– Vjoersterod pojawil sie u nas po raz pierwszy ponad rok temu – powiedzialem. – Przed rokiem wykupil od Bostona siec kolektur w Birmingham i zaczal ciagnac forse. Znalazl tez sposob, zeby zmusic Berta Checkova do pisania artykulow, ktore przekonywaly przedterminowych graczy, ze trafia im sie dobra okazja. Vjoersterod wybieral konie, Checkov je chwalil. Vjoersterod staral sie o to, zeby nie pobiegly, i po krzyku, sprawa zalatwiona.

Na twarzy Youlla odmalowalo sie jednoczesnie zaskoczenie i zadowolenie.

– Jestes pewien, Ty, ze to prawda?

– Oczywiscie. Jezeli chcesz wiedziec, to tak bukmacherzy, jak i wladze podazaly tym tropem piekielnie wolno.

– A ty od jak dawna o tym wiesz? Usmiechnalem sie filuternie.

– Poznalem Vjoersteroda wczoraj – powiedzialem. – Nazwalem Bostona jego wspolnikiem, na co powiedzial, ze to on go zatrudnia. Vjoersterod chcial sie dowiedziec, gdzie jest Tomcio Paluch.

Utkwil we mnie wzrok.

– Czy w razie potrzeby… hm… zeznalbys to pod przysiega?

– Naturalnie. Ale byloby to tylko moje slowo przeciwko jego slowu. Niczym nie potwierdzone.

– To lepsze od wszystkiego, czym dotad dysponowalismy.

– Wydaje mi sie, ze mozna predzej osiagnac pozadany skutek.

– Jak? – spytal ponownie.

– Znajdzcie pretekst do zamkniecia kolektur Bostona, a zablokujecie dochody Vjoersteroda. Wowczas nie bedzie mial powodu krecic sie kolo faworytow, zeby ich nie dopuscic do startu. Jezeli nie macie podstaw, zeby wytoczyc mu sprawe, to przynajmniej wykurzcie go stad, niech wraca do Afryki Poludniowej.

W czasie kolejnej dlugiej przerwy rozwazal cos zasepiony. Czekalem, zgadujac, o czym mysli. Wreszcie powiedzial to na glos.

– Czego zadasz w zamian za wspolprace?

– Wylacznego prawa do publikacji w „Famie”.

– Nie mialem watpliwosci, ze tak powiesz.

– Wystarczy, jezeli „Fama” bedzie mogla zgodnie z prawda napisac, ze dzieki niej rynek zakladow przedterminowych znow jest bezpieczny dla graczy – powiedzialem ugodowo. – Zadnych szczegolow. Tylko wzmianka o tym, ze gdyby nie przepisy prawne dotyczace znieslawien, wszystko zostaloby ujawnione i dowiedzione.

– Nie rozumiem, dlaczego tracisz czas w takim okropnym szmatlawcu? – wykrzyknal zniecierpliwiony.

– Dobrze placa – odparlem. – Dobrze sie w takiej gazecie pracuje. A poza tym to mi odpowiada.

– Obiecuje ci jedno – rzekl z usmiechem. – Jezeli dzieki tobie uwolnimy sie od Vjoersteroda, to ja sobie zaprenumeruje.

Z banku Youlla pojechalem do domu. Jezeli najmlodszy czlonek prezydium komitetu zrobi swoje, znaczylo to, ze ges Vjoersteroda jest juz w drodze do pieca i wkrotce zostanie upieczona. Moglo sie oczywiscie zdarzyc, ze Vjoersterod przeczyta ktoregos dnia „Fame” i przysle kogos, zeby poporcjowal kucharza. Ale nie martwilem sie tym zbytnio. Wydawalo mi sie to nieprawdopodobne.

Pani Woodward na prosbe Elzbiety zmienila posciel na jej ulubiona, rozowa z bialym haftem. Przyjrzalem sie badawczo Elzbiecie. Byla szczegolnie starannie uczesana. Makijaz miala nieskazitelny.

Slicznie wygladasz – powiedzialem, zeby zbadac, w jakim jest nastroju.

Na jej twarzy odbily sie ulga i cierpienie. Nagle pojalem, poruszony tym do glebi, co sklonilo ja do takiej malowniczosci: spotegowany strach, ze jezeli bedzie mi dokuczac, opuszcze ja. Niewazne, czy zasluzylem na jej wyrzekania, trzeba mnie bylo za wszelka cene ulagodzic, zatrzymac z pomoca jak najatrakcyjniejszego wygladu, posrednio zachecic, przypochlebic sie, wyblagac pozostanie.

– Miales udany dzien? – spytala glosem podniesionym i bliskim zalamania.

– Owszem… napijesz sie?

Potrzasnela glowa przeczaco, ale i tak nalalem jej whisky i przymocowalem szklaneczke do uchwytu.

– Poprosilam pania Woodward o znalezienie kogos, kto by przychodzil posiedziec przy mnie wieczorami – powiedziala.

Zebys mogl czesciej wychodzic.

– Alez ja nie chce czesciej wychodzic – zaprotestowalem.

– Na pewno chcesz.

– Nie, nie chce.

Usiadlem w fotelu i pociagnalem solidny lyk prawie nie rozcienczonej whisky. W przytlaczajacej sytuacji alkohol w najlepszym razie odsuwal klopoty na dalszyplan. W najgorszym – jatrzyl. A poza tym, w dzisiejszych czasach upicie sie cholernie drogo kosztowalo.

Elzbieta nie odpowiedziala. Kiedy na nia spojrzalem, zobaczylem, ze znow cicho placze. Lzy splywaly jej kolo uszu i moczyly wlosy. Wyjalem z pudelka chusteczke i obtarlem je. Zebyz tak wiedziala, ze trudniej jest mi je zniesc niz najgorszy napad wscieklosci.

– Starzeje sie – powiedziala. – A ty wciaz wygladasz tak mlodo. Masz takie ciemne wlosy… jestes silny… mlody.

– A ty masz jasna cere i wygladasz jak sliczna pietnastolatka. Wiec przestan sie trapic.

– Ile lat ma… ta dziewczyna?

– Mowilas, ze nie chcesz o niej wiecej slyszec.

– Chyba naprawde nie chce.

– Zapomnij o niej – powiedzialem. – Ona sie nie liczy. Nic dla mnie nie znaczy. Zupelnie nic.

Moj glos brzmial przekonywajaco, nawet dla mnie samego. Pragnalem, zeby to byla prawda. Pomimo skali zdrady, jakiej sie dopuscila Gail, slabosc ukryta w glebi mojej duszy kazala mi jej pozadac. Siedzac ze szklaneczka whisky w reku wyobrazalem ja sobie na bialym dywanie, w jej wlasnym lozku, w hotelu, i ogarnelo mnie beznadziejne przygnebienie na mysl o jalowej przyszlosci.

Po jakims czasie dzwignalem sie z fotela i poszedlem szykowac kolacje. Znowu ryby. Skapo wydzielone kawaleczki mrozonej fladry. Usmazylem je, zjadlem z niesmakiem i nakarmilem Elzbiete, kiedy nadgarstek zmeczyl jej sie uzywaniem przyrzadu do jedzenia. Przez caly wieczor starala sie byc dla mnie mila w sposob, ktory sciskal mi serce dziekowala mi przesadnie za kazda niewielka posluge, przepraszala, ze musze robic dla niej rzeczy, do ktorych od lat oboje przywyklismy, usilowala nie zdradzic spojrzeniem ani glosem leku, zaklopotania i zgryzoty, co jej sie w ogole nie udawalo. Nie moglaby mnie bardziej ukarac, nawet gdyby chciala.

Poznym wieczorem Tomcio Paluch dostal gwaltownego ataku kolki.

Fox nie mogl sie skontaktowac z Janem Lukaszem ani z Derrym, bo obaj dawno pojechali do domu. W „Famie” nigdy nie ujawniano adresow domowych, bez wzgledu na natarczywosc zadan. Norton nie znal tez numeru mojego telefonu, ani nikogo, kto by mogl mu go podac.

Poniewaz ogromnie sie niepokoil, za rada swojego weterynarza zadzwonil do Victora Ronceya, zawiadomil go, gdzie jest kon i co robia, zeby uratowac mu zycie.

ROZDZIAL DWUNASTY

Dowiedzialem sie o tym rano. Roncey zadzwonil o wpol do jedenastej, kiedy siedzialem, w swoim pokoiku gapiac sie bezmyslnie w sciane i bebniac palcami w nadziei, ze przywolam do siebie na poczatek kilka stylistycznych perel do mojego niedzielnego artykulu. Pani Woodward wyszla do pralni samoobslugowej, a Elzbieta wezwala mnie do telefonu dwoma brzeknieciami dzwonka, ktory byl umieszczony nad moja glowa. Dwa dzwonki oznaczaly, ze mam przyjsc natychmiast, ale ze nic sie nie stalo. Trzy dzwonki sygnalizowaly, ze cos sie stalo. Cztery kazaly rzucac wszystko i biec.

Roncey ochlonal juz ze stanu „czterodzwonkowego”, w ktorym na pewno byl wczoraj wieczorem. Powiedzial, ze dzwoni z domu Foxa, gdzie przybyl natychmiast po otrzymaniu wiadomosci. Zdolalem zrozumiec, ze przyjechal o drugiej w nocy i przekonal sie, ze dzieki staraniom weterynarza Tomcio Paluch najgorsze ma za soba, a skrecone kiszki konia odetkaly sie i zaczynaly pracowac normalnie. Fox przenocowal Ronceya, ktory wlasnie wrocil, po obejrzeniu, jak Tomcio Paluch chodzi i klusuje na porannym treningu. Kon wykazywal zadziwiajaco malo skutkow

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату