Pewnie chodzil od grupki do grupki, podjudzajac facetow. Mieszkam tu przez cale moje zycie i nigdy nie widzialam, zeby nasi ludzie tak sie zachowywali. Musieli dokonac ataku z jakiegos powodu.
– Podzegal ich? Podburzyl ich do podpalenia?
– Tak.
– Nie uslyszalas imienia w niczyich myslach?
– Nie – przyznalam sie posepnie. – Moze jutro czegos sie dowiem.
– Jestes optymistka, Sookie.
– Zgadza sie, jestem. Musze nia byc. – Poklepalam go po policzku. Odkad Bill wszedl w moje zycie, moj optymizm byl calkowicie usprawiedliwiony.
– Ciagle podsluchujesz, poniewaz zywisz nadzieje, ze zdobedziesz wazne informacje – podsumowal. – Mam teraz cos do roboty. Zobaczymy sie jutro wieczorem w twoim barze, dobrze? Moge… Nie, nie, pozwol, ze wytlumacze ci wszystko dopiero wtedy.
– W porzadku. – Bylam ogromnie ciekawa, o co chodzi, ale moj wampir wyraznie nie byl gotow do wyjasnien.
Do domu jechalam za tylnymi swiatlami samochodu Billa. Tak dotarlam az do mojego podjazdu. Po drodze myslalam, ze ubiegle tygodnie bylyby dla mnie jeszcze bardziej przerazajace, gdybym nie miala wsparcia w osobie wampira. Idac podjazdem ku domowi, martwilam sie, ze Bill pojechal do siebie, prawdopodobnie zamierzajac odbyc kilka koniecznych rozmow telefonicznych. W te nieliczne noce, ktore spedzalismy osobno, niby nie skrecalam sie ze strachu, bylam jednak mocno podenerwowana i niespokojna. Wielokrotnie sprawdzalam, czy zamknelam drzwi i okna. W dodatku nie bylam przyzwyczajona do zycia w leku, totez teraz mysl o kolejnej takiej nocy przygnebila mnie.
Zanim wysiadlam z samochodu, uwaznie rozejrzalam sie po podworku. Cieszylam sie, ze przed wyjazdem do baru zostawilam wlaczone zewnetrzne swiatlo. Nie dostrzeglam zadnego ruchu. Zwykle, gdy wychodzilam, moja kotka Tina szla sobie pobiegac, gdyz nie lubila samotnosci, dzis wieczorem jednak chyba polowala gdzies w lesie.
Oddzielilam klucz do domu od pozostalych na kolku, wypadlam z auta, popedzilam do frontowych drzwi, wsunelam w zamek klucz, ktory w rekordowym czasie przekrecilam, po czym zatrzasnelam za soba drzwi i przekrecilam zasuwe. Przemknelo mi przez mysl, ze nie powinnam tak zyc. Potrzasalam z konsternacja glowa i rozwazalam te kwestie, kiedy zupelnie nieoczekiwanie cos z gluchym odglosem uderzylo we frontowe drzwi. Wrzasnelam, zanim zdazylam sie powstrzymac.
Pobieglam do przenosnego telefonu przy kanapie. Wystukalam numer Billa, chodzac po pokoju i rozgladajac sie. Co zrobie, jesli telefon bedzie zajety? Przeciez moj wampir prawdopodobnie szedl do domu dzwonic!
Na szczescie zlapalam go. Akurat wszedl do domu. W sluchawce uslyszalam jego zadyszany glos.
– Tak? – spytal jak zwykle podejrzliwym tonem.
– Billu – wysapalam – ktos jest przed domem!
Rzucil sluchawke.
Iscie wampirza szybkosc dzialania!
Byl przy mnie w dwie minuty pozniej. Wyjrzalam na podworko przez nieznacznie podniesiona zaluzje i zobaczylam Billa wychodzacego z lasu. Poruszal sie niezwykle predko i cicho. Zaden czlowiek nie moglby mu dorownac. Na jego widok zalala mnie potezna ulga. Przez sekunde wstydzilam sie, ze zadzwonilam do niego po ratunek; powinnam byla sama zapanowac nad sytuacja.
Potem jednak pomyslalam sobie: „A niby dlaczego nie? Dlaczego nie mam zadzwonic po ratunek do znajomej, praktycznie niezwyciezonej istoty, ktora twierdzi, ze mnie ubostwia? Trudno go zabic, jest to niemal niemozliwe, gdyz posiada on nieludzka, prawie nadprzyrodzona sile. Tak, z pewnoscia do takiej osoby dzwoni sie w razie niebezpieczenstwa”.
Bill zbadal podworko i las, krecac sie przed domem milczaco, z subtelnym wdziekiem. W koncu wszedl lekko po schodach. Pochylil sie nad czyms na frontowym ganku. Z powodu ostrego kata nie potrafilam powiedziec, co tam zobaczyl. Gdy sie wyprostowal, trzymal cos w rekach i patrzyl calkowicie… bez wyrazu.
Wiedzialam, ze taka mina rokuje bardzo zle.
Niechetnie powloklam sie do frontowych drzwi, otworzylam zasuwke i pchnelam drzwi siatkowe.
Bill niosl cialo mojej kotki.
– Tina? – spytalam. Glos mi drzal, ale zupelnie o to nie dbalam. – Nie zyje?
Wampir kiwnal glowa, raz tylko ostro nia szarpnawszy.
– Co… Jak?
– Uduszona, zdaje mi sie.
Twarz wykrzywila mi sie z bolu i smutku. Bill stal nieruchomo z kocimi zwlokami na rekach, ja natomiast wyplakiwalam oczy.
– Nigdy nie kupilam sadzonki debu – powiedzialam, gdy sie troche uspokoilam. Moj glos byl slaby i niepewny. – Mozemy pochowac ja wiec w tej dziurze. – Poszlismy na przydomowe podworko.
Biedny wampir trzymal Tine i usilowal czuc sie swobodnie, ja zas staralam sie znow nie rozplakac. Bill kleknal i polozyl maly klebek czarnego futra na dnie mojego wykopu. Przynioslam lopate i zaczelam zasypywac otwor, jednak widok pierwszej grudy ziemi spadajacej na kocie futerko Tiny sparalizowal mnie. Wampir bez slowa wzial z moich rak lopate. Odwrocilam sie plecami, a on dokonczyl straszna prace.
– Chodz do srodka – poprosil lagodnie, kiedy skonczyl.
Obeszlismy dom i weszlismy od frontu, poniewaz nie zdazylam jeszcze otworzyc kluczem tylnych drzwi.
Bill poklepywal mnie i pocieszal, chociaz wiedzialam, ze nigdy nie przepadal za Tina.
– Niech cie Bog blogoslawi, Billu – szepnelam. Mocno zacisnelam ramiona wokol jego szyi, nagle konwulsyjnie drzac ze strachu, ze jego takze ktos mi odbierze. Wreszcie przestalam szlochac, czasem tylko czkajac spazmatycznie. Podnioslam wzrok z nadzieja, ze moje emocje nie zazenowaly wampira.
Bill byl jednak wyraznie wsciekly. Palajacymi oczyma gapil sie na sciane nad moim ramieniem. Wydal mi sie najbardziej przerazajaca istota, jaka spotkalam w calym moim zyciu.
– Odkryles cos na podworku? – spytalam.
– Nie. Znalazlem tylko slady obecnosci zabojcy. Odciski stop, resztki zapachu. Jednak nic, co mozna by przedstawic w sadzie jako dowod – dodal, czytajac mi w myslach.
– Moglbys zostac tutaj do czasu, az bedziesz musial odejsc do… uciec przed sloncem?
– Oczywiscie. – Przypatrywal mi sie. Uswiadomilam sobie, ze naprawde chce zostac i prawdopodobnie zdecydowal tak sam – wczesniej, zanim poprosilam.
– Jesli nadal musisz gdzies zadzwonic, skorzystaj z mojego telefonu. Nic nie stoi na przeszkodzie. – Chcialam powiedziec, ze bez problemow moge zaplacic za jego rozmowy.
– Mam znizkowa karte – wyjasnil, jeszcze raz mnie zadziwiajac. Kto by pomyslal?
Umylam twarz i polknelam tylenol, pozniej wlozylam nocna koszule. Od dnia, w ktorym zginela babcia, nie czulam takiego smutku. Teraz zreszta moj smutek byl inny. Zgon zwierzecia domowego nie moze sie naturalnie rownac ze smiercia czlonka rodziny. Wiedzialam o tym i skarcilam sie w myslach za ten zal, ale niewiele to pomoglo. Przemyslalam wszystko i nie doszlam do zadnych logicznych wnioskow. Pamietalam jedynie, ze karmilam, szczotkowalam i kochalam moja Tine przez cztery lata. Strasznie bede za nia tesknic!
ROZDZIAL JEDENASTY
Nazajutrz nerwy mialam jak postronki. Po przyjezdzie do pracy powiedzialam Arlene, co sie stalo, a przyjaciolka mocno mnie przytulila.
– Chcialabym zabic bekarta, ktory zamordowal biedna Tine! – powiedziala. Dzieki tym slowom poczulam sie duzo lepiej.
Charlsie takze okazala mi wspolczucie, chociaz bardziej litowala sie chyba nade mna, niz byla przerazona uduszeniem mojego kota. Sam poslal mi tylko srogie spojrzenie. Uwazal, ze powinnam zadzwonic do szeryfa albo do Andy’ego Bellefleura i poinformowac ktoregos z nich o zabiciu Tiny. W koncu zatem zatelefonowalam do Buda Dearborna.
– Zwykle nie sa to przypadki odosobnione – zagrzmial szeryf. – Nikt jednak jeszcze nie zglosil zaginiecia ani