o tym mowie, ale wiedzialem, ze w przeciwnym razie czlowiek w czarnym kapeluszu nie zadowoli sie wyciagnieciem ze mnie wiadomosci, gdzie jest Tomcio Paluch. To do szantazysty nie podobne. Nie zaprzedawaj duszy, ostrzegal Bert. Nie zaprzedawaj swojej rubryki. Lepiej poswiec spokoj ducha swojej zony.
– Zobaczysz sie z nia jeszcze? – spytala. – Nie.
– A… z inna? – Nie.
– Zrobisz to – powiedziala. – Ale jesli tak… nie mow mi… Chyba ze znow ktos bedzie cie szantazowal…
Drgnalem, slyszac gorycz w jej glosie. Rozsadek mogl jej podpowiadac, ze zupelny, dozywotni celibat to wygorowane zadanie, lecz uczucie wzielo rozbrat z rozsadkiem, a gwaltowne uczucia, jakie targnelyby kazda zwykla zona na wiesc o zdradzie meza, nie zanikly u niej wraz z miesniami. Nie oczekiwalem innej reakcji. Musialaby byc swieta albo cyniczna, zeby obrocic to wszystko beztrosko w zart, a nie byla nikim takim, byla po prostu normalna kobieta, zlapana w potrzask nienormalnej sytuacji. Zastanawialem sie, jak podejrzliwa okaze sie w przyszlosci wobec moich najniewinniejszych nieobecnosci w domu, jak bardzo bedzie cierpiec, ilekroc wyjde. Zapewnienia, zawsze nielatwe, mialy sie stac w dwojnasob trudne.
Przez caly wieczor byla bardzo milczaca i przygnebiona. Nie chciala jesc kolacji, nie tknela szarlotki. Kiedy mylem ja, masowalem i wykonywalem inne intymne poslugi, wyczulem, ze mysli o tym drugim ciele, ktorego dotykaly moje rece. Rece i nie tylko one. Widzialem, ze jest przybita, zdenerwowana i nieledwie po raz pierwszy od zachorowania – skrepowana. Gdyby tylko mogla poradzic sobie dzis beze mnie, to by tak zrobila.
– Przepraszam, skarbie – powiedzialem z calym przekonaniem.
– Tak – odparla i zamknela oczy. – Cholerne zycie.
ROZDZIAL JEDENASTY
Przykry chlod, jaki zapanowal pomiedzy mna a Elzbieta, przetrwal az do rana. Nie moglem wciaz blagac ja o przebaczenie, ktorego nie miala w sercu. O dziesiatej powiedzialem, ze wychodze, i spostrzeglem, jak po raz pierwszy w zyciu powstrzymuje sie z rozdzierajacym samozaparciem od zapytania dokad.
Tabliczke z napisem „Lucullus. Samochody do wynajecia” wywieszono na drzwiach malego, eleganckiego biura przy Stratton Street, w poblizu Piccadilly. W srodku lezal duzy puszysty niebieski dywan, stalo przeogromne wytworne dyrektorskie biurko, a na popielatych scianach wisialy gustowne ryciny starych samochodow. Miejsce pod sciana zajmowala szeroka pozlacana lawa dla szerokich pozlacanych klientow. Przy biurku siedzial ukladny mlodzieniec z oczami stuprocentowego hipokryty.
Na jego uzytek przybralem zmanierowany ton glosu, nasladujac przy tym najlepiej jak umialem styl bycia eleganta w kapeluszu. Wyjasnilem, ze zostawilem pewna rzecz, bedaca moja wlasnoscia, w jednym z samochodow firmy i ze licze na jego pomoc w odzyskaniu.
Ustalilismy kolejno, ze, po pierwsze, nie wypozyczalem ich samochodu, i po drugie, nie znalem nazwiska klienta, ktory go wypozyczyl i byl tak mily, ze mnie wczoraj podwiozl.
Aha. Moze wiec przypominam sobie jakiej marki…? Rolls-royce. Model Silver Wraith.
Mieli takie cztery. Zajrzal przelotnie do rejestru, choc podejrzewalem, ze nie bylo to wcale konieczne. Wszystkie cztery wczoraj wypozyczano. Czy moglbym opisac pana, ktory mnie podwiozl?
– Oczywiscie – odparlem. – Raczej wysoki. Raczej blondyn, w czarnym kapeluszu. Nie jest Anglikiem. Prawdopodobnie pochodzi z Afryki Poludniowej.
– Aha. Tak. – powiedzial. Tym razem nie musial zagladac do rejestru. Rozczapierzajac dlonie oparl je czubkami palcow na biurku. – Zaluje, prosze pana, ale nie moge podac panu jego nazwiska.
– Alez z pewnoscia prowadzicie dokumentacje.
– Ten pan przywiazuje wielka wage do dyskrecji. Polecono nam nie podawac nikomu ani nazwiska, ani adresu.
– A czy to nie dziwne? – spytalem, unoszac brwi.
– To nasz staly klient – odparl, rozpatrujac moja uwage bezstronnie. – Dla niego wykonalibysmy kazda usluge, jakiej by zazadal, bez zastrzezen.
– A moze daloby sie…mmm… nabyc te informacje? Probowal zabarwic swoja ukladnosc domieszka oburzenia. Udalo mu sie to, ale ledwie powierzchownie.
– Czy panska zguba przedstawia duza wartosc? – spytal. Gazeta i szarlotka, pomyslalem.
– Duza – odrzeklem.
– A wiec na pewno nasz klient ja zwroci. Jezeli zechce pan podac swoje nazwisko i adres, postaramy sie pana zawiadomic.
Wymienilem pierwsze z brzegu imie i nazwisko, jakie mi przyszlo do glowy, o maly wlos nie podajac nazwy tortfi wyscigowego – Kempton Park.
– Kempton Jones, Corwall Street trzydziesci jeden. Zapisal to starannie w notesie. Skonczyl, a ja czekalem.
Odezwal sie po przyzwoitej przerwie.
– Oczywiscie, jezeli to naprawde wazne, moglby pan spytac w garazu… zawiadomie pana natychmiast, jak tylko zjawi sie ten samochod, czy pana wlasnosc w nim jest.
– A gdzie jest ten garaz? – spytalem.
O ile mi bylo wiadomo, firma „Lucullus” zostala zarejestrowana jedynie pod numerem i adresem biura na Stratton Street.
Urzednik przygladal sie pilnie koniuszkom palcow. Dobylem portfel i z rezygnacja wysuplalem dwa banknoty pieciofuntowe. Dwadziescia piec funtow dla tamtego kasjera za informacje o chlopcach Charliego wliczylem do poniesionych wydatkow i „Fama” mi je zwrocila. Tym razem prawdopodobnie wykladalem je z wlasnej kieszeni. Za dziesiec funtow moglem kupic dla nas whisky na szesc tygodni, oplacic miesieczny rachunek za elektrycznosc, trzy i pol dyzuru pani Woodward, czynsz za poltora tygodnia.
Pochwycil je chciwie, skinal glowa, obdarzyl mnie hipokrytycznym, sluzalczym usmiechem i powiedzial: Radnor Mews przy Lancaster Gate.
– Dziekuje.
– Pan rozumie, ze nie placa mi za podawanie nazwisk klientow, prawda?
Rozumiem – odparlem. – Nie ma to jak zasady. Na Radnor Mews zasad nie przestrzegano na szczescie tak scisle. Majster oszacowal mnie jednym spojrzeniem i nastepna dycha zmienila wlasciciela. Tym razem w zamian za lepszy towar.
– Po odbior samochodu przychodzi tu ten szofer. Nigdy go nie dowozimy ani nie dostarczamy kierowcy – powiedzial. – Rzadka rzecz. Ale ja wciaz powtarzam, ze klient ma zawsze racje, jak dlugo placi. Ten cudzoziemiec lubi podrozowac wygodnie, kiedy do nas przyjezdza. Oczywiscie taka jest wiekszosc naszej klienteli. Glownie Amerykanie. Wynajmuja woz z kierowca na tydzien, dwa albo i trzy. Wozimy ich wszedzie – Stratford, Broadway, czesto gesto robia kurs do Cotswold Hills, a nieraz i do Szkocji. Nigdy nie mamy tu naraz wszystkich samochodow, nie starczyloby miejsca – sa to te cztery sztuki Silver Wraith, do tego dwa austiny Princess, trzy bentleye i dwa duze wolseleye.
Przypomnialem mu ostroznie o rollsie, o ktorym mowilismy.
– Przeciez panu mowie, tak czy nie? – zaprotestowal. – Ten cudzoziemiec, kiedy tu przyjezdza, bierze samochod, zauwaz pan, zawsze rollsa, choc ma sie rozumiec nie zawsze tego samego. Zaczal tu przyjezdzac gdzies ponad rok temu, wracal kilka razy, zwykle na trzy, cztery dni. Tym razem chyba na dluzej. Zaraz, szofer przyszedl po samochod w zeszlym tygodniu. Moge to sprawdzic… w srode. Tak, dobrze mowie. Robia, uwaza pan, tak: szofer przylatuje pierwszy, bierze samochod, jedzie na Heathrow i odbiera swojego pana, ktory laduje nastepnym samolotem. Piekna sprawa. Od razu poznac faceta przy forsie.
– Nie wie pan, skad przylatuja?
– Skad? Z jakiego kraju? Nie za bardzo. Mysle, ze z roznych. Wiem, ze raz to byly Niemcy. Ale zwykle z dalszego kraju, z jakiegos goracego. Szofer nie jest za rozmowny, ale zawsze narzeka, jak tu u nas zimno.
– A jak sie nazywa ten klient? – pytalem cierpliwie.
– Nazwisko? Jasne, pan poczeka. Zawsze zapisujemy nazwisko tego szofera, bo jest latwiejsze, wie pan, Ross. Nazwisko jego pana to jakies cholerstwo. Musze zajrzec.
Wszedl do malego drewnianego kantorka i zajrzal. Zabralo mu to prawie dwadziescia minut i byl coraz bardziej