postawe, zazadalo ode mnie, zebym nie mieszal sie w grande z wycofanymi konmi. Jan Lukasz wyprostowal sie w krzesle przypominajac wojowniczo nadeta olbrzymia zabe i drzac z zadowolenia, ze artykul dal wyrazny efekt. Rozczapierzajac palce rzucil sie do telefonu.

– Oddzial w Manchester? Dajcie mi dzial sportowy… To ty, Andy? Tu Lukasz Morton. Powiedz mi, co wiesz o bukmacherze, ktory nazywa sie Charlie Boston. Ma siec kolektur w Birmingham.

Sluchal dluzszej wypowiedzi z rosnaca uwaga.

– To pasuje – powiedzial. – Tak. Tak. Doskonale. Rozpytaj sie i daj mi znac.

Odlozyl sluchawke i potarl grdyke.

– Charlie Boston zmienil skore rok temu – oznajmil. – Przedtem byl w Birmingham zupelnie przecietnym bukmacherem, ktory mial okolo szesciu kolektur i calkiem mozliwa opinie. Andy mowi, ze teraz jednak bardzo rozkrecil interes i tyranizuje innych. Twierdzi, ze za duzo sie ostatnio slyszy o Charliem Bostonie. Podobno zatrudnia dwoch bylych bokserow do sciagania dlugow od grajacych na kredyt klientow, w wyniku czego zbija ciezka forse.

Przemyslalem to sobie. Charlie Boston ze swoimi kolekturami i bandziorami w ogole mi nie pasowal do przedstawionego przez Dembleya rysopisu cichego i spokojnego dzentelmena, jezdzacego rollsem prowadzonym przez szofera i mowiacego z greckim, holenderskim badz skandynawskim akcentem. Wydawalo mi sie tez malo prawdopodobne, zeby ci dwaj byli wspolnikami. Nielegalna dzialalnosc mogly oczywiscie prowadzic niezaleznie od siebie dwie bandy, a jesli tak, to co dzialo sie, jezeli krzyzowaly sie ich interesy? I ktorej z nich dal sie skusic Bert? Ale jezeli stanowily jedna calosc, to facet w rollsie musial byc tu mozgiem, a Charlie Boston jego gangsterem. Szczucie mnie psami rasy bokser to klasyczny przyklad gangsterskiego sposobu myslenia.

Jan Lukasz podniosl sluchawke swojego telefonu, ktory zadzwonil. Sluchajac, zmruzyl oczy i obrocil glowe, zeby spojrzec prosto na mnie.

– Jak to dostal straszny wycisk? Nic podobnego. W tej chwili jest w redakcji, a wczoraj byl na wyscigach w Plumpton. Macie zbyt wybujala wyobraznie w tej waszej gazecie… Jezeli mi nie wierzysz, sam z nim pogadaj. – Wreczyl mi sluchawke, mowiac z grymasem: – To ten cholerny Connersley.

– Slyszalem – odezwal sie w sluchawce dobitny, zlosliwy glos – ze jakies bandziory z Birmingham pogruchotaly ci kosci w pociagu z wyscigow w Leicester.

– To plotka – odparlem znudzonym tonem. – Sam slyszalem ja wczoraj w Plumpton.

– Moj informator twierdzi, ze nie mogles byc wczoraj w Plumpton.

– Twoj informator jest nierzetelny. Radze ci z niego zrezygnowac.

Krotka pauza.

– Moge sprawdzic, czy tam byles.

– No to sprawdz.

Trzasnalem sluchawka o widelki, dziekujac gwiazdom, ze Jan Lukasz najpierw zapoznal sie z moja wersja wypadkow.

– Podejmiesz ten sam temat w niedzielnym artykule? – spytal. Connersley nie zasial w nim zadnych podejrzen, juz poszedl w zapomnienie. – Trzeba zabic im cwieka do konca. Ponaglic wladze wyscigowe do dzialania. Podraznic. Zreszta wiesz, co trzeba robic.

Skinalem glowa. Wiedzialem, co trzeba robic. Moje stluczenia daly mi bolesnego kuksanca. Dosyc, zaprotestowaly natarczywie. Napisz przyjemny, nijaki kawalek na calkiem inny, najzupelniej niewinny temat.

– Przytocz pare wypowiedzi – polecil Jan Lukasz.

– Dobra.

– Wyskocz z jakimis pomyslami – dodal niecierpliwie.

– Odwalam za ciebie cala robote. Westchnalem – plytko i ostroznie.

– A moze napisac, ze dopilnujemy, zeby Tomcio Paluch wystartowal w Pucharze Latarnika? – zaproponowalem.

– Moglbym pojechac i umowic sie z Ronceyem…

– „Fama” dopilnuje, zeby Tomcio Paluch wystartowal?

– przerwal mi Jan Lukasz z roziskrzonym wzrokiem. – Ty, to genialnie! Zacznij artykul wlasnie od tego… „Fama” dopilnuje… Swietnie! Swietnie!

O moj Boze, pomyslalem. Jestem najwiekszym glupcem na swiecie. Tonio Perelli przestrzegal, zebym trzymal sie z dala od pociagow na wyscigi. Nie mowil nic o kladzeniu sie na torach.

ROZDZIAL OSMY

U Ronceyow nic sie nie zmienilo. Zwiedle liscie i pajeczyny tkwily na swoich miejscach. W kuchni na stole nie zobaczylem kapiacego miesa, lezaly za to dwa nie oskubane bazanty z wiotkimi szyjami. Zlew wypelnialy brudne naczynia i silniej niz przedtem czuc bylo smrod gumiakow.

Przyjechalem bez uprzedzenia, o wpol do trzeciej i zastalem samego Ronceya na podworzu. Przypatrywal sie, jak Pat ze staruszkiem przepilowuja wielki kloc uschlego drzewa. Po spojrzeniu jakim mnie obrzucil poznalem, ze nie jest zachwycony moim przybyciem, ale w koncu zaprowadzil mnie do salonu, rzucajac na odchodnym synowi polecenie, zeby, jak skonczy z rabaniem drzewa, posprzatal siodlarnie.

Ronceyowa lezala na kanapie, pograzona we snie. W dalszym ciagu nie miala na sobie ponczoch, tylko wciaz te same niebieskie papucie, wciaz te sama zolta sukienke, mocno juz przybrudzona z przodu. Roncey spojrzal na nia zupelnie obojetnie i wskazal mi jeden z foteli.

– Nie potrzebuje pomocy „Famy” – powtorzyl to, co powiedzial na podworku. – Bo i po co?

A czy zalezy panu na tym, zeby Tomcio Paluch pobiegl w Pucharze Latarnika?

Jasne, ze pobiegnie – oswiadczyl stanowczo z zacieta i nieprzejednana mina. – Mowilem juz panu. Kazdy, kto kaze mi zrobic inaczej, bedzie musial zmienic zdanie.

– W takim razie zdarzy sie jedno z dwojga – powiedzialem spokojnie. – Albo inicjatorzy tego szwindla zrezygnuja z proby niedopuszczenia Tomcia Palucha do startu wskutek publikacji na ich temat. Albo tez nie zrezygnuja i mu w tym przeszkodza. Jezeli maja choc odrobine rozsadku, to porzuca ten pomysl. Ale nie wiem, czy mozna Uczyc na to, ze sa rozsadni.

– Nie przeszkodza mu w starcie – oznajmil, wysuwajac wojowniczo szczeke, z uporem w oczach.

– Zapewniam pana, ze jezeli zechca, to w taki czy inny sposob dopna swego.

– Nie wierze panu.

– Ale czy nie zezwolilby pan na podjecie srodkow bezpieczenstwa, tak na wszelki wypadek? „Fama” pokryje wszelkie koszty.

Obrzucil mnie dlugim, nieugietym spojrzeniem.

– A czy to nie jest aby zwykly chwyt reklamowy, zeby okryc chwala panska polujaca na sensacje gazete? – spytal.

– Korzysci beda obopolne – odparlem. – Z jednej strony dla pana i graczy na wyscigach, z drugiej dla nas. Ale cel wylacznie jeden: bezpieczenstwo Tomcia Palucha i jego start w Pucharze Latarnika.

Zastanowil sie nad tym, co powiedzialem.

– A co to za srodki bezpieczenstwa? – spytal wreszcie.

Zywiac mieszane uczucia, westchnalem w duchu, ja – narciarz z polamanymi zebrami na szczycie stromego i wyboistego stoku, na ktory sam sie wdrapalem.

– Sa trzy podstawowe – odparlem. – Najprostszy to list do Weatherbych, oznajmiajacy o panskim stanowczym zamiarze wziecia udzialu w Pucharze Latarnika i zawierajacy prosbe, zeby skontaktowali sie z panem w razie otrzymania jakichs polecen w sprawie jego skreslenia ze startu przed lub po potwierdzeniu w przyszly wtorek jego udzialu na cztery dni przed gonitwa. Zdaje pan sobie przeciez sprawe, ze ja albo ktokolwiek moglby wyslac telegram albo teleks wycofujacy konia i ze mialby pan troche zachodu, zeby odkrecic sprawe.

Otworzyl szeroko usta ze zdumienia.

– Ktokolwiek?!

– Kazdy, kto by sie podpisal panskim nazwiskiem, oczywiscie. Weatherby’owie otrzymuja setki odwolan tygodniowo. Nie sprawdzaja, czy takie jest rzeczywiscie zyczenie trenera. No bo niby dlaczego mieliby sprawdzac.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату