– Jasne.

– Wspaniala sprawa, Ty.

– Owszem – odparlem.

– Machnij dzis artykul na brudno i przynies go jutro rano powiedzial. – Omowimy go w redakcji, a ostateczne poprawki przetelefonujesz mi w sobote z Heathbury po rozegraniu Pucharu Latarnika.

– Dobrze.

– Aha, zadzwon z laski swojej do Ronceya i powiedz mu, ze kon jest bezpieczny tylko dzieki „Famie”.

– Tak – odparlem. – Chyba tak zrobie.

Odlozylem sluchawke, majac wielka ochote nie zawracac sobie glowy Ronceyem. Bylem zmeczony i chcialem wrocic do domu. A kiedy sie tam znajde, pomyslalem ponuro, nie czeka mnie ulaskawienie, a tylko kolejna porcja wyrzutow sumienia i wstretu do siebie.

Roncey odebral telefon po pierwszym sygnale i nie potrzebowal wyjasnien. Norton juz do niego dzwonil.

– Tomcio Paluch jest bezpieczny i pod dobra opieka zapewnilem go.

– Jestem panu winien przeprosiny – powiedzial oschle.

– Nie trzeba – odparlem.

– Wie pan, cos mnie gnebi. Nie daje mi spokoju. – Urwal, chowajac dume do kieszeni. – Czy pan… Czy domysla sie pan, jak ci ludzie mogli sie tam tak predko zjawic?

– Domyslam sie tego samego, co pan – odrzeklem. – To sprawka panskiego syna, Pata.

– Skrece mu kark – powiedzial z nieukrywana zawzietoscia, jaka nie przystala ojcu.

Jezeli uslucha pan dobrej rady, to pozwoli mu pan dosiadac swoich koni we wszystkich gonitwach, a nie tylko w tych pomniejszych.

– O czym pan mowi?

– O jego wybujalym poczuciu krzywdy. Wyznacza pan do jazdy wszystkich, tylko nie jego, a Pat ma to panu za zle.

– Jest za slaby – zaoponowal.

– A jak moze byc dobry, jezeli nie daje mu pan zdobyc doswiadczenia? Nic nie rozwija dzokeja tak bardzo, jak jazda na dobrym koniu w dobrej gonitwie.

– Moglby przegrac – powiedzial wojowniczo.

– Albo wygrac. Dal mu pan chociaz raz taka szanse? – No tak, ale zeby wydac, gdzie jest Tomcio Paluch?!… Co on chcial przez to osiagnac?

– Odplacil pieknym za nadobne, nic wiecej.

– Nic wiecej!!!

– Nic takiego sie nie stalo.

– Nienawidze go.

– To niech go pan odesle do innej stajni. Przydzieli mu fundusze na zycie i niech sie sam przekona, czy bedzie jezdzil na tyle dobrze, zeby zostac zawodowcem. To jego marzenie. Jezeli tlumi sie za mocno czyjes ambicje, to nic w tym dziwnego, ze ten ktos sie odgryza.

– Obowiazkiem syna jest pracowac dla ojca. Zwlaszcza gospodarskiego syna.

Westchnalem. Mial poglady sprzed pol wieku i zadne moje perswazje nie mogly ich zmienic. Pozegnalem sie z nim do soboty i odlozylem sluchawke.

Msciwa zdrada Pata Ronceya bynajmniej nie sprawila mi przyjemnosci, podobnie jak i jego ojcu. Moglem zrozumiec jego postepek. Ale aprobowac go – co to, to nie.

Jeden z tych, ktorzy przyszli na farme Ronceyow zasiegnac jezyka, zauwazyl widocznie rzucajace sie w oczy niezadowolenie Pata i dal mu numer telefonu na wypadek, gdyby sie dowiedzial, dokad zabrano Tomcia Palucha, i chcial sie zemscic na ojcu. Dla usprawiedliwienia Pata mozna bylo przyjac, iz sadzil, ze informuje jedynie dziennikarzy z konkurencyjnej gazety, ale w takim razie na pewno zdawal sobie sprawe, ze konkurencyjna gazeta rozniesie te wiadomosc do wszystkich zakatkow kraju. Ze dotrze ona do uszu, ktore tylko na nia czekaja. Rezultat byl wiec taki sam. Ale poniewaz chlopcy Charliego zjawili sie tak szybko u Foxa, z Patem na farmie rozmawial zapewne facet w prochowcu, szofer albo sam Vjoersterod.

Wszystko wskazywalo, ze zrobil to Pat. Stajenni Nortona mogliby przekazac te wiadomosc gazetom, ale nie mogli powiadomic o tym Vjoersteroda ani Bostona, poniewaz nie wiedzieli, ze tamtych to interesuje, albo wrecz nie mieli pojecia o ich istnieniu.

Ruszylem w dalsza droge do Londynu. Wprowadzilem furgonetke do garazu. Zamknalem go na klucz. A potem ciezkim krokiem wszedlem po schodach na gore.

– Czesc – powiedziala wesolo Elzbieta.

– Czolem czesc – odparlem i pocalowalem jaw policzek. Dla pani Woodward wygladalo to zapewne jak zwykle powitanie. Tylko cierpienie, ktore wyczytywalismy w naszych spojrzeniach, mowilo nam, ze tak nie jest.

Pani Woodward wlozyla swoj granatowy plaszcz i jeszcze raz zerknela na zegarek, upewniajac sie, ze jest za dziesiec dziewiata, a nie dziesiec po. Zarobila dzis dodatkowo za trzy godziny, ale chciala wiecej. Przemknelo mi przez mysl, czy nie daloby sie kosztem jej nadgodzin obciazyc „Famy”.

– My juz jadlysmy – powiedziala. – Panu zostawilam kolacje do odgrzania. Wystarczy wsadzic na chwile do piecyka, panie Tyrone.

– Dziekuje.

– No to dobranoc, zlotko – zawolala do Elzbiety.

– Dobranoc.

Otworzylem jej drzwi, na co skinela energicznie glowa, usmiechnela sie i zapowiedziala, ze rano przyjdzie jak zwykle punktualnie. Podziekowalem jej serdecznie. Wiedzialem, ze pani Woodward na pewno zjawi sie punktualnie. Uprzejma, niezawodna i jakze niezbedna. Liczylem, ze czek z „Lakmusa” nie bedzie dlugo szedl.

Poza przywitaniem Elzbieta i ja nie mielismy sobie wiele do powiedzenia. Najzwyklejsze pytania i uwagi przypominaly chodzenie po cienkiej warstewce szkla pokrywajacej gleboki dol.

Z ulga przywitalismy wiec dzwonek do drzwi.

– Pani Woodward czegos zapomniala – powiedzialem.

Od jej wyjscia minelo zaledwie dziesiec minut.

– Pewno tak – przytaknela Elzbieta.

Otworzylem drzwi bez sladu zlego przeczucia. Rozwarly sie gwaltownie do srodka pod ciezarem poteznego czlowieka w czarnym plaszczu i skorzanych rekawiczkach, ktory je pchnal. Rabnal mnie piescia w brzuch, a gdy glowa poleciala mi do przodu trzasnal w kark jakims twardym przedmiotem.

Kleczac bez tchu i krztuszac sie patrzylem jak w progu staje Yjoersterod i mijajac mnie wchodzi do pokoju. Noga w czarnym bucie kopniakiem zatrzasnela za nim drzwi. W powietrzu swisnelo i poczulem miedzy lopatkami okropny cios. Elzbieta krzyknela. Potezny mezczyzna w czerni, szofer Ross, wsunal dlon pod moja pache i wykrecil mi reke unieruchamiajac ramie.

– Niech pan siada, panie Tyrone – powiedzial chlodno Yjoersterod. – Tutaj. – Wskazal wyscielany stolek, na ktorym chetnie siadywala pani Woodward robiac na drutach, bo nie mial poreczy ani oparcia, przeszkadzajacych jej ruchliwym lokciom.

– Ty – odezwala sie Elzbieta zaleknionym, cienkim glosem. – Co sie dzieje?

Nie odpowiedzialem. Czulem sie oszolomiony i zgubiony. Kiedy Ross puscil mi reke siadlem na stolku, zmuszajac sie do patrzenia na Vjoersteroda z opanowaniem.

Yjoersterod stal blisko glowy Elzbiety, przypatrujac mi sie z rosnacym zadowoleniem.

– A wiec nareszcie wiemy, na czym stoimy, panie Tyrone – powiedzial. – Czyzby tak poniosla pana zarozumialosc, ze uznal pan za mozliwe bezkarne przeciwstawianie mi sie? Nikomu to sie jeszcze nie udalo, panie Tyrone. I nie uda.

Nie odpowiedzialem. Kolo siebie mialem Rossa, stojacego o krok za mna. W prawym reku kolysal mu sie przedmiot, ktorym mnie uderzyl – krotka, gruszkowata palka. Przy jej ciezarze i miazdzacej sile uderzenia kastety chlopcow Charliego zakrawaly na zart. Powstrzymywalem sie od potarcia bolacych miejsc ponizej karku.

– Panie Tyrone – zagadnal mnie towarzyskim tonem Vjoersterod. – Gdzie jest Tomcio Paluch?

Kiedy znow nie odpowiedzialem, wykonal nagly polobrot, spojrzal w dol i ostroznie wsunal czubek buta pod wylacznik elektryczny na kablu biegnacym bezposrednio do pompy. Elzbieta obrocila glowe, zeby podazyc za moim spojrzeniem i zobaczyla, co tamten robi.

– Nie – powiedziala histerycznym, przerazonym glosem. Vjoersterod usmiechnal sie.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату