weszlam do damskiej, by poprawic wlosy i makijaz.
Gdy wyszlam na zewnatrz, zauwazylam, ze Sam wylaczyl juz swiatla na parkingu dla gosci. Parking dla pracownikow z kolei oswietlalo jedynie swiatelko na slupie elektrycznym przed przyczepa mojego szefa.
Ku uciesze Arlene i Dawn, nasz szef otoczyl przyczepe siatka i posadzil bukszpan. Obie kelnerki stale sie nasmiewaly z rownej linii jego zywoplotu.
Ja uwazalam go za ladny.
Samochod Sama stal jak zwykle zaparkowany przed jego przyczepa, na parkingu zostalo wiec jedynie moje auto.
Przeciagnelam sie i rozejrzalam. Nigdzie nie dostrzeglam wampira Billa. Zaskoczylo mnie, ze poczulam tak wielkie rozczarowanie. Oczekiwalam, ze zachowa sie uprzejmie, mimo iz nie mial do mojej prosby serca… Ale czy Bill w ogole mial serce?
„Moze – pomyslalam z usmiechem – wyskoczy zza ktoregos drzewa albo pojawi sie nagle przede mna znikad w czarnej pelerynie z czerwonymi pasami po bokach”.
Nic takiego sie wszakze nie zdarzylo, powloklam sie wiec do swojego auta.
Liczylam na niespodzianke, lecz nie na taka!
Zza mojego auta wyskoczyl na mnie ni mniej, ni wiecej tylko Mack Rattray i trzasnal mnie w szczeke. Cios byl silny, totez padlam na zwir niczym worek cementu. Upadajac, krzyknelam, niestety kontakt z podlozem nie tylko spowodowal otarcia na skorze, lecz takze utrate oddechu. Doslownie uszlo ze mnie cale powietrze, lezalam wiec przez moment kompletnie milczaca i bezradna. Pozniej dostrzeglam Denise, ktora akurat zamachnela sie ciezkim butem. Zdazylam sie zwinac w pozycje plodowa, gdy Rattrayowie zaczeli mnie kopac.
Bol byl nieunikniony, natychmiastowy i intensywny. A poniewaz instynktownie zakrylam rekoma twarz, uderzenia spadaly na moje przedramiona, nogi i posladki.
Podczas przyjmowania pierwszych ciosow mialam chyba pewnosc, ze napastnicy szybko przerwa atak, wysycza kilka ostrzegawczych slow i przeklenstw pod moim adresem, po czym odejda. Pamietam jednak chwile, w ktorej zrozumialam, ze Szczury postanowily mnie zabic.
Moglam lezec biernie i inkasowac ciosy, na pewno jednak nie zamierzalam dac sie zatluc!
Przy nastepnej probie kopniaka zrobilam zatem wypad, chwycilam kopiaca noge i przytrzymalam z calych sil. Probowalam ugryzc, starajac sie stawic choc minimalny opor. Nie bylam nawet pewna, czyja noge sciskam.
Wtedy uslyszalam za soba warkot.
„Och, nie, przyprowadzili z soba psa” – pomyslalam.
Warkot byl zdecydowanie wrogi. Gdybym miala czas na pokaz emocji, zapewne wlosy stanelyby mi na glowie deba.
Przyjelam jeszcze jednego kopniaka w kregoslup i nagle bicie ustalo.
Niestety ostatni kopniak okazal sie strasznie mocny. Z moich ust wydobywalo sie teraz rzezenie i osobliwy gulgot, ktore najwyrazniej pochodzily z pluc.
– Co to, do diabla, jest? – spytal Mack Rattray. Jego glos pobrzmiewal kompletnym przerazeniem.
Znow uslyszalam warkot, tym razem blizej, tuz za soba. A z innego kierunku natomiast dotarly do mnie kolejne odglosy – zlowrogie pomruki. Denise zaczela lamentowac, Mack glosno przeklinal. Denise wyszarpnela noge z mojego uscisku, gdyz nie mialam juz sil jej utrzymac; moje rece klapnely bezwladnie na ziemie. Odnioslam wrazenie, ze stracilam nad nimi wszelka kontrole. Choc w glowie mi sie cmilo, wiedzialam na pewno, ze mam zlamane prawe ramie. Na twarzy czulam wilgoc. Wrecz sie balam dalej szacowac wlasne obrazenia.
Mack wrzeszczal, po chwili zawtorowala mu Denise. Cos sie wokol mnie dzialo, nie mialam jednak pojecia co, gdyz sie nie ruszylam. Dostrzegalam tylko swoja zlamana reke i sponiewierane kolana. Oraz ciemnosc pod moim samochodem.
Jakis czas pozniej zalegla cisza. Gdzies za mna zaskowyczal pies. Jego zimny nos szturchnal moje ucho, a cieply jezyk je polizal. Usilowalam podniesc reke, by poglaskac zwierze, ktore bez watpienia uratowalo mi zycie, niestety nie dalam rady. Uslyszalam wlasne westchnienie. Zdawalo sie pochodzic z bardzo daleka.
– Umieram – powiedzialam. Szczerze w to wierzylam. Z kazda chwila bardziej.
Ropuchy i swierszcze, ktore halasowaly przez wieksza czesc nocy, zamilkly teraz. Na parkingu rowniez panowala cisza i spokoj, moj szept zabrzmial wiec niezwykle wyraznie, choc natychmiast utonal w ciemnej pustce. Zdziwilam sie, gdy chwile pozniej uslyszalam dwa glosy.
Potem katem oka zauwazylam nogi w okrwawionych dzinsach. Wampir Bill pochylil sie ku mnie. Spojrzalam mu w twarz. Na ustach mial rozmazana krew, a wysuniete kly blyszczaly bialo na tle dolnej wargi. Sprobowalam sie do niego usmiechnac, tyle ze… miesnie twarzy odmowily posluszenstwa.
– Podniose cie – oznajmil Bill opanowanym glosem.
– Umre, jesli to zrobisz – szepnelam.
Przyjrzal mi sie z uwaga.
– Jeszcze nie – powiedzial po krotkim ogladzie. Po tych slowach dziwnym trafem poczulam sie lepiej. Wiedzialam, ze moj wampir widzial w swoim zyciu setki ran. – Ale to zaboli – ostrzegl mnie.
W chwili obecnej nie potrafilam sobie wyobrazic braku bolu.
Rece Billa przesunely sie pode mna, zanim zdazylam sie przestraszyc. Krzyknelam, chociaz slabo.
– Szybko – oznajmil natarczywie ktos inny.
– Wracamy do lasu, gdzie nikt nas nie zobaczy – powiedzial Bill, tulac do swojej piersi moje cialo, jakby nic nie wazylo.
Czy zamierzal zakopac mnie „tam gdzie nikt nas nie zobaczy”?! Teraz, gdy uratowal mnie przed Szczurami? Odkrylam, ze malo mnie obchodzi wlasny los.
Kiedy Bill polozyl mnie na sciolce sosnowych igiel w mrocznym lesie, ogarnela mnie lekka ulga. W oddali dostrzegalam lune swiatel z parkingu. Mialam wrazenie, ze z wlosow kapie mi krew, zlamane ramie bardzo bolalo, podobnie mocne stluczenia na ciele. Jednakze najbardziej przerazajacy byl brak czucia w okolicach nog.
Nie czulam nog!
Moj brzuch byl natomiast pelny i ciezki. Przemknelo mi przez glowe okreslenie „krwotok wewnetrzny”.
– Nie umrzesz, chyba ze ci pozwole – oswiadczyl mi Bill.
– Przepraszany ale nie chce byc wampirem – odparowalam, choc glosem slabym i cienkim.
– Nie, nie bedziesz – zapewnil mnie lagodniejszym tonem. – Po prostu wyzdrowiejesz. Bardzo predko. Mam lek. Musisz tylko chciec.
– W takim razie ulecz mnie – szepnelam. – Bo odchodze. – Z kazda chwila rzeczywiscie tracilam sily.
Tylko mala czesc mojego umyslu otrzymywala jeszcze sygnaly od swiata, uslyszalam jednak, ze Bill chrzaka, jakby byl ranny. Pozniej przycisnal mi cos do ust.
– Wypij – polecil.
Probowalam wysunac jezyk i udalo mi sie. Moj wampir przecial sobie nadgarstek, ktory teraz sciskal, pobudzajac wyplyw krwi. Broniac sie przed jego krwia, zacisnelam wargi. Tym niemniej… pragnelam zyc! Zmusilam sie wiec do przelkniecia. A pozniej przelknelam kolejny lyk i kolejny.
O dziwo, krew miala przyjemny, slony smak. Smakowala jak zycie! Podnioslam zdrowa reke i przycisnelam przegub wampira do swoich ust. Z kazda wypita kropla czulam sie lepiej. A po minucie zaczelam zapadac w sen.
Gdy sie obudzilam, bylam nadal w lesie i wciaz lezalam na ziemi. Ktos lezal obok mnie. Oczywiscie moj wampir. Dostrzegalam bijaca od niego lune. Czulam dotyk jego ruchliwego jezyka na skorze glowy. Bill lizal moja glowna rane. Prawie mu zazdroscilam.
– Czy moja krew smakuje inaczej niz krew innych ludzi? – spytalam.
– Tak – odparl grubym glosem. – Kim jestes?
Pytal mnie o to po raz trzeci. Przypomnialo mi sie okreslenie babci: „Urok trzeciego razu”.
– Hej, nie jestem martwa – oswiadczylam. Pamietalam wlasna pewnosc, ze umre. Pokrecilam zlamana reka. Byla slaba, lecz juz w pelni nad nia panowalam. Czulam takze nogi i nimi tez poruszylam. Zrobilam probny wdech i wydech. Ucieszyl mnie niezwykle lekki bol. Sprobowalam usiasc prosto. Zmiana pozycji kosztowala mnie sporo wysilku, lecz nie byla niemozliwa. Czulam sie jak w dziecinstwie, pierwszego dnia bez goraczki po przebytym zapaleniu pluc. Slaba, ale szczesliwa. Mialam swiadomosc, ze wlasnie przezylam cos strasznego.
Zanim skonczylam sie prostowac, Bill wzial mnie na rece i przytulil, po czym oparl sie o drzewo. Bylo mi bardzo wygodnie, gdy tak siedzialam na jego kolanach, z glowa oparta o jego piers.
– Jestem telepatka – odparlam. – Potrafie slyszec mysli innych osob.