill nie wydaje sie szczegolnie podekscytowany. Nie wiem, dlaczego. Jestem przeciez bardzo luksusowym prezentem – jeknela.
– Eric? – spytal mnie Jason.
– Wampir z Shreveport. Wlasciciel baru. Najwieksza szycha w miescie – wyjasnilam.
– Zostawil ja na moim progu – powtorzyl Bill. – Nie prosilem o nia.
– Co zrobisz? – wydukalam.
– Odesle ja – odrzekl niecierpliwie. – Musimy porozmawiac, ja i ty.
Przelknelam sline i bezwiednie rozluznilam piesci.
– Trzeba ja odwiezc z powrotem do Monroe? – spytal moj brat.
Wampir wygladal na zaskoczonego.
– Tak. Odwieziesz ja? Musze porozmawiac z twoja siostra.
– Jasne – odparl Jason. Radosc, z jaka to powiedzial, natychmiast wzbudzila moja podejrzliwosc.
– Nie moge uwierzyc, ze mi odmawiasz – wtracila Desiree, patrzac na Billa i wydymajac wargi. – Przedtem nikt mnie nie odrzucil.
– Jestem oczywiscie wdzieczny. A ty na pewno jest jak to ujelas, luksusowym prezentem – stwierdzil uprzejmie moj wampir. – Mam juz jednak swoj… prezent.
Mala Desiree gapila sie na niego bez zrozumienia, w koncu jej brazowe oczy rozblysly.
– To twoja kobieta? – spytala, kiwajac ku mnie glowa.
– Tak.
Jason przesunal sie nerwowo, slyszac stanowcza odpowiedz Billa. Desiree obejrzala mnie sobie dokladnie.
– Ma dziwne oczy – obwiescila.
– To moja siostra – dodal Jason.
– Och. Przepraszam. Ty jestes duzo bardziej… normalny. – Desiree zmierzyla mojego brata od gory do dolu i wydawala sie ogromnie zadowolona efektem. – Hej, jak sie wlasciwie nazywacie?
Jason wzial ja za reke i zaczal prowadzic do swojego pikapa.
– Stackhouse – powiedzial. Gdy odeszli kilka metrow, jawnie zaczal ja podrywac. – Moze po drodze do domu opowiesz mi nieco o tym, czym sie teraz zajmujesz…
Odwrocilam sie do Billa, zastanawiajac sie nad wielkodusznym uczynkiem Jasona i motywami, jakie nim kierowaly. Napotkalam spojrzenie wampira, lecz odnioslam wrazenie, ze uderzam w ceglany mur.
– Chcesz wiec pomowic? – spytalam szorstko.
– Nie tutaj. Jedz ze mna do domu.
Zaszuralam butem po zwirze.
– Nie do twojego.
– Zatem do twojego.
– Nie.
Uniosl lukowate brwi.
– Dokad zatem?
Dobre pytanie.
– Nad stawem moich rodzicow. – Poniewaz Jason odwozi panne Mala Czarna do domu, nie bedzie go tam.
– Pojade za toba – rzucil krotko. Rozdzielilismy sie i kazde ruszylo do swojego samochodu.
Posiadlosc, na ktorej spedzilam kilka pierwszych lat mojego zycia, lezala na zachod od Bon Temps. Skrecilam w znajomy zwirowy podjazd i zaparkowalam przed skromnym domem utrzymywanym przez Jasona w calkiem dobrym stanie. Bill wylonil sie z auta, gdy wysiadalam ze swojego. Dalam mu znak, by podazyl za mna. Obeszlismy dom i zeszlismy po zboczu sciezka wylozona duzymi plytami chodnikowymi. Chwile pozniej znalezlismy sie przy sztucznym stawie, ktory stworzyl moj tato na naszym podworku za domem, majac nadzieje, ze latami bedzie w tej wodzie lowil ryby ze swoim synem.
Na staw wychodzilo patio, a na jednym z metalowych krzesel lezal zlozony koc. Nie pytajac mnie, Bill podniosl go, strzasnal i rozlozyl na trawiastym stoku ciagnacym sie od patia do stawu. Usiadlam niechetnie, myslac, ze siadanie na kocu nie jest bezpieczne z tych samych wzgledow, co spotykanie sie z Billem w ktoryms z domow.