nieprzyjemnych przezyc i mial duze szanse wyzdrowiec na tyle, zeby pobiec w sobote w Pucharze Latarnika.

Sluchalem dlugiej, obfitujacej w zywe szczegoly epopei Ronceya z przykrym niepokojem. Do gonitwy zostaly jeszcze dwa pelne dni. Poniewaz Roncey wiedzial juz, gdzie jest kon, bezpieczenstwo Tomcia Palucha zmalalo o polowe. Kiedy dotarl do konca opowiesci, spytalem, czy zanim tu przyjechal ktos wypytywal go, gdzie sie podzial kon.

– A jakze – odparl. – Dokladnie tak, jak pan przewidzial. Chcialo sie o to dowiedziec kilka innych gazet. Przewaznie telefonowali. Trzech czy czterech zjawilo sie osobiscie na farmie i wiem, ze procz mnie wypytywali tez Pata i Petera. Nie powiem, niektore z tych pytan byly bardzo podstepne. Pomyslalem sobie, ze mial pan sluszna racje, ze gdybysmy wiedzieli, gdzie jest kon, to moglibysmy sie wygadac.

– Kiedy ci ludzie przyjechali? Jak wygladali?

– Niczym takim sie nie odznaczali. Przecietni. Jeden byl z „Eyening Peal”, to pamietam. Wszystkie te wizyty i telefony mialy miejsce w niedziele i poniedzialek, tuz po ukazaniu sie panskiego artykulu.

– Zaden nie przyjechal rollsem? – spytalem. Zasmial sie.

– Nie, gdzie tam.

– Czy ktorys z tych przyjezdnych byl wysokim, grubawym blondynem z zoltawa cera i z lekka cudzoziemska wymowa?

– Zaden z tych, ktorych widzialem. Paru rozmawialo tylko z chlopcami, bo zjawili sie, kiedy bylem w Chelmsford. Jak pan chce, moze ich pan spytac.

– Moze to zrobie – powiedzialem. – Nikt nie probowal was szantazowac?

– Nie, mowilem pana szefowi w redakcji. Nikt nas w zaden sposob nie naciskal. Podlug mnie, te panskie wyszukane srodki ostroznosci to strata czasu. No, a skoro juz wiem, gdzie jest Tomcio Paluch, moze mi pan rowniez powiedziec, gdzie jest moja rodzina…

– Zastanowie sie – odparlem. – Zechce pan spytac Foxa, czy moglbym z nim zamienic pare slow?

Sprowadzil Nortona, ktory przeprosil mnie za zdradzenie tajemnicy, ale nie chcial brac na siebie odpowiedzialnosci i siedziec cicho, kiedy kon tak sie rozchorowal.

– Oczywiscie. Co mogles zrobic – przyznalem. – Dopoki to nie wyjdzie poza Ronceya, nie bedzie najgorzej, chociaz wolalbym…

– Naturalnie jego synowie tez o tym wiedza – przerwal mi Norton. – Ale to chyba jest bez znaczenia.

– Co takiego?

– Roncey powiedzial jednemu z synow, gdzie jest. Wlasnie do niego dzwonil. Tlumaczyl sie, ze nie mogl sobie przypomniec numeru twojego telefonu, ale w domu gdzies go sobie zapisal, bo jakis czas temu do ciebie dzwonil. No wiec zatelefonowal do syna… Pata, zdaje sie… i ten mu go podal. Chyba syn spytal ojca, skad dzwoni, bo Roncey odpowiedzial mu, ze skoro zupelnie przestano interesowac sie koniem, to nic nie zaszkodzi, jak syn sie dowie, wiec mu powiedzial.

– Cholera! – zaklalem. – Ten facet to skonczony idiota.

– Moze ma racje.

– A moze sie myli – powiedzialem rozgoryczony. – Sluchaj Norton, czy jest w ogole mozliwa taka pomylka, ze to nie byla kolka tylko zatrucie?

– Na milosc boska, Ty… nie. To byla najzwyklejsza kolka. Jak, do diabla, moglby zostac otruty? Przede wszystkim nikt wtedy nie wiedzial, kim jest.

– A teraz? – spytalem. – Ilu stajennych wie, ze to Tomcio Paluch?

Zapadlo krotkie zlowrozbne milczenie. Wszyscy – powiedzialem glucho.

– Niektorzy znali Ronceya z widzenia – wyjasnil. – Poza tym wszyscy czytali twoje artykuly. Wiec sie polapali.

Nic nie stalo na przeszkodzie, zeby ktorys z nich wkrotce wykoncypowal sobie, ze z latwoscia zarobi piatke, dzwoniac do konkurencyjnej gazety. A wtedy miejsce pobytu Tomcia Palucha byloby taka tajemnica, jak to, gdzie w Londynie stoi pomnik ksiecia Alberta. W tej chwili Tomcio Paluch byl pewniakiem, jesli chodzi o niewystartowanie w gonitwie o Zloty Puchar Latarnika.

Roncey mogl sobie uwazac, ze nasi przeciwnicy zrezygnowali ze swoich planow, ja natomiast bylem pewien, ze nie. U czlowieka takiego jak Vjoersterod duma zawsze brala gore nad rozsadkiem. Nie cieszylby sie juz takim respektem w miedzynarodowym swiatku przestepczym, gdyby wycofal sie z powodu jakiejs wzmianki w gazecie. Nie spodziewalem sie wiec, ze to zrobi.

We wtorek, w dniu potwierdzenia, na cztery dni przed gonitwa, udzialu zgloszonych koni, Roncey zglosil Weatherbym, ze jego kon na pewno wystartuje. Gdyby go teraz wycofal, co byloby uzasadnione kolka zwierzecia, stracilby swoje wpisowe w wysokosci piecdziesieciu funtow. Zostawiajac zas konia u Nortona z mysla o jego starcie, narazal sie na o wiele wieksze straty. A to dlatego, poniewaz bylem pewien, ze jezeli Tomcio Paluch zostanie tu, gdzie jest, to przed nadejsciem soboty okuleje, oslepnie, wpadnie w narkotyczny szal albo wrecz padnie trupem.

Norton sluchal w milczeniu, kiedy przedstawilem mu, jak sie rzeczy maja.

– Ty, czy ty aby nie przesadzasz? – spytal.

– No, a ile razy ma byc wycofana w ostatniej chwili bez zadnych wyjasnien taka klacz jak Brevity albo ktorykolwiek z twoich koni, zebys wreszcie pojal, ze cos z tym trzeba zrobic? – spytalem ze spokojem, ktorego wcale nie czulem.

– Tak – powiedzial po krotkim namysle. – Przekonales mnie.

– Jezeli pozyczysz mi furgon do przewozu koni, zabiore Tomcia Palucha gdzie indziej.

– Dokad?

– W bezpieczne miejsce – odparlem wymijajaco. – Co ty na to?

– No, dobrze. – Westchnal. – Oddam wszystko za spokojne zycie.

– Przyjade jak najszybciej.

– Bede bronil granic az do twojego przyjazdu.

Jego beztroski ton zdradzil, jak malo wierzy w to, ze koniowi grozi jakiekolwiek niebezpieczenstwo. Korcilo mnie ogromnie, zeby zostawic ich z tym pasztetem, niechby Roncey wypil piwo, ktore nawarzyl przez swoja nieostroznosc, niechby wkroczyl Vjoersterod i nie dopuscil do startu konia – a wszystko po to tylko, aby udowodnic, ze mialem racje. Prawdziwie dziecinna pokusa. Nie trwala dlugo, bo na swoj sposob bylem rownie uparty, co ten Afrykaner. Ja tez nie mialem zamiaru wycofac sie, tak sobie szczerze postanowilem.

Kiedy odlozylem sluchawke na specjalne widelki, twarz Elzbiety wyrazala niepokoj, lecz tym razem plynacy ze zwyklych obaw.

– Ten Tomcio Paluch sprawia wiecej klopotow niz chmara psotnych wyrostkow – powiedzialem niedbale. – Zorientowalas sie chyba, ze musze jechac, zeby przewiezc go w inne miejsce.

Nie moglby cie ktos zastapic? Zaprzeczylem potrzasajac glowa.

– Najlepiej jak ja to zrobie.

Pani Woodward jeszcze nie wrocila. Czekajac na nia zadzwonilem do Jana Lukasza i zawiadomilem go, ze najlepszy z planow poszedl w diably.

No to dokad zabierzesz tego konia? – spytal.

– Powiem ci jak bede na miejscu.

– Uwazasz, ze koniecznie trzeba…? – zaczal.

– A czy ty – przerwalem mu – uwazasz, ze „Fama” moze sobie pozwolic na chocby najmniejsze ryzyko po tych przechwalkach, ze dzieki nam kon jest bezpieczny?

– Hm. – Westchnal. – Wobec tego rob, jak uwazasz.

Po powrocie pani Woodward wsiadlem do bedforda i pojechalem do Berkshire. Wiozlem z soba najczulsze zonine pozegnanie, na jakie stac bylo Elzbiete. Podala mi nawet usta do pocalunku, co robila niezmiernie rzadko, bo takie pocalunki zaklocaly jej uregulowany, jakze slaby oddech i czula sie wtedy, jakby sie dusila. Lubila, zeby ja calowac w policzek albo w czolo, jednak nie za czesto.

Przez wieksza czesc drogi trapila mnie mysl, czy mimo wszystko nie powinienem ulec szantazowi, czy sprzeciw wobec naciskow nie jest zbytnim luksusem wobec szkody, jaka wyrzadzilem Elzbiecie, naruszajac jej kruche poczucie szczescia. Do tej pory tak starannie chronilem ja przed rzeczywistoscia, co poprawilo jej kondycje fizyczna, a teraz najechalem na nia jak buldozer. Z egoistycznych pobudek. Po to tylko, zeby ustrzec siebie przed szczegolnie obrzydliwa forma tyranii. Gdyby schudla albo zadreczala sie tak, ze znalazlaby sie o krok od zalamania

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату