bowiem potknac na sznurowadle. Wlosy, by nie spadaly mi na twarzy, zaczesalam (uzywajac niemal wylacznie jednej reki) w niedbaly konski ogon, ktory umocnilam gumka. Przez caly czas jednak myslalam o skradzionej strzelbie.

Kto przebywal w moim domu? Bill, Jason, Arlene, Rene, dzieci, Andy Bellefleur, Sam, Sid Matt. Bylam pewna, ze nikogo z nich nie zostawilam zupelnie samego dluzej niz przez minute czy dwie, ale moze czas ten wystarczylby na wyrzucenie strzelby za okno, skad mozna ja bylo zabrac pozniej.

Potem przypomnialam sobie dzien pogrzebu. Wowczas prawie kazdy z moich znajomych wchodzil i wychodzil z domu w trakcie stypy, a ja nie potrafilam sobie przypomniec, czy widzialam strzelbe od tamtego czasu. Choc z drugiej trudno byloby zabojcy spacerowac po zatloczonym domu ze strzelba w dloni. „Nie” – pomyslalam. „Gdyby bron zniknela wtedy, prawdopodobnie zauwazylabym jej nieobecnosc do dnia dzisiejszego”. W gruncie rzeczy, bylam prawie pewna, ze rzucilby mi sie w oczy jej brak.

W tym momencie musialam porzucic tego typu rozwazania i skupic sie na wyjsciu z domu i przechytrzeniu napastnika.

Otworzylam tylne drzwi, ukucnelam i wyszlam prawie na kolanach, delikatnie puszczajac drzwi, ktore przymknely sie za mna. Zamiast korzystac ze schodow, zsunelam jedna noge wprost z ganku na ziemie, potem to samo zrobilam druga noga. Na dole znowu przykucnelam. Czulam sie jak podczas gry w chowanego z Jasonem. Jako dzieci czesto bawilismy sie w ten sposob w lesie.

Modlilam sie, by sie nie okazalo, iz to znow jest zabawa w chowanego z Jasonem.

Dobieglam najpierw do donicy pelnej kwiatow, ktore posadzila babcia, nastepnie dopadlam mojego drugiego celu – jej samochodu. Wsunelam sie do auta i spojrzalam w niebo. Ksiezyc byl w nowiu, noc bezchmurna, a zatem rozgwiezdzona, powietrze – ciezkie od wilgoci i nadal gorace. W kilka minut rece mialam mokre od potu.

Kolejny etap wyznaczylam sobie od samochodu do mimozy.

Tym razem nie udalo mi sie dotrzec tam w zupelnej ciszy. Potknelam sie o pniak i mocno rabnelam w ziemie. Starajac sie powstrzymac krzyk, przygryzlam wnetrze wargi. Bol szarpnal moja noga i biodrem, a o nierowne krawedzie pniaka dosc mocno podrapalam sobie udo. Dlaczego ktoregos dnia porzadnie nie przypilowalam tego pnia? Babcia prosila o to Jasona, on jednak nigdy nie znalazl czasu.

Uslyszalam, a moze bardziej wyczulam czyjs ruch. Porzucilam ostroznosc w diably, podskoczylam i rzucilam sie ku drzewom. Po prawej stronie ktos przebijal sie przez brzeg lasu, wyraznie kierujac sie do mnie. Ja wszakze wiedzialam, dokad zmierzam i w skoku, ktory mnie zadziwil, dopadlam niskiej galezi drzewa, na ktore w dziecinstwie lubilismy sie wspinac. Wciagnelam sie na nie. Pomyslalam, ze jesli dozyje jutra, beda mnie bolaly naciagniete miesnie, ucieczka byla jednak tego warta. Balansowalam na galezi, probujac uspokoic oddech, choc mialam ochote dyszec i jeczec jak spiacy pies.

Zalowalam zreszta, ze nie snie tego koszmaru. Niestety wszystko bez watpienia dzialo sie na jawie. Ja, Sookie Stackhouse, kelnerka o telepatycznych zdolnosciach, siedzialam na galezi w lesie w srodku nocy, uzbrojona jedynki w scyzoryk.

Poczulam gdzies pod soba ruch. Jakis mezczyzna biegl przez las. Z jednego przegubu zwisal mu dlugi sznur. O Jezusie! Chociaz ksiezyc znajdowal sie prawie w pelni, glowa napastnika uparcie pozostala w cieniu drzewa, totez nie wiedzialam, z kim mam do czynienia. Mezczyzna, nie widzac mnie, przebiegl pod moim drzewem.

Gdy znalazl sie poza zasiegiem mojego wzroku, wreszcie odetchnelam, po czym zeszlam z drzewa najciszej, jak umialam. Zaczelam torowac sobie droge przez las ku drodze. Musialabym isc dobre kilka minut, ale jesli zdolam sie dostac do szosy, moze zatrzymam tam jakis samochod. Pozniej uswiadomilam sobie, jak rzadko jest ta droga uzywana. Moze lepiej przebiec cmentarz, kierujac sie ku domowi Billa? Wyobrazilam sobie ucieczke przed morderca nocnym cmentarzem i straszliwie zadrzalam.

Powiedzialam sobie, ze strach na nic mi sie w tym momencie nie przyda. Musialam sie skoncentrowac na mojej obecnej sytuacji. Uwaznie stawialam stopy, poruszajac sie stosunkowo wolno, wiedzac, ze swoim upadkiem narobilabym okropnego halasu i zabojca dopadlby mnie w minute.

Jakies dziesiec metrow na poludniowy wschod od drzewa, na ktorym przysiadlam, znalazlam martwego kota. Gardlo zwierzecia mialo postac ziejacej rany. W srebrzystym swietle ksiezyca nie potrafilam nawet powiedziec, jakiego koloru byla siersc, rozumialam jednak, ze ciemne plamy wokol malego trupa oznaczaja zapewne krew stworzenia. Przeszlam cicho jeszcze poltora metra i znalazlam Bubbe. Byl nieprzytomny lub martwy… hmm… w przypadku wampira trudno bylo te dwa stany rozgraniczyc. Poniewaz jednak nie mial kolka w sercu, a na jego karku nadal dostrzegalam glowe, moglam zywic nadzieje, ze Bubba stracil tylko przytomnosc.

Doszlam do wniosku, ze pewnie ktos mu podal nafaszerowanego narkotykami kota. Ktos, kto wiedzial, ze wampir mnie chroni i slyszal o sklonnosciach Bubby do picia kociej krwi.

Uslyszalam za soba trzask. Napastnik nadepnal galazke. Przesunelam sie w cien najblizszego duzego drzewa. Bylam wsciekla, wsciekla i przestraszona. Zastanawialam sie tez, czy umre tej nocy.

Coz… Moze nie mialam strzelby, ale mialam „wewnetrzne narzedzie”. Zamknelam oczy i otworzylam umysl.

Otoczyl mnie ciemny mentalny gaszcz. Czerwien i czern. Nienawisc.

Wycofalam sie. Ale wrocilam, gdyz wiedzialam, ze tylko wlasny dar zapewnia mi w tej chwili ochrone. Przestalam sie bronic przed naplywem mysli zabojcy.

W moja glowe wplynely obrazy, od ktorych ogarnely mnie mdlosci i przerazenie. Dawn prosi kochanka, by ja bil, potem widzi, ze mezczyzna bierze w rece jedna z jej ponczoch, rozciagaja w palcach, przygotowujac sie do zacisniecia jej wokol szyi wlascicielki. Zaledwie przeblysk Maudette, migajacy obraz jej nagiej i blagajacej o litosc. Jakas kobieta, ktorej nigdy wczesniej nie widzialam, odwrocona do mnie golymi plecami pokrytymi sincami i sladami po uderzeniach. Wreszcie moja babcia… moja babcia… w znajomej mi, naszej kuchni, rozgniewana, walczy o zycie…

Sparalizowal mnie wlasny wstrzas na widok tych przerazajacych wizji. Czyje mysli widzialam?!

Nagle zobaczylam dzieci Arlene. Bawily sie na podlodze mojego salonu. Widzialam siebie, chociaz nie bylam taka, jaka widuje siebie w lustrze. Mialam na szyi ogromne otwory po ugryzieniach i bylam wyuzdana. Moja twarz szpecil chytry, lubiezny usmieszek i poklepywalam sobie wnetrze uda sugestywnym gestem.

Tak, znalazlam sie w umysle Rene Leniera! Tak mnie postrzegal Rene.

Byl szalony.

Teraz wiedzialam, dlaczego nigdy nie udalo mi sie wyraznie odczytac jego mysli. Trzymal je w sekretnej niszy, doskonale ukrywanym miejscu swojego umyslu, starannie oddzielonym od swiadomej jazni.

Teraz dostrzegal zarys za drzewem i zadawal sobie pytanie, czy jest to ksztalt kobiety.

Widzial mnie!

Popedzilam na zachod, ku cmentarzowi. Nie sluchalam dluzej jego mysli, gdyz calkowicie sie skupilam na biegu, na odpychaniu przeszkod w postaci galezi drzew, krzewow, przeskakiwaniu lezacych konarow oraz niewielkiego wawozu, w ktorym zbierala sie deszczowka. Mialam silne nogi, gnalam wiec szybko, wymachujac rekoma. Moj oddech brzmial jak dzwiek dud.

Wybieglam z lasu i znalazlam sie na cmentarzu. Najstarsza czesc cmentarzyska lezala dalej na polnoc, blizej domu Comptonow; tam znajdowaly sie najlepsze kryjowki. Pedzilam, przeskakujac nagrobki – nowoczesne, plaskie, niewiele wyrastajace ponad ziemie, prostokatne plyty pamieci. Przeskoczylam takze grob babci, pokryty swieza, nieubita jeszcze ziemia. Nie zdazylismy polozyc kamienia…

Zabojca babci biegl za mna. Obrocilam sie – glupia – i spojrzalam, starajac sie ustalic, jak blisko za mna znajduje sie mezczyzna. W swietle ksiezyca zauwazylam rozczochrana glowe Rene, ktory wyraznie mnie doganial.

Pedzilam w dol, do lagodnej niecki, ktora tworzyl cmentarz, potem przyspieszylam do sprintu, gnajac pod gore. Szukalam wzrokiem wystarczajaco wysokiego nagrobka albo posagu, za ktorym moglabym sie skryc przed Rene i po chwili schowalam sie za wysoka, granitowa kolumna zwienczona krzyzem. Pozostalam tam nieruchoma, wrecz przyklejona do zimnego twardego kamienia. Przycisnelam reke do ust, by zagluszyc ewentualny szloch, a rownoczesnie zaczerpnac oddechu w pluca. Gdy sie nieco uspokoilam, zaczelam sie wsluchiwac w umysl Rene. Jego mysli okazaly sie jednak na tyle malo spojne, ze dotarly do mnie tylko emocje: glownie wscieklosc. Nagle wyluskalam jedna wyrazna mysl.

– Twoja siostra, Rene? – wrzasnelam. – Twoja siostra Cindy nadal zyje?

– Ta suka! – odkrzyknal

W tej samej sekundzie wiedzialam, ze jako pierwsza Rene zabil wlasna siostre, te, ktora lubila wampiry, do ktorej podobno (wedlug Arlene) wciaz od czasu do czasu jezdzil. Rene zamordowal swoja siostre Cindy,

Вы читаете Martwy Az Do Zmroku
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату