niespelna dwoch minutach kobieta w szarej chustce wbiegla do poczekalni, przyciskajac do piersi zawiniatko z darami, ktore przyniosla Glumuszce.
— I nie przy chodzcie do mnie wiecej ze swoimi wstretnymi propozycjami! — krzyczala za nia czarownica. — Chcecie ludzi pozbawic szczescia? Tak? No to sie wam nie uda!
— Jestem matka! — krzyknela niewiasta na odchodnym. — Ja zloze skarge!
— Nastepny — powiedziala Glumuszka.
Misza nie mogl jej dojrzec, bo drzwi otwieraly sie w jego strone i dobiegal zza nich jedynie swarliwy glos czarownicy.
— Iwan, teraz ty — powiedzial mezczyzna w waciaku.
— Co zgubiliscie? — zapytala Glumuszka, nie zamykajac drzwi.
— Waz gdzies sie zapodzial. Porucznik mowi: ty, Sidorenkow, ostatni miales go w reku. Ty, powiada, musisz go znalezc.
— Przyjdz jutro o osmej trzydziesci — powiedziala Glumuszka.
— Nastepny.
Wobec tego teraz przypada moja kolejka — powiedzial mezczyzna w waciaku. Straznik znow zapadl w drzemke.
Niezwyklosc ogladanych scen pozwolila Standalowi zapomniec na moment o ukochanej. Zamiast ciemnej chatynki, czarnego kota na piecu, ciezkiego, duszacego aromatu ziol i dekoktow byla poczekalnia z fikusem. I synoptyk. I Iwan z wezem pozarniczym. Udajac sie do czarownicy, Misza Standal gardzil soba i przeklinal Alene, ktora zmusila go do podejmowania takich rozpaczliwych krokow. Ale wlasciwie ta haniebnosc, nienaturalnosc wyprawy do izdebki czarownicy laczyla sie w jego swiadomosci z nieodwzajemniona miloscia, miloscia bez wyjscia. A tymczasem znalazl zwyczajna przychodnie. Nieoficjalna, lecz powszednia rozniaca sie od przychodni rejonowej jedynie rodzajem dolegliwosci pacjentow. Ku swojemu przerazeniu Standal zrozumial nagle, ze moze uzyskac tu pomoc, ale nie wiedzial juz, czy istotnie tej pomocy pragnie.
— A wtedy ja jej mowie… — uslyszal nagle slowa grubasa z kozlem. — Albo ona mnie pokocha, albo bede zmuszony zwrocic sie do sadu. Sytuacja bez wyjscia.
— Tak — zgodzil sie Udalow. — Sytuacja rzeczywiscie bez wyjscia.
— Dostaje ci ja od niej lubczyk…
— Nareszcie — wymknelo sie Standalowi.
— Co?
— Ja tylko tak, glosno myslalem.
Misza tymczasem myslal: wreszcie znalazl sie czlowiek, ktory nie gubil weza pozarniczego, nie interesuje sie drogami cyklonow i nie poluje na klusownikow. Czlowiek, ktory pokochal i oczekuje wzajemnosci.
— Dostaje ci od niej lubczyk i od razu biegne tam. A ona na mnie z pyskiem. Wowczas powstal problem: jak ja tym lubczykiem napoic?
Z drzwi gabinetu wyszedl mezczyzna w waciaku, pogwizdujac w zadumie jakas piesn masowa. Obudzil strazaka i wyszedl z nim na dwor, a do gabinetu wsliznal sie Udalow. Grubas utracil wszystkich sluchaczy poza Standalem, wobec czego zapytal go:
— Mam kontynuowac swoja opowiesc?
— Tak, naturalnie — odparl Misza. — Ja mam taki sam problem.
— Rowniez ona?
— Rowniez. Ale nie slyszalem poczatku waszej historii i jezeli nie wezmiecie mi tego za zle…
— Oczywiscie, chetnie powtorze. Tym bardziej ze macie ten sam klopot. Odejdz! Odejdz ode mnie! Nie lubie!
Te ostatnie slowa odnosily sie do kozla, ktory po psiemu lasil sie do grubasa.
— A wiec mam sasiadke, Aide. Cholera, jakiej swiat nie widzial. Stara panna, sucha jak deska i tak dalej. Nienawidze jej, a mnie doprowadzic do nienawisci nie jest latwo. Dwa razy w ciagu ostatniego miesiaca niszczyla graniczny parkan, pomyje wylewa tylko pod moim oknem i w dodatku przesladuje mnie swoja pogarda. Zmija!
— To o niej mowiliscie? — zapytal Standal.
— Pewnie, ze o niej, zeby ja szlak trafil! Zrozumialem, ze jeszcze dzien takiej meczarni i albo trafie do domu wariatow, albo zaskarze ja do sadu, albo posune sie do rekoczynow. I w dodatku ten przeklety koziol!
Grubas wskazal palcem kozla, ktory skorzystal z okazji i polizal go po palcu dlugim, szorstkim jezykiem.
— Ten koziol regularnie, umyslnie wpuszczany do mojego ogrodu, zzera wszystkie plody mojej pozazawodowej pracy. Wszystkie. Przy czym najbardziej smakuja mu slabe, delikatne pedy rzadkich roslin. Poszedlem ci ja wiec do tej Glumuszki i otrzymalem od niej lubczyk. Wrocilem do domu i zaczalem sie zastanawiac, w jaki by tu sposob zadac ten lubczyk mojej sasiadce, zmusic ja do tego, aby traktowala mnie po ludzku i tym sposobem polozyc koniec zastarzalym wasniom…
Z drzwi gabinetu wyszedl Korneliusz Udalow, mietoszac w reku opatrunek, z ktorego wystawala przybrudzona wata.
— Dziekuje, towarzyszko doktor — powiedzial do czarownicy. — Obawialem sie, ze trzeba bedzie rwac. A ja i tak juz mam trzy mostki.
Zaraz za Korneliuszem Udalowem do poczekalni weszla malutka, pomarszczona staruszka w szarej, samodzialowej sukience i lapciach. Trzymala sie bardzo prosto, a jej oczy blyszczaly bystro i przenikliwie. Siwe wlosy miala starannie przewiazane blekitna chusteczka.
— Dwoch zostalo? — zapytala czarownica. Dwoch — odparl Misza, dretwiejac z przerazenia.
— Wobec tego wchodzcie obaj. Problem macie podobny — powiedziala Glumuszka.
— Ja na ciebie, Misza, tutaj zaczekam — powiedzial Udalow. — Nie spieszy mi sie, a samemu isc nie bardzo przyjemnie.
Pierwszy do gabinetu wszedl koziol, za nim grubas, a na koncu Misza.
— Siadajcie — powiedziala staruszka. — Zmeczylam sie cos dzisiaj. Niedlugo inspektor finansowy sie do mnie dobierze. Tyle bede miala ze swojej dobroci.
Czarownica usiadla przy starym biurku, wymazanym atramentem i pokrytym roznymi, nie zawsze przyzwoitymi napisami. Grubas zajal miejsce na krzesle przed biurkiem, a Misza skromnie przycupnal na lawce u pieca.
Izba byla czysto zamieciona i niemal pusta. Jedynie stary chodnik przecinal ja na ukos, a okienko zaslanialy dwie doniczki z geranium. Pod oknem stala oszklona szafka. W szafeczce byly sloiki i butelki z papierowymi etykietkami. Na piecu suszyly sie rozne ziola.
— Wyscie u mnie, dobry czlowieku, juz w tych dniach byli — powiedziala Glumuszka. — Cos nie tak wyszlo?
— Nie tak — przyznal sie grubas.
— Opowiadajcie — polecila Glumuszka. -Tylko krotko.
— Przyszedlem do domu — powiedzial grubas. — A ona na mnie juz czeka. Z krzykami, ze niby ja jej spodnia bielizne ze sznurka ukradlem. Mysle sobie, w jaki sposob wytrzymac takie nerwowe napiecie, jak jej podrzucic lubczyk? Nie znalazlem wyjscia. A ona szaleje. Przemeczylem sie do wieczora…
— Krocej — powiedziala Glumuszka. Koziol tupnal noga. Nie spodobal mu sie ton czarownicy.
— Ja krocej — zgodzil sie grubas. — Jak tylko sie sciemnilo, podkradlem sie do jej okna i wlalem lubczyk do czajnika z esencja. Czajnik stal na parapecie. A potem widze, ze ona zamierza napic sie herbaty, zdejmuje pokrywke, wacha i mowi na glos: „Herbata stara, zwietrzala. Trzeba nowa zaparzyc”. No i caly ten lubczyk wylala do wiadra z pomyjami, a wiadro wystawila na dwor. Zanim zdazylem zareagowac, jej wredny i szkudny koziol podszedl do tego wiadra i napil sie pomyj. A z samego rana czekal juz na mnie pod drzwiami, zeby milosc wyrazic, i od tej pory chodzi za mna jak przywiazany. Chcialem przed nim uciec, autobusami jezdzilem, w domu sie zamykalem, ale on przez okno wlazi, a ta cholera Aida na caly swiat krzyczy, a ja… Boze, jaki ja jestem nieszczesliwy!
— Ciekawe — powiedziala staruszka. — Powiadacie, ze koziol was pokochal?
— A co, nie widac?
— On ma zupelnie inny metabolizm — powiedziala czarownica. — Nawet nie wiem, jak wam pomoc… A wy, mlody czlowieku, przestancie sie smiac. Nie ma w tym nic smiesznego. Czlowiekowi sie nie poszczescilo.
— Ja sie nie smieje — powiedzial Misza, nie moge spedzic z twarzy idiotycznego usmiechu. — To tylko nerwowy grymas.