– To dobrze – powiedzialem z ulga.

Zatrzymalem furgon i wysiedlismy. Ondroy zapewnil mnie, ze kon moze bezpiecznie tu zostac, az przyjdzie po niego kierownik toru i spytal, czy tymczasem nie napilbym sie herbaty. Spojrzal na zegarek. Byla za dziesiec czwarta. Stanal niezdecydowany. Albo moze whisky, dodal.

– Dlaczego whisky? – zapytalem.

– Nie wiem. Ale wydaje mi sie, ze dobrze by panu zrobila.

– Calkiem mozliwe – odparlem, zdobywajac sie na usmiech.

Spojrzal na mnie badawczo, ale jakze moglem mu powiedziec, ze aby dowiezc Tomcia Palucha bez niepozadanej obstawy pod jego drzwi, podjalem ryzyko zabicia dwoch ludzi. Ze mialem nieslychane szczescie, bo ucieklem, a ich, tylko zatrzymalem. Ze wylacznie stosujac tak – drastyczna srodki uniknalem powtornego bicia, ktorego skutkow wolalem sobie nie wyobrazac. Doprawdy nic w tym dziwnego, zel wygladalem tak, jakby mi dobrze zrobila whisky. Napilem sie wiec. Smakowala wysmienicie.

ROZDZIAL TRZYNASTY

Norton Fox wcale nie byl zachwycony, kiedy wrocilem.

Uslyszal, jak wjezdzam z loskotem na podworko i wyszedl z domu na moje spotkanie. Zrobilo sie juz zupelnie ciemno, ale podworze oswietlalo kilka lamp, a poza tym swiatlo wylewalo sie przez otwarte drzwi stajni, gdzie stajenni krzatali sie, zajeci wieczornymi pracami. Zatrzymalem furgon, zesztywnialy wysiadlem z szoferki i spojrzalem na zegarek. Za dziesiec szosta. Dwie godziny zajal mi powrot okrezna droga, zeby zwiesc kierowce furgonu co do tego, jak daleko zawiozlem Tomcia Palucha. Trasa do Heathbury Park i z powrotem jezdzil na pewno najczesciej. Znal bez watpienia jej dlugosc z dokladnoscia do stu jardow i jedno spojrzenie na licznik pozwoliloby mu sie upewnic, gdzie jest kon, przez co caly moj popoludniowy wysilek okazalby sie daremny.

– Napytales sobie biedy, Ty – powiedzial Norton podchodzac do mnie z surowa mina. – O czym ty, do diabla, myslales? Najpierw gosc wiozacy moje siano wpada pieklac sie i mowi, ze moj furgon jechal wprost na niego prowadzony przez jakiegos wariata, i o ile on sie na tym zna, to sie na pewno skonczy wypadkiem. A zaraz potem dowiadujemy sie, ze przy skrzyzowaniu Long Barrow doszlo do wypadku z udzialem furgonu, przyjezdza do mnie policja z pytaniami…

– Tak – potwierdzilem. – Bardzo cie przepraszam, Norton. Twoj furgon ma wgniecenie i zbite tylne swiatlo. Przeprosze kierowce ciezarowki z sianem. I zdaje sie, bede musial porozmawiac z policja.

Niebezpieczna jazda. Mowiac oglednie. Niezmiernie trudno udowodnic, ze walczylem o wlasna skore. Norton byl bliski wybuchu.

– Co ty, u licha, robiles? – spytal.

– Bawilem sie w kowbojow i Indian – odparlem ze znuzeniem. – Indianie dostali lupnia.

Nie poznal sie na zarcie. Z domu wyszla sekretarka i wezwala go do telefonu, wiec czekalem na niego przy furgonie z wydluzona mina, usilujac przypomniec sobie, czym sie roznia od siebie nieostrozna, lekkomyslna i niebezpieczna jazda oraz jakie groza za to rozne kary. Nie zatrzymalem sie. Nie zglosilem wypadku. Co mi za to grozilo?

Norton wrocil mniej zagniewany, niz odszedl.

– Dzwonili z policji – rzekl szorstko. – Nadal chca sie z toba widziec. Wyglada na to, ze obaj mezczyzni, ktorzy ulegli wypadkowi, znikneli ze szpitala, a policja wykryla, ze ta cortina byla kradziona. Sa juz mniej sklonni podejrzewac cie o spowodowanie wypadku, wbrew temu, co powiedzial im kierowca ciezarowki z sianem.

– Ci dwaj z cortiny chcieli dostac Tomcia Palucha – oznajmilem beznamietnie. – I o malo co go nie dopadli. Zechciej wiec przekazac Ronceyowi, ze nasze srodki ostroznosci jednak maja sens.

– Pojechal do domu – rzekl zmieszany.

Ruszylem przez ciemne podworze stajenne do swojej furgonetki, a on szedl za mna, instruujac mnie, jak sie jedzie na posterunek policji.

– Nie jade tam – powstrzymalem go. – Policja moze przyjechac do mnie. Najlepiej w poniedzialek. Powiedz im to;

– Dlaczego w poniedzialek? – spytal zdezorientowany. – Dlaczego nie zaraz?

– Poniewaz – odparlem i wylozylem mu to szczegolowo – moge im z grubsza powiedziec, gdzie znalezc tych z cortiny, i wyjasnic, jaki cel im przyswiecal. Ale nie chce, zeby policja wydala nakazy aresztowania przed poniedzialkiem, bo wtedy cala afera zostanie objeta zakazem publikacji i nie bede mogl o niej napisac ani jednego slowka w „Famie”. Po tylu trudach, zarobilismy sobie chyba na bombowy artykul do niedzielnego numeru.

– Zadziwiasz mnie – powiedzial, co zabrzmialo bardzo szczerze. – Poza tym policji to sie nie spodoba.

– Tylko im o tym, bron Boze, nie mow – powiedzialem z rozdraznieniem. – To bylo przeznaczone wylacznie dla twoich uszu. Jezeli zapytaja cie, gdzie mnie szukac, powiedz po prostu, ze sie z nimi skontaktuje, ze nie wiesz, gdzie mieszkam, i ze jesli chca mi cos zakomunikowac, to za posrednictwem „Famy”.

– Dobrze – zgodzil sie niepewnie. – Skoro tak chcesz. Ale obawiam sie, ze pakujesz sie w powazne tarapaty. Nigdy bym nie pomyslal, ze Tomcio Paluch jest tego wart.

– Tomcio Paluch, Brevity, Polyxenes i wszystkie inne… zadne z nich z osobna nie byloby warte takiego zachodu. I wlasnie dlatego ten gang wciaz dziala.

Jego pelen dezaprobaty mars na czole zlagodnial, a na ustach pojawil sie polusmiech.

– Zaraz mi powiesz, ze „Famie” bardziej zalezy na sprawiedliwosci niz na sensacjach – powiedzial.

– Czesto sie w niej o tym czyta – odparlem z sarkazmem.

– Eee – baknal Norton. – Nie mozna wierzyc we wszystko, co pisza w gazetach.

Jechalem do domu wolno, zmeczony i przygnebiony. Kiedy indziej tarapaty stanowily drozdze, dzieki ktorym lepiej smakowal chleb powszedni. Element zdecydowanie pozadany. Cos, czego potrzebowalem. Ale wowczas tarapaty nie naruszaly bezpardonowo mojego malzenstwa ani nie sprowadzaly na mnie tak brutalnej fizycznej napasci.

Choc bylem swiecie przekonany, ze Tomcio Paluch wystartuje w gonitwie, tym razem pomyslne zdemaskowanie i zlikwidowanie wyscigowego gangu nie napelnilo mnie jak zwykle przemoznym uczuciem ulgi. Tym razem wszystko obracalo sie w niwecz. Tym razem ogarnelo mnie rozgoryczenie, a przyszlosc rysowala sie w szarych barwach.

Zatrzymalem sie po drodze i zadzwonilem do redakcji. Jan Lukasz wyszedl juz do domu. Tam go zlapalem.

– Tomcio Paluch jest w stajni wyscigowej w Heathbury – powiedzialem. – Strzeze go byly policjant i duzy owczarek. Oprocz tamtejszego dyrektora i kierownika toru nikt nie wie kim jest. Dobrze?

– Powiedzialbym, ze bardzo dobrze – odparl, zdradzajac umiarkowane zadowolenie, ale nic ponadto. – Mozemy wiec przyjac za pewnik, ze Tomcio Paluch wystartuje w Pucharze Latarnika. Postarales sie o dobry material, Ty, ale obawiam sie, ze przeholowalismy z tym grozacym niebezpieczenstwem.

Wyprowadzilem go z bledu.

– Dzis po poludniu, o wpol do trzeciej chlopcy Charliego znalezli sie w odleglosci trzech mil od stajni Foxa.

– O, cholera! Wiec to jednak prawda…

– Traktowales to wylacznie jako reklame „Famy”.

– Hm…

– Hm, wiec masz te reklame – powiedzialem. – Tak czy owak chlopcy Charliego mieli maly wypadek samochodowy i wrocili do punktu wyjscia, bo znow nie wiedza, gdzie zawiozlem Tomcia Palucha.

– Jaki wypadek?

– Najechali od tylu na furgon wiozacy konia. Byli nieostrozni. Ja troche za gwaltownie zahamowalem, a oni jechali za mna ciut za blisko.

Zaniemowil z wrazenia.

– Zgineli? – spytal po chwili.

– Nie. Wyszli z tego ledwie drasnieci. Przedstawilem mu w skrocie popoludniowe wydarzenie.

Zareagowal w sposob typowy i latwy do przewidzenia. W jego glosie znow zabrzmial entuzjazm.

– Trzymaj sie z dala od policji az do niedzieli – powiedzial.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату