— Nie odpowiedziales mi, co sie z toba dzieje? — zapytala z naciskiem Ksenia.
— Mysle — odparl Udalow.
— Jakos dawno tego nie robiles — odpowiedziala Ksenia. — Patrz pod nogi, bo sie przewrocisz.
Na skraju placu staly kioski z napojami chlodzacymi i z papierosami. Dopiero co postawiona trybuna wznosila sie przed pomnikiem spowitym w brezent. Ksenia zatrzymala sie na widok Raisy Siemionowny, rejonowej lekarki. Zapragnela w prywatnej niejako atmosferze omowic z nia wyniki swoich ostatnich analiz. Raisa Siemionowha ze wstretem mruzyla oczy osloniete ciemnymi okularami, ale na pytania odpowiadala, bo byla zwiazana przysiega Hipo-kratesa. Udalow tymczasem kupil butelke piwa i usiadl przy stoliku pokrytym blekitnym plastykiem. Te plastykowe stoliki, wyniesione ze stolowki, odgrywaly role kawiarni na swiezym powietrzu.
Przy stoliku siedzialo juz dwoch kierowcow autobusowych, ktorzy przywiezli turystow. Kierowcy kleli na czym swiat stoi jakiegos sierzanta ze sto dziesiatego kilometra. Udalow poczestowal kierowcow papierosami i rowniez troche powymyslal sierzantowi, ktorego nigdy na oczy nie widzial. Podtrzymywal w ten sposob rozmowe.
Ale tylko znikoma czesc swiadomosci Korneliusza zaprzatnieta byla rozmowa z szoferami. Jego oczy myszkowaly po placu, przeskakiwaly z jednej grupy ludzi na druga, bo nie bylo czasu do stracenia. Jak dzisiaj czlowiek przegapi przybysza, to nigdy wiecej go juz nie dopadnie.
W przejsciu miedzy stolikami zjawil sie niemlody mezczyzna. Trzymal w reku butelke i szklanke, poruszal sie niepewnie i nie mogl znalezc wolnego miejsca. Udalowa cos uklulo w serce. Szosty, siodmy, osmy zmysl nakazal mu: „Spokojnie, Udalow. To on”.
— Przysiadz sie do nas — jakby zgadujac mysli Udalowa powiedzial jeden z kierowcow, ten, ktory mial na imie Kola.
I w tej samej chwili malutki, znikomy, niezauwazalny dla innych szczegol rzucil sie Korneliuszowi w oczy: mezczyzna siadajac nie podciagnal do gory nogawek, jak to robi kazdy czlowiek, ktoremu zalezy na zachowaniu kantow. Korneliusz zastrzygl uszami i wpil sie wzrokiem w twarz przybysza. Twarz byla nazbyt zwyczajna. Ani zanadto gladka, ani zbytnio pomarszczona. Niczym maska. Mezczyzna trzymal pod pacha czarna, zniszczona teczke z mosieznym zamkiem. Z teczki wystawaly rekawy czerwonego swetra czy bluzy. Spodnie turysty byly troche za krotkie i wymiete. Jak z mlodszego brata. Miedzy przyszwa wysokich kamaszy a mankietem spodni widnialy kraciaste skarpetki. Oczy kryly sie za przydymionymi szklami.
Ow mezczyzna mogl okazac sie jedyna szansa. Korneliusz patrzyl na jego zwyczajne, wygolone policzki i czekal, co powie przybysz. Przeciez nie mozna czlowieka zapytac: „A wy z jakiego wieku naszej ery?” Turysta pil piwo malutkimi lyczkami i milczal. — No i jak wam smakuje piwo? — zapytal go szofer Kola.
— Guslarskie „Zygulowskie” — dodal Udalow. — Jeszcze przed rewolucja slynelo.
— Wiem — odparl krotko mezczyzna i usmiechnal sie niesmialo. — Juz dawno chcialem sprobowac.
— A wy skad jestescie? — zapytal szofer Kola.
— Z Moskwy — odparl mezczyzna. — Umyslnie przyjechalem.
„Slusznie — pomyslal Udalow. — O Wologdzie mowic nie powinien, bo moga sie znalezc swiadkowie. A Moskwa duza”.
— Maja ludzie zdrowie — powiedzial starszy z kierowcow. — U was w Moskwie pomnikow brakuje, czy co?
„Zuch — pochwalil go Udalow w mysli. — Idzie mi na reke”.
— Pomniki bywaja rozne, towarzyszu — odparl mezczyzna. — Ja od wielu lat studiuje historie rosyjskiej polnocy, historie podboju Uralu i Syberii. Ten pomnik bardzo wiele mowi. Od dawna czekalem na jego odsloniecie. Ale jakos nigdy dotad nie moglem sie wybrac.
— Gdybyscie wybrali sie wczesniej, pomnika by nie bylo.
Ale podroznik w czasie nie dal sie zaskoczyc. Odpowiedzial natychmiast i to prawie bez akcentu:
— Ten pomnik powinien byl stanac wiele lat temu i w mojej wyobrazni istnial juz od dawna.
— Pasja to wielka rzecz — powiedzial starszy z kierowcow. — Przyniose jeszcze troche piwa. Nasza grupa zostaje tu na noc i sierzant nam nie straszny.
— Dziekuje, ja juz nie bede pil — powiedzial przybysz, ale poznal po oczach szoferow, ze maja niezachwiany zamiar i wyjal z kieszeni dziesiatke.
Nie zdazyl jeszcze wlozyc reki do kieszeni, a Udalow juz wiedzial, ze dziesiatak bedzie prosto spod prasy. Wiedzial tez, ze jesli oddac banknot do analizy, to okaze sie, ze sporzadzono go nie wczoraj, lecz pojutrze.
Kierowca naturalnie nie wzial pieniedzy, przyniosl pol tuzina butelek i kiedy piwo juz sie skonczylo, musial biedny przybysz sam pojsc do kiosku i przyniesc dalsze cztery butelki.
— No i jak? — zapytal Udalow, kiedy mezczyzna, chwiejac sie nieco na nogach, wrocil do stolika. Sprzedawczyni niczego nie zauwazyla?
— A co miala zauwazyc? — zapytal mezczyzna i zaczal swidrowac Udalowa przenikliwym spojrzeniem zza okularow. Udalow zmieszal sie.
— Nic — odparl. — Zartowalem.
— Na jakiz to temat byl pan uprzejmy zartowac, jesli wolno spytac?
„Ale charakter maja ci nasi potomkowie!” — pomyslal Udalow, ale nie powiedzial tego na glos i zaczal sie wykrecac.
— Jest taki dowcip — powiedzial. — Dwoch facetow postanowilo robic falszywe pieniadze. Zrobili banknot czterorublowy. Poszli do sasiada, zeby im rozmienil. Sasiad wzial czterorublowke i dal w zamian dwa papierki po dwa ruble.
Nikt sie nie rozesmial, tylko starszy kierowca zapytal:
— A banknoty czterorublowe bywaja?
— Nie! — odparl twardo podroznik w czasie. — Wiem z cala pewnoscia, ze Radziecki Bank Emisyjny nie wypuszczal i nie wypuszcza banknotow w odcinkach dwu-i czterorublowych.
— Za zdrowie ministra finansow! — zaproponowal Kola. — Aby i nadal nie macil nam w glowie i wyplacal pensje dziesiatkami.
— Nowiutkimi — wtracil Udalow.
— Nam bez roznicy, stare czy nowe — odparl Kola.
— Ach, o to wam chodzi? — domyslil sie mezczyzna. — Mam duzo nowych papierkow. Przed samym odjazdem dostalem premie.
Wyjal z kieszeni plik nowiutkich, lsniacych banknotow. Co najmniej dwadziescia sztuk.
— Takimi wlasnie mi wyplacili.
— Gdzie? — zapytal szybko Udalow.
Ale nie uzyskal odpowiedzi, bo wtracili sie kierowcy.
— Czegos sie do czlowieka przyczepil? — zapytal Kola. — Gdzie nalezalo, tam wyplacili. Nie nasza sprawa.
Gosc z przyszlosci patrzyl na Udalowa z gleboka niechecia i marszczyl brwi. Demaskatorskie pytania byly mu nie w smak.
„Nie szkodzi, jeszcze cie przycisniemy do muru — myslal Udalow. — Znajdziemy wazkie argumenty”.
Na trybunie przed pomnikiem pojawili sie ojcowie miasta i goscie honorowi. Towarzysz Bielow podszedl do mikrofonu. Ludzie nadstawili uszu.
— Pojde juz. Dziekuje — powiedzial przybysz.
— Ja z wami — rzekl Udalow.
— Obejde sie bez waszego towarzystwa — odparl mezczyzna, blysnal okularami i zaczal bokiem, niczym krab, przeciskac sie w poblize trybuny.
— Daj ty mu wreszcie spokoj — powiedzial szofer Kola. — Niech sobie spaceruje.
— Trzeba — zamknal dyskusje Udalow. — To nie nasz czlowiek.
Natychmiast tego zreszta pozalowal, bo obudzil ciekawosc kierowcow.
— W jakim sensie nie nasz? — zapytal starszy z nich. — Nie badz, bracie, taki tajemniczy!
— Mam pewne podejrzenia — odparl Udalow i dal nura w tlum, aby dopedzic przybysza. W glowie mu szumialo od wypitego piwa, chetnie by polezal na trawce, ale nie mogl sobie na to pozwolic, gdyz od calkowitego zdemaskowania potomka dzielil go tylko jeden krok.
— Korneliusz! — zawolala Ksenia, dojrzawszy w tlumie jego lysine. — Dokad to?!
Na szczescie akurat wtedy towarzysz Bielow dal znak reka, orkiestra deta huknela, brezent opadl i obnazyl spizowy Pomnik Odkrywcy.