umiescic. Nie odpowiadajac wprost, zaprosil mnie do swojej malej kawalerki na jeszcze jeden kieliszek i zanim od niego wyszedlem, zyskal kolejna pacjentke. Ogolny stan zdrowia Elzbiety natychmiast sie poprawil pod jego piecza, tak wiec placilem mu umiarkowane honoraria bez mrugniecia okiem.

Podziekowalem za recepte i schowalem ja do kieszeni.

– Ty… te tabletki sa dla Elzbiety czy dla ciebie? – spytal.

Spojrzalem na niego zaskoczony.

– Dlaczego pytasz? – odparlem.

– Moj drogi, mam oczy. To, co czytam w twojej twarzy, wyglada… powaznie.

Usmiechnalem sie z przymusem.

– A wiec dobrze – powiedzialem. – Wlasnie mialem zamiar cie o cos poprosic. Czy moglbys mi przykleic kawalek plastra na pare zeber?

Opatrzyl mnie starannie i wreczyl kieliszek na lekarstwa, zawierajacy, jak powiedzial, dispriny rozpuszczone w nepenthe, ktore dzialaly jak sztuczka magiczna – raz jest bol, raz go nie ma.

– Nie mowiles nic Elzbiecie? – spytal z niepokojem.

– Tylko ze upadlem i stracilem dech. Uspokoil sie, z aprobata kiwajac glowa.

– To dobrze.

To on mi poradzil, zeby chronic Elzbiete przed zmartwieniami, z ktorymi zwykle kobiety radza sobie z latwoscia. Z poczatku uwazalem, ze przesadza, ale ow szczelny parawan, ktory zalecil, zdzialal cuda. Elzbieta pozbyla sie w znacznym stopniu nerwowosci, nabrala ochoty do zycia, a nawet, co bylo bardzo pozadane, troche przytyla.

– A policja? Zglosiles to na policji?

Potrzasnalem przeczaco glowa i wyjasnilem mu sytuacje z Janem Lukaszem.

– Trudna sprawa. A moze bys tak po prostu powiedzial temu Janowi Lukaszowi, ze ci ludzie ci grozili? Przeciez nie bedziesz zdejmowal w redakcji koszuli. – Usmiechnal sie takim usmiechem, od ktorego rozblyskiwaly oczy Elzbiety. – Tych dwu nie bedzie przeciez rozpowiadac, ze tak cie poturbowali.

– Moga to zrobic – powiedzialem i zmarszczylem brwi, rozwazajac to. – Dobrze by bylo, gdybym zjawil sie dzis w swietnej kondycji na wyscigach i zadal im klam.

Kiwajac glowa, Tonio naszykowal dla mnie mala buteleczke ze swoja mikstura.

– Nie jedz duzo – przestrzegal, wreczajac mi ja. – I pij tylko kawe.

– Dobra.

– I nie rob nic, za co moglbys znow dostac takie baty. Milczalem.

Popatrzyl na mnie smutno i ze zrozumieniem.

– Za bardzo ci na tym zalezy, zeby zrezygnowac z tego dla Elzbiety? – spytal.

– Nie moge tak… tchorzliwie sie wycofac – oznajmilem. – Nawet dla Elzbiety.

Potrzasnal glowa z powatpiewaniem.

– Dla niej byloby to najlepsze. Ale… – Wzruszyl ramionami i wyciagnal reke na pozegnanie. – Wobec tego trzymaj sie z dala od pociagow.

Trzymalem sie z dala od pociagow. Przez rowno dziewiecdziesiat cztery minuty. Wowczas bowiem wsiadlem do pociagu jadacego na wyscigi do Plumpton i odbylem podroz bezpiecznie w towarzystwie dwoch nieszkodliwych nieznajomych i faceta z radia, ktorego znalem z widzenia.

Dzieki miksturze Tonia chodzilem caly dzien, rozmawialem i smialem sie zupelnie tak jak zwykle. Raz kaszlnalem. Nawet to wywolalo jedynie lekkie bolesne uklucie. Zeby pokazac sie jak najwiekszej liczbie osob poswiecilem sporo czasu na przechadzke po stanowiskach bukmacherskich, gdzie przygladalem sie zarowno stawkom, jak kasjerom. Bractwo to wiedzialo, ze cos sie stalo. Obracali glowy, kiedy przechodzilem, i gadali za moimi plecami, tracajac sie lokciami. Kiedy postawilem pol funta na poloutsidera u ktoregos z nich, spytal:

– Dobrze sie pan czuje, kolego?

– Bo co? – odparlem zdziwiony. – Przeciez mamy ladny dzien.

Przez chwile byl zdezorientowany, po czym wzruszyl ramionami. Poszedlem dalej, zagladajac w twarze i szukajac jakiejs znajomej. Niestety, poswiecilem czterem bukmacherom z przedzialu tak malo uwagi, ze nie mialem pewnosci, czy rozpoznam ktoregos, i nie rozpoznalbym, gdyby sam sie nie zdradzil. Kiedy zobaczyl, ze sie mu przygladam, podskoczyl, zeszedl ze swojego stanowiska i czmychnal.

W swoim repertuarze nie mialem dzis biegu. – W godzine potem zaszedlem go po cichu od tylu, kiedy ocenil, ze moze bezpiecznie wrocic do roboty.

– Dwa slowka na stronie – powiedzialem stajac tuz przy nim.

Podskoczyl jak oparzony.

– Ja nie mam z tym nic wspolnego – zapewnil.

– Wiem. Powie mi pan tylko, kim byli ci dwaj w kombinezonach.

– Cos pan. Czy mnie sie pali do szpitala?

– Dwadziescia funtow? – zaproponowalem.

– Ja nic nie wiem… Jak pan to zrobil, ze pan tu dzis jest?

– Bo co?

– Jak tych dwoch dobierze sie do kogos… to potem nie ma co zbierac.

– Naprawde? Wygladali calkiem niewinnie.

– No nie, bez zartow, nie ruszyli pana? – spytal zaciekawiony.

– Nie.

To go zaskoczylo.

– Kwaterke. Dwadziescia piec funtow – zaproponowalem. – Za ich nazwiska albo dla kogo pracuja.

Zawahal sie.

– Nie tutaj, panie kolego. W pociagu.

– Nie w pociagu – odparlem kategorycznie. – W lozy prasowej. I to juz.

Dostal piec minut wolnego od zrzedliwego pryncypala i wszedl przede mna po schodkach na Jaskolke” przydzielona prasie. Dalem jednemu obecnemu tam dziennikarzowi znak, zeby sie zmyl, i poslusznie sie wyniosl.

– Dobra – powiedzialem. – Co to za jedni?

– Birminghamczycy – powiedzial niepewnie.

– Wiem, ze sa z Birmingham. Maja wymowe, az w uszach zgrzyta.

– To bokserzy – odwazyl sie wyznac.

Chcialem powiedziec, ze to rowniez wiem, ale w pore ugryzlem sie w jezyk.

– Chlopcy Charliego Bostona – dodal z nerwowym pospiechem.

– To juz cos. A kto to jest Charlie Boston?

– A kto nie slyszal o Charliem Bostonie? Ma troche kolektur totka, no nie, w Birmingham, Wolverhampton i tak dalej.

– Oraz kilku chlopcow w pociagach na wyscigi? Nie posiadal sie ze zdumienia.

– Wiec pan nie jest nic krewny Charliemu? No to czego oni od pana chcieli? Zwykle chodzi o niesciagalne dlugi.

– Pierwsze slysze o Charliem Bostonie, a co dopiero mowic o zakladaniu sie u niego.

Wyjalem portfel i dalem mu piec piatek. Chwycil je blyskawicznie z wycwiczona zrecznoscia i schowal do kieszonki pod pacha, pewnej jak Fort Knox.

– Cholerni zlodzieje – wyjasnil. – Trzeba byc ostroznym, no nie?

Zbiegl chyzo po schodach, a ja pozostalem w Jaskolce” dla prasy i pociagnalem znowu lyk ze swojej praktycznej buteleczki, snujac refleksje, ze Charlie Boston postapil doprawdy bardzo glupio nasylajac na mnie swoich chlopcow.

Jan Lukasz zareagowal, jak bylo do przewidzenia, zachnieciem, ze niby „nikt nie moze nam tego zrobic”.

Srodowy ranek. W redakcji niewiele sie dzieje. Derry z nogami na biurku, na suszce, Jan Lukasz pograzony po uszy w lekturze wiadomosci sportowych w dziennikach, milczacy telefon, a wszystkie dzialy redakcji demonstrujace identyczne, goraczkowe nierobstwo.

W te stojaca wode wpadla jak kamien podana przeze mnie wiadomosc, ze dwoch facetow, przybierajac grozna

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату