– Coz… potem… odejdzie.
W moim glosie uslyszalem cos, co bylo zgola niezamierzone i nieoczekiwane, nute szczerego smutku i zalu wynikajacego z bolesnej, uswiadomionej straty. Tak to juz jest. Czujesz sie swietnie, opiekujac sie ptakiem, ktory ma zlamane skrzydlo, ale masz wrazenie, jakbys tracil czastke siebie, kiedy w jakis czas potem wypuszczasz go na wolnosc.
Nie bede jej juz potrzebny, kiedy w koncu stanie na nogi. Wiedzialem o tym od samego poczatku. Przypuszczam, ze moglbym sprobowac obrocic jej uzaleznienie ode mnie w przelotny romans, ale to byloby glupie, okrutne dla niej, dla mnie zas niesatysfakcjonujace. Powinna sie usamodzielnic i dorosnac w poczuciu bezpieczenstwa, a ja – znalezc sobie silna, odpowiednia dla mnie partnerke. Zwiazki osob uzaleznionych od swoich partnerow bywaja z reguly krotkotrwale.
Znajdowalismy sie teraz na podworzu przy domu Popsy, gdzie Alessia powoli, niespiesznie oprowadzala Mirande, opowiadajac jej o kazdym z koni z osobna. Dominic odzyskal juz dosc pewnosci siebie, by stac na wlasnych nogach, choc przez caly czas jedna raczka trzymal sie mamy i prosil, by brac go na rece, gdy w poblizu pojawial sie ktos obcy. Wciaz byl cichy i milczacy, ale z dnia na dzien, w miare jak opadal poziom stresu i przerazenia, rosly szanse na to, ze znow zacznie mowic.
Popsy i ja poszlismy w slad za kobietami, a ja, pod wplywem jakiegos impulsu, przykleknalem obok Dominica i powiedzialem: – Czy chcialbys, abym wzial cie na barana?
Miranda podniosla Dominica i posadzila go delikatnie na moich barkach.
– Zlap Andrew za wlosy – rzekla Alessia, a ja, wstajac, poczulem, jak male paluszki chwytaja mnie za wlosy.
Nie widzialem twarzy Dominica, ale wszyscy sie usmiechali, wiec po prostu ruszylem dalej, przystajac obok kolejnych boksow, aby malec mogl zajrzec do srodka.
– Piekne koniki – powiedziala Miranda z odrobina niepokoju w glosie. – Zobacz, kochanie, jakie wielkie. Popatrz tylko.
W ten wlasnie sposob zakonczylismy zwiedzanie stajni, a kiedy wreszcie postawilem chlopca na ziemi, natychmiast wyciagnal raczki, proszac o jeszcze. Unioslem go lekko w gore i patrzac mu prosto w oczy, powiedzialem: – Bardzo grzeczny z ciebie chlopiec.
Przytulil sie do mnie tak jak wczesniej do Mirandy i wyszeptal cichutko, ale tak, abym mogl go uslyszec: – Andrew.
– Zgadza sie – powiedzialem polglosem. – A to kto? – wskazalem na Mirande.
– Mamusia. – To slowo zabrzmialo jak szept, ale uslyszalem je wyraznie.
– A to?
– Lessia.
– A to?
– Popsy.
– Doskonale. – Odszedlem z nim na strone. Nie wydawal sie tym zaniepokojony Zapytalem normalnym glosem: – Moze masz ochote na herbate?
Po dluzszej chwili uslyszalem odpowiedz: – Czekolade.
– Swietnie. Zaraz dostaniesz. Naprawde bardzo grzeczny z ciebie chlopiec.
Odszedlem z nim jeszcze kawalek. Obejrzal sie wstecz raz czy dwa, aby upewnic sie, ze Miranda wciaz jest w zasiegu wzroku, a ja uznalem, ze najgorsze ma juz za soba. Koszmary senne i chwile rozpaczliwej niepewnosci pozostana, ale pierwszy, najtrudniejszy krok zostal wreszcie zrobiony i moje zadanie dobieglo konca.
– Ile masz lat, Dominicu? – zapytalem.
Zamyslil sie. – Trzy – odparl, nieco glosniej niz dotychczas.
– Czym chcialbys sie pobawic? Chwila przerwy. – Autkiem.
– Jakim autkiem?
Zanucil mi do ucha. – Di-du, di-du, di-du – nasladujac dzwiek policyjnej syreny.
Zasmialem sie i mocno przytulilem Dominica.
– Zalatwione – zapewnilem go z usmiechem.
Powrot Alessi na tor wyscigow konnych nie nalezal do spektakularnych, gdyz w gonitwie, w ktorej wziela udzial, dotarla na mete ostatnia. W dodatku byla blada jak sciana.
Sama gonitwa, bieg na kilometr dla dwulatkow, byla przynajmniej jak dla mnie wyjatkowo krotka. Ledwie doklusowala na swoim koniu do boksu startowego, przygarbiona i ubrana w blyszczaca jedwabna kurtke, gdy rozpoczela sie gonitwa. Czerwona, jedwabna kurtka byla widoczna tylko przez chwile i zaraz znikla wsrod innych krzykliwych barw, a potem zostala za nimi, daleko w tyle. Wyprostowala sie w siodle, mijajac linie mety, i niemal natychmiast zatrzymala swego wierzchowca. Podszedlem do miejsca, gdzie wszyscy dzokeje, procz pierwszej czworki, zsiadali z koni, gdzie w malych grupkach gromadzili sie wlasciciele wierzchowcow, mezczyzni o posepnych twarzach, oraz trenerzy sluchajacy utyskiwan malo chyba jednak przejetych dzokejow. Sluchalem fragmentow ich rozmow i cierpliwie, usilujac nie rzucac sie w oczy, czekalem na Alessie.
– Nie chcial za cholere przyspieszyc…
– Nie moglem postepowac pochopnie…
– Zostalem potracony… wzieli mnie w kleszcze… nie dalem rady sie przebic.
– To jeszcze mlodziak…
– Trzymalem sie z lewej…
Mike Noland, tym razem sam, a nie w towarzystwie innych wlascicieli wierzchowcow, z nieodgadniona mina przygladal sie zblizajacej sie ku niemu Alessi, po czym poklepal konia po szyi i krytycznym wzrokiem obejrzal jego peciny. Alessia przez chwile mocowala sie ze sprzaczka popregu, az w koncu wyreczyl ja w tym Noland, a w chwile potem uslyszalem, jak mowi do niego: – Dziekuje… i przepraszam – na co Mike pokiwal glowa i poklepal ja po ramieniu. I to by bylo na tyle.
Alessia nie zauwazyla mnie i niezwlocznie pospieszyla do sali wazen – wyszla stamtad dopiero po jakichs dwudziestu minutach.
Wciaz wygladala blado. Byla tez wymizerowana, wychudzona, rozdygotana i troche zagubiona.
– Czesc – powiedzialem.
Odwrocila sie i przystanela. Wysilila sie na usmiech. – Czesc.
– Co sie stalo? – spytalem.
– Widziales.
– Widzialem tylko, ze kon nie byl dosc szybki.
– Nieprawda. Stracilam talent.
Pokrecilem glowa. – Nikt nie spodziewa sie, ze primabalerina da wystep swiatowej klasy, skoro przez trzy miesiace nie miala mozliwosci, aby tanczyc.
– To co innego.
– Wcale nie. Zbyt wiele od siebie oczekiwalas. Nie powinnas byc wzgledem siebie tak okrutna.
Przygladala mi sie przez chwile, po czym odwrocila wzrok, poszukujac kogos w tlumie. – Widziales gdzies Mike’a Nolanda? – spytala.
– Od zakonczenia tego wyscigu, nie.
– Bedzie wsciekly. – Wydawala sie przybita i zalamana. – Juz nigdy nie da mi drugiej szansy.
– Czy liczyl, ze jego kon wygra? – zapytalem. – Stawki na niego wynosily dwanascie do jednego. Nie wyglada mi na faworyta.
Znow na mnie spojrzala, a jej usta wykrzywil leciutki usmiech.
– Nie wiedzialam, ze grasz na wyscigach.
– Nie gram. Nie postawilem ani funta. Po prostu sprawdzilem, jak przedstawia sie sytuacja na tabeli gonitw i jakie stawki proponuja bukmacherzy. Tak z czystej ciekawosci.
Przyjechala z Lambourn z Mikiem Nolandem, a ja dotarlem tu z Londynu. Kiedy sie spotkalismy, szla wlasnie, aby przebrac sie przed gonitwa. Byla mocno podenerwowana – oczy rozszerzone, zarozowione policzki, drobne, mimowolne ruchy i usmiech blakajacy sie na bladych wargach – ta dziewczyna liczyla na cud.
– Juz podczas przejazdu po ringu paradnym zrobilo mi sie niedobrze – powiedziala. – Nigdy wczesniej tak sie nie czulam.
– Ale nie zwymiotowalas…