Pod oknem rosly geste lopiany i pokrzywy. Najpierw pod nogami Miszy z ogluszajacym trzaskiem zlamal sie patyk, a nastepnie sam Misza wpadl po kolana w niewidzialna jame i w tej niewygodnej pozie znieruchomial.
Drzwi otworzyly sie.
— Wchodzcie — powiedzial glos. — Nie ma co stac pod oknem.
Misza wyplatal sie z lopianow i wszedl na ganek. Czul sie parszywie. Bo niby z jakiej racji wloczy sie noca po lesie i wystaje pod podejrzana chatynka? Kto go do tego zmusza? Zaraz jednak odrzucil te mysli, gdyz kladly sie brzydkim cieniem na czystym afekcie, jakim palal do Aleny Wiszniak.
Za uchylonymi drzwiami nie bylo nikogo. Byla jedynie niska, pusta sien, slabo oswietlona gola zarowka zawieszona pod sufitem.
— Wycierajcie nogi — powiedzial glos.
Misza poslusznie szurnal podeszwami po slomiance.
Zadnych innych wskazowek nie otrzymal, popchnal wiec drzwi wiodace do izby. Drzwi otworzyly sie miekko i bezszelestnie. Z izby uderzylo mu w twarz jaskrawe swiatlo, jakie bywa w szpitalach i przychodniach lekarskich. Misza znalazl sie w obszernym pomieszczeniu o rownych, czysto wybielonych scianach. Pod scianami staly lawki. Na lawkach siedzieli ludzie, ktorzy jak na komende odwrocili sie w kierunku przybysza.
— Dobry wieczor — powiedzial mezczyzna z zawiazanym policzkiem, w ktorym Misza rozpoznal Korneliusza Udalowa, kierownika komunalnego przedsiebiorstwa budowlanego. Co was tu sprowadza? Siadajcie obok, jest jeszcze troche miejsca. Jak dlugo czekaliscie na wizyte?
— Jaa…w ogole nie czekalem — powiedzial Misza. — Chyba sobie pojde. Wpadne jutro.
— Jutro nie ma co — powiedzial Udalow. — Jutro nie przyjmuja. A ja na przyklad zapisalem sie trzy dni temu.
Udalow otworzyl dlon, na ktorej widnial, wy-rysowany olowkiem kopiowym, wielki numer dwadziescia osiem.
— Siadajcie — powiedzial. — Jesli drzwi byly otwarte, to przyjma. Nas juz niewielu zostalo.
Poniewaz Standal byl ostatni i dla nikogo z obecnych nie stanowil konkurencji, do Udalowa przylaczyli sie pozostali pacjenci.
— Siadajcie — rozleglo sie ze wszystkich stron. — Ona szybko przyjmuje.
I Misza usiadl na krawedzi lawki.
W poczekalni zastal szesc osob. Byly to osoby bardzo rozne i najwidoczniej rozne tez byly przyczyny, ktore ich tam sprowadzily. Udalowa bolal zab.
— Was tez? — zapytal Udalow.
— Nie — odparl Misza.
— A ja trzy noce nie spalem. Poszedlem do przychodni, a dentystka mowi, ze trzeba rwac. Wtedy zona do mnie: „Korneliusz, Glumuszka potrafi zamawiac. Ona naszemu Pogosjanowi zamowila. Nawet nerwu nie trzeba bylo usuwac”. No to przyszedlem.
— A co z tym? — zapytal Misza polglosem.
— Nie poznajecie? Ze stacji meteorologicznej.
— Ze stacji meteorologicznej?
— Co wy tam szepczecie — powiedzial siedzacy naprzeciw mezczyzna w kapeluszu nasunietym nisko na oczy i z podniesionym kolnierzem plaszcza. — Ja bardzo bym prosil nie rozglaszac!
— Jasna rzecz — zgodzil sie Udalow. — My tu wszyscy bez rozglaszania. Jaki duren sie przyzna. Po prostu moj znajomy zainteresowal sie wami. No to mu powiedzialem, ze jestescie ze stacji meteorologicznej. Nawet nazwiska nie wymienilem.
— Wasz znajomy pracuje w naszej gazecie i calkiem mozliwe, ze go tu redakcja przyslala — odparl mezczyzna w kapeluszu. — Nie mozemy mu zaufac.
— Z gazety? — zapytal grubas z kozlem na smyczy. — W takim razie lepiej sobie pojdzcie. Wcale nie mamy ochoty trafic do felietonu. I bez tego czlowiek ma dosc klopotow. Ja sie ciesze opinia!
Koziol zadarl brodaty pysk, lekko uniosl przednie nogi, oparl sie kopytami o kolana grubasa i polizal go w brode.
— Niech idzie — powiedziala malutka kobieta zawinieta w szara chuste, gdy grubas odpychal kozla.
— Ja nie z ramienia gazety — zapewnil goraco Standal. — Daje slowo honoru! Ja z wlasnej inicjatywy.
Obite czarna cerata drzwi do nastepnej izby otworzyly sie i wyszedl z nich brodaty mezczyzna z plecakiem na ramionach. — Promienial ze szczescia i nie widzial nikogo z obecnych.
Czlowiek ze stacji meteorologicznej poderwal sie, pospiesznie podbiegl pod drzwi i zapytal:
— Mozna wejsc, czy sami zaprosicie?
— Zdejmijcie kapelusz — rozlegl sie glos z bialej izby. — I wchodzcie. Przeciez nie moge do jutra was tu przyjmowac.
— Po co on tu przychodzi? — zapytal znowu Misza, gdy tylko zamknely sie drzwi za pracownikiem stacji meteorologicznej.
— Prognozy opracowuje — odparl Udalow — i skarzy sie na los. Dziesiec pomylek w ciagu dwoch tygodni. Klimat nam sie ostatnio okropnie zepsul i niczego nie mozna byc pewnym, chociaz nad glowami lataja sputniki meteorologiczne.
— A co ona ma z tym wspolnego?
— Powiadaja, ze potrafi, a on wyzbyl sie juz wszelkiej nadziei. Chlopi go mecza. Pytaja: kosic, czy poczekac. A co on moze odpowiedziec?
— Dziwne — powiedzial Misza.
— A jednak — nalegal Udalow — ciekawe, z jaka sprawa przyszliscie? Mam nadzieje, ze nie przyslali was z redakcji, zeby zdemaskowac?
— Ja mam sprawe prywatna — odparl Misza. — A zab bardzo was boli?
— Teraz mozna wytrzymac. U mnie tak zawsze. Kiedy tylko przyjde do lekarza, bol zaraz ustaje.
— To nerwy — powiedzial mezczyzna z kozlem. Koziol naciagal smycz, bo chcial wyjsc na dwor.
— A zeby to w ogole choroba nerwowa — poparla go kobieta w szarej chusteczce. — Wrzod tez.
— A wy cierpicie na wrzod zoladka? — zapytal Misza.
— Nie — odparla kobieta. — Cierpie dlatego, ze corka mi sie za maz wybiera. A jego jesienia biora do wojska. Co tu mowic o zakladaniu rodziny! To znaczy, ze nie jestescie z gazety?
— W ogole to z gazety, ale teraz nie z gazety — wyjasnil Misza.
— Jesli potrzebujecie lubczyka powiedzial mezczyzna z kozlem — to radze zachowac wyjatkowa ostroznosc.
— Nie, co wy — powiedzial Misza i poczerwienial.
— Jasne, ze nie z gazety — powiedzial mezczyzna dotychczas milczacy, z wyplowialymi brwiami, ubrany w wysokie mysliwskie buty i watowana kurtke. — Zakochal sie. Patrzaj, Iwan, on sie zakochal.
Jego sasiad, strazak, ktory do tej pory drzemal z kaskiem opartym o donice z fikusem, obudzil sie i potwierdzil.
— Spokojny, diabel — powiedzial mezczyzna w waciaku, wskazujac na strazaka. — Juz piaty raz przychodzi, przyzwyczail sie. A ja nie, nie moge.
— Piaty raz? — zdumial sie Udalow. — A co mu sie takiego stalo?
— Weza parcianego zgubil — powiedzial mezczyzna w waciaku. — Czesto gubi rozmaite przedmioty wyposazenia przeciwpozarowego.
— I ona znajduje?
— Za kazdym razem — powiedzial mezczyzna w waciaku. — Poprzednio trzy gasnice mu odszukala. Dobry z niej czlowiek, serdeczny. A mnie klusownicy zameczyli. Tajna sciezke znaja. No to przyszedlem, zeby mi stara powiedziala, ktoredy ta sciezka biegnie. Jestem ze strazy rybackiej.
Wyszedl meteorolog, szybkimi ruchami zwijajac mape synoptyczna.
— No i jak? — zapytal go mezczyzna w waciaku.
— Od jutra pogoda bedzie bez opadow! I to do konca tygodnia. Przeciez mowilem! — kapelusz meteorologa przewedrowal z czola na czubek glowy, twarz mu blyszczala od potu. — Segejda nie uwzglednil antycyklonu znad Antylow. A ja mu mowilem, ze zaczepi. On na to, ze za daleko. A trzeba bylo uwzglednic.
Jako nastepna zniknela za drzwiami kobieta w szarej chuscie. Gdy tylko drzwi sie za nia zamknely, z gabinetu zaczelo dobiegac mamrotanie, szybko wzmagajace sie do niewyraznego krzyku. Widac kobiety klocily sie. Po