nerwowego, bylaby to moja wina, a zarowno jedno jak i drugie wydawalo sie calkiem prawdopodobne.

Sto piecdziesiat gwinei plus wydatki, minus podatek. Poglebione studium. „Lakmus” zaproponowal mi glebie. A ja skoczylem w nia bez wahania.

Na przedmiesciach Londynu zatrzymalem sie i przez dluzszy czas okupowalem aparat telefoniczny, zalatwiajac schronienie i opieke Tomciowi Paluchowi. Kiedy zajechalem pod stajnie, Fox i Roncey jedli lunch i nie bylem w stanie ich przekonac, ze czas nagli, i sklonic do odstawienia potrawki z wolowiny.

– Usiadz i zjedz zaproponowal beztrosko Norton.

– Chce juz jechac.

Nie okazali zrozumienia dla mojej niecierpliwosci i zabrali sie z kolei do ciasta agrestowego z kruszonka, biskwitow i sera. Zrobila sie druga, zanim zechcieli laskawie wytelepac sie na podworze, zeby dopilnowac przenosin Tomcia Palucha.

Norton przygotowal przynajmniej furgon do drogi. Stal na samym srodku podworka z opuszczona klapa do wsiadania. Trudno o bardziej jawny odjazd. Westchnalem z rezygnacja. Kierowca furgonu niechetnie oddawal go w rece obcego i z zatroskaniem udzielil mi wskazowek na temat jemu tylko znanych niuansow zmiany biegow.

Sandy przeszla z Tomciem Paluchem przez podworze i wprowadzila go po klapie do srodkowej z trzech przegrod furgonu. Kon wygladal gorzej niz zazwyczaj, niewatpliwie z powodu przebytej kolki. Nie wyobrazalem go sobie w ogole w roli zwyciezcy Zlotego Pucharu Latarnika. Zapewnienie mu udzialu w tej gonitwie wygladalo na beznadziejna strate czasu. Cale szczescie, skonstatowalem, ze zaangazowalem sie w obrone nie tyle Tomcia Palucha, ile zasady, ze skoro Roncey chce wystawic konia w gonitwie, to nic nie powinno mu w tym przeszkodzic. Mozna by to sformulowac tak: „Uwazam, ze panski kon nie ma zadnych szans, ale bede na smierc i zycie bronil panskiego prawa do udowodnienia, ze sie myle.”

Sandy przywiazala wreszcie konia w przegrodzie i teraz ona z kolei zlapala mnie za guzik, ktory puscil przed chwila kierowca furgonu. Poinformowala mnie, jak obchodzic sie z Tomciem Paluchem, szczegolowo i z wyrazna troska. W ciagu tych paru zaledwie dni opieki nad koniem zzyla sie z nim tak, ze najwazniejsze dla niej bylo jego dobro. Tak jak powiedzial Norton, nalezala do jego najlepszych stajennych. Zalowalem, ze nie moge jej zabrac ze soba, ale prozno byloby sie spodziewac, ze Norton ja pusci, skoro opiekowala sie rowniez Zygzakiem.

– Bedzie mial dobra opieke, prawda? – spytala.

– Najlepsza – zapewnilem ja.

– Niech pan im powie, zeby nie zapomnieli o jajkach i piwie. Dobrze.

Obrzucila mnie dlugim badawczym spojrzeniem, usmiechnela sie lekko i z ociaganiem pozegnala. Roncey podszedl do mnie i wywnetrzyl sie przede mna w podobnych slowach.

– Nalegam, zeby mi pan powiedzial, dokad go pan zabiera.

– Bedzie bezpieczny.

– Ale gdzie?

– Panie Roncey, gdyby pan to wiedzial, bylby bezpieczny zaledwie w polowie. Juz to raz kiedys omowilismy.

Rozwazal to, strzelajac wokolo niespokojnym wzrokiem i unikajac mojego spojrzenia.

– Niech bedzie – odezwal sie w koncu zniecierpliwiony. Ale to pan dopilnuje, zeby w sobote znalazl sie na czas w Heathbury Park.

– „Fama” to zalatwi – potwierdzilem. – Puchar Latarnika jest o trzeciej. Tomcio Paluch znajdzie sie w stajni wyscigowej przed dwunasta, obiecuje.

– Bede tam na niego czekal – zapowiedzial…” Skinalem glowa. Podszedl do nas Norton i we dwoch z Ronceyem zaczeli omawiac nasza umowe, a ja w tym czasie, z pomoca kierowcy, ktory krecil sie w poblizu, zamknalem klape furgonu.

O ktorej dowieziesz Zygzaka do Heathbury Park? – spytalem Nortona, przystajac przed szoferka.

– W poludnie – odparl. – To tylko piecdziesiat kilometrow… Wyjedzie okolo jedenastej.

Wspialem sie na siedzenie kierowcy i wyjrzalem przez okno. Roncey i Fox obejrzeli sie – ten pierwszy ze zmartwiona mina, drugi nie.

– Zobaczymy sie wieczorem, kiedy odstawie furgon – powiedzialem do Nortona, a do Ronceya: – Niech sie pan nie martwi, bedzie najzupelniej bezpieczny. Do zobaczenia w sobote. Prosze dzwonic do „Famy”, jak poprzednio, jezeli zechce pan rozproszyc swoje watpliwosci, dzis wieczorem i jutro.

Zamknalem okno, zapoznalem sie z kaprysna skrzynka biegow, wyprowadzilem woz powoli z podworza i pojechalem droga do wioski. Pomyslalem rozgoryczony, ze wyjezdzam pozniej, niz planowalem. Pani Woodward zyska kolejna godzine. Instynktownie odsunalem od siebie wyobrazenie Elzbiety czekajacej na moj powrot. Wiedzialem, ze nic sie nie zmieni na lepsze. Jeszcze dlugo, dlugo nic sie nie zmieni na lepsze. Zaczela wzbierac we mnie zlosc na nia, ale zorientowalem sie w pore, ze to tylko zwykly psychiczny wybieg. Ludzie majacy cos na sumieniu nie moga zniesc uszczerbku, jaki ponosi ich milosc wlasna z powodu koniecznosci przyznania sie do winy, i wykrecaja sie od poczucia wstydu, zastepujac go zloscia do tych, ktorzy w nich to poczucie wywolali. Bylem zly na Elzbiete, chociaz to ona przeze mnie cierpiala. Coz za krzywdzacy absurd. W dodatku jakze powszechny.

Ostroznie manewrujac ciezkim furgonem przejechalem przez mala wies i skierowalem sie na polnocny wschod droga przez wzgorza hrabstwa Sussex, wracajac trasa, ktora przyjechalem tu z Londynu. Widzialem przed soba rozlegle falujace wzniesienia, a na nich pojedyncze niskie krzewy, rosnace pochylo pod naporem wiatru. Ani jednego drzewa. Ani jednego domu. Rzad slupow elektrycznych. Czarne milowe bruzdy zaoranej ziemi. Wyblakle poznojesienne niebo, wiszacy wysoko plachec stalowoszarej chmury. Krajobraz zimny i posepny, w sam raz odpowiedni do mojego nastroju.

Na tej drodze bez plotow, prowadzacej jedynie do wioski Nortona i dwoch dalszych, panowal bardzo maly ruch. Na szczycie najblizszego wzgorza pojawil sie szaroniebieski ford cortina, jadacy w moja strone z duza szybkoscia. Zjechalem na bok, zeby zrobic mu miejsce, a on przemknal z bezsensowna, jak na te szerokosc drogi, predkoscia.

Rozmyslania o Elzbiecie tak mnie zaabsorbowaly, ze dopiero po kilku sekundach uzmyslowilem sobie rozmiary katastrofy. Przypadkowo dostrzezona twarz kierowcy cortiny podzialala jak wstrzas, raptownie ozywiajac moja pamiec. Byl nim jeden z chlopcow Charliego, ktorych poznalem w pociagu. Ten wyzszy, ktory pierwszy wyciagnal kastet.

Mimo listopadowego zimna twarz zaszczypala mnie od potu. Nacisnalem pedal gazu i poczulem jak Tomcio Paluch zachwial sie z tylu od naglego zrywu. Moglem jedynie miec nadzieje, ze rosly kierowca cortiny, pochloniety ocena szerokosci swojego pojazdu, nie podniosl wzroku i nie zauwazyl mnie.

Szkopul w tym, ze jechal z pasazerem.

Spojrzalem w boczne lusterko. Cortina zniknela mi z oczu za wzgorzem. To nie niewinny przypadek sprawil, ze chlopcy Charliego pedzili w strone wioski Nortona. A przy tym wiadomosc o miejscu pobytu Tomcia Palucha dotarla do nich z bardzo niewielkim opoznieniem, skoro juz tu byli, zwlaszcza jezeli jechali z Birmingham. Zastanawialem sie ponuro, kto komu zdradzil, gdzie jest kon. Inna rzecz, ze w tej chwili bylo to malo wazne. Najwazniejsze, zeby znow go ukryc.

Spojrzalem w lusterko. Cortiny ani sladu. Furgon wyciagal szescdziesiat piec mil na godzine na drodze, po ktorej byloby rozsadniej jechac czterdziestka. W przegrodzie Tomcio Paluch stukal kopytami. Nie odpowiadalo mu hustanie. Przewidywalem, ze bedzie je musial cierpliwie znosic, poki nie zjade z drogi na wzgorzach, ktora byla zbyt malo uczeszczana i zewszad widoczna.

Kiedy po raz kolejny spojrzalem w lusterko, dwa wzgorza dalej, na horyzoncie dostrzeglem jasny punkcik. Pomyslalem, ze to moze nie oni. Spojrzalem jeszcze raz. To byli oni. Zaklalem brzydko. Wskazowka predkosciomierza dociagnela do szescdziesieciu osmiu na godzine. Wyzej nie mogla. Przyciskalem pedal do podlogi, a oni doganiali mnie z latwoscia.

Zadne miasto nie lezalo w poblizu, zeby sie w nim zgubic, a kiedy juz raz sie do mnie przyczepili, mogli tak jezdzic za mna caly dzien, zeby zobaczyc, gdzie zawioze konia. Nawet jadac samochodem trudno byloby ich zgubic, a co dopiero podrozujac ciezkim furgonem do przewozu koni. Oceniajac niewesola sytuacje na goraco, pocieszalem sie jedynie nadzieja, ze motorem poczynan chlopcow Charliego i tym razem bedzie raczej agresywny poped niz rozum.

Nie mylilem sie. Dogonili mnie szybko, wciskajac bez przerwy klakson. Moze mysleli, ze nie zdazylem ich spostrzec, kiedy mijali mnie pedzac w przeciwnym kierunku, i nie wiedzialem, kto chce mnie wyprzedzic.

Skoro chcieli mnie minac, to nie mieli zamiaru mnie sledzic. Zacisnalem zeby. Skoro chcieli mnie wyprzedzic, w takim razie nie gdzie indziej, tylko tutaj i teraz zamierzali uniemozliwic Tomciowi Paluchowi start w Pucharze

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату