— Wystarczy — powiedziala Alena. — Ktos tutaj idzie. Zuch jestescie, Misza. Tylko nie bojcie sie mnie. Traktuje was zupelnie inaczej niz sadzicie.
'Zaczelo sie' — pomyslal Misza z drzeniem w sercu.
— Jestem bardzo niesmiala i dopiero teraz nabralam troche odwagi. Kiedy wczoraj odeszliscie, napisalam do was list. Nie pogniewaliscie sie?
— Wczoraj? — zapytal glupio Misza.
— A czemu sie dziwicie?
— Wczoraj — powtorzyl tepo Misza.
— Pomyslalam sobie… Dajcie mi jeszcze troche soku. Zachowuje sie jak mala dziewczynka…
Alena upila soku, postawila szklanke na lawce, Standal poruszyl sie niezrecznie, szklanka wywrocila sie i reszta soku wylala sie na ziemie.
— Wezcie — powiedziala Alena, podajac Miszy blekitna koperte.
Chwycila koszyk i uciekla aleja.
Misza rozerwal koperte.
'Misza! Wybaczcie, ze was niepokoje, ale chyba jestem glupia i zbyt szczera. Ale kiedy ujrzalam was po raz pierwszy, takiego madrego i podobnego do mlodego Gribojedowa, zrozumialam nagle, ze juz od kilku lat marzylam o spotkaniu wlasnie z wami… Nie gniewajcie sie, ze traktowalam was tak nieuprzejmie, a nawet pogardliwie, lecz obawialam sie, ze domyslicie sie moich prawdziwych uczuc…' Misza czytal list i po plecach biegaly mu mrowki, a calym cialem wstrzasaly dreszcze szczescia i wstydu. Slepy duren!… Wroble i inne ptaszeta licznym stadkiem zebraly sie u jego nog i pily resztki rozlanego soku. Misza nagle powiedzial sobie: — A co bedzie, gdy plus dodac plus uczyni minus? Co bedzie, jesli Alena po tym soku przestanie mnie kochac?
Poderwal sie z lawki i pobiegl aleja, starajac sie dopedzic Alene i do wszystkiego sie przyznac. Biegl tak szybko, ze przechodnie rozpryskiwali sie przed nim na wszystkie strony i glosno wyrazali niezadowolenie z jego manier, a ptaki, juz zakochane w Miszy, krazyly nad jego glowa i staraly sie usiasc mu na ramiona, aby dac wyraz swoim uczuciom. Misza dopedzil Alene przed jej domem, akurat przy ulicznej pompie.
Stali tam bardzo dlugo, a suka Antarktyda wsciekala sie za ogrodzeniem. Denerwowal ja nie tylko Misza, lecz takze ptaki, oszalale od soku i milosci. Misza gadal jak najety, Alena zas patrzyla nan ufnymi brazowymi oczyma, zapominajac, ze trzyma w reku ciezki kosz z zakupami.
Wieczorem Misza namowil Alene na spacer do tartaku, bo niczym morderca ciagnelo go na miejsce przestepstwa. Alena wiedziala o jego nocnej wyprawie do czarownicy, ale nie miala mu tego za zle, smiala sie i straszyla, ze po wypiciu soku z lubczykiem pokocha on siebie bardziej niz wszystkich pozostalych ludzi lacznie z Alena. Misza odrzucal taka mozliwosc i rozpaczliwie walczyl z miloscia do samego siebie. A milosc ta nieustannie narastala i ciagnela go przed lustro, aby mogl spojrzec w swa przystojna, inteligentna twarz.
— Nie szkodzi — powiedziala Alena. — Przynajmniej nie bedziecie teraz juz tacy niesmiali jak dawniej. To wam pomoze w zyciu.
— W naszym zyciu — poprawil ja Standal.
Doszli do lasku za tartakiem. Znow swiecil ksiezyc i znow w jego blasku twarz Aleny wydawala sie w trojnasob piekna i zagadkowa.
— Oto i chatka — powiedzial Standal. — Pewnie znow w srodku czeka kolejka pacjentow. Warto byloby Glumuszce podziekowac.
— Za co? — zdziwila sie Alena.
— Za wszystko. Za dobroc. Mogliscie mnie przeciez nie zauwazyc.
— Niegodziwiec — powiedziala Alena bez szczegolnej zlosci. — Chcieliscie ukrasc moje uczucia, oszolomic mnie czarodziejska trucizna.
Nie, wcale sie nie gniewala. Pochlebialo jej nawet, ze mlody dziennikarz z jej powodu byl u czarownicy.
— Cos nie widac swiatla — powiedzial Standal. — Czyzby dzisiaj nie przyjmowala?
Stali na skraju polanki, w cieniu sosen. Drzwi izby otworzyly sie bezszelestnie i Glumuszka, ubrana w swoja samodzialowa sukienke i blekitna chusteczke, wyszla na zewnatrz i zwawo pobiegla w strone pobliskiej rzeczki. Standal otworzyl usta, aby zawolac staruszke, lecz Alena tracila go lokciem.
— Milcz — szepnela.
Czarownica zatrzymala sie na brzegu, wydobyla zza pazuchy jakis czarny przedmiot i skierowala go ku gorze. W niebo trysnal ostry promien swiatla.
— Dziwna babcia — wyszeptala Alena.
Minela minuta, dwie…Cos rozblyslo na niebie, a po chwili miekko opadl stamtad ogromny latajacy talerz i zawisl nad ziemia. Z wlazu w jego dnie wysunela sie drabinka sznurowa.
Glumuszka zrzucila z siebie sukienczyne, chusteczke oraz peruke i przeksztalcila sie w dwu-noga smukla istote, dokladnie taka sama jak te, ktore schodzily po sznurowej drabinie na ziemie.
— Nareszcie! — powiedziala Glumuszka. Przybysze zatrajkotali cos w odpowiedzi, prawdopodobnie naklaniajac ja do pospiechu.
— Nie — odparla Glumuszka i wskazala reka w kierunku chaty.
Dwunogie istoty pobiegly tam i pomogly Glumuszce przeniesc do statku kilka skrzynek i zawiniatek.
— Dziekuje — powiedzial do Glumuszki jeden z przybyszow.
Ich mowa nie przypominala zadnego z ziemskich jezykow, lecz Alena i Misza doskonale ja rozumieli, gdyz slowa dzwieczaly im w glowach.
— Dziekuje. Znalezliscie sie w ciezkich warunkach, sami na obcej planecie, ale mimo to nie zapomnieliscie o potrzebach nauki. W ciagu dwoch lat zebraliscie bezcenny material etnograficzny. Mam nadzieje, ze nikomu nie zdradziliscie swej prawdziwej istoty? Nie ujawniliscie swoich nadludzkich mozliwosci?
Glumuszka chwile milczala, ale potem odpowiedziala bardzo pewnym glosem:
— Nie, kapitanie.
Statek odlecial na swoja gwiazde bezdzwiecznie jak sie pojawil. Alena z Misza wzieli sie za rece i wolno poszli w kierunku miasta.
SKARBNICA MADROSCI
Korneliuszowi Udalowi ukazal sie we snie przybysz z kosmosu.
— Posluchaj, Korneliuszu — powiedzial. — My w galaktyce wiemy, ze jestes bardzo przychylnie usposobiony do idei przyjazni kosmicznej.
— Oczywiscie — zgodzil sie Korneliusz. — Wierze w mozliwosc kontaktow i w miare sil…
— Zaczekaj — przerwal mu przybysz. — Mam niewiele czasu.
Przybysz byl otulony blekitnym pledem i w blasku trudno bylo odroznic jego ksztalty. Korneliusz rozumial, ze spotkanie odbywa sie we snie, ale do przebudzenia nie bylo mu spieszno, zawsze lubil pomowic z nowym czlowiekiem.
— My tu w galaktyce naradzilismy sie — kontynuowal przybysz, podlatujac blizej i obejmujac Udalowa zasiegiem swego blasku. — I doszlismy do wniosku, ze jestes odpowiednim czlowiekiem. Sam rozumiesz.
— Rozumiem — rzekl Udalow.
— I oto w dowod wdziecznosci za twoje przeszle i przyszle zaslugi skladamy ci cos w darze, cos na skale kosmiczna. Jednoczesnie musze cie uprzedzic, ze podarunek ten jest jakby egzaminem dla waszej planety i dla calej ludzkosci. Jesli potrafisz sie nim posluzyc, bedzie to znaczyc, ze ludzkosc juz dorosla. Jesli nie — trzeba bedzie jeszcze zaczekac.
— A dlaczego wasz wybor padl wlasnie na mnie? — zapytal Udalow przez skromnosc.
— Przeciez powiedzialem, wzielismy pod uwage twoje zaslugi. A poza tym chyba ty wlasnie jestes najbardziej przecietnym i zwyczajnym czlowiekiem w Guslarze Wielkim i najbardziej typowym, jakiego Ziemia do tej pory nosila.
— Ja? — spytal Udalow z pewna uraza.
— Tak, ty — odpowiedzial przybysz. — Zreszta to niewazne. Spiesze sie. Za chwile energia sie wyczerpie. Azebym mogl utrzymac z toba telepatyczna lacznosc, musielismy w tym czasie wylaczyc swiatlo na dwudziestu