glownym nurtem rozmowy:
— Wspaniale byloby zasnac i obudzic sie za dwiescie lat. I popatrzec na nasz Guslar z dalekiej przyszlosci.
Sasiedzi przerwali klotnie, pomysleli i zgodzili sie z Grubinem.
— Z drugiej strony — powiedzial Udalow — na dwiescie lat do tylu tez byloby niezle.
— To juz lepiej na cale siedemset — odezwal sie Wasilij Wasiljewicz. — Przybylbys do sredniowiecza, a tu dokola ludzie z kopiami i strzalami, zarosnieci i placa podatki starozytnemu grodowi Kijowowi.
— Albo tatarsko-mongolskim najezdzcom — poprawil go Lozkin.
— Moze i najezdzcom. Niedzwiedzie dokola sie szwendaja, jelenie, dziki i tury. Ludziska bimber z miodu pedza…
— Daliby ci oni poprobowac tego miodowego bimbru! — zaoponowal Grubin. — Oni by cie od razu rozpoznali.
— Jak? — zdziwil sie Wasilij Wasiljewicz. Wszyscy rozesmieli sie, a Lozkin odpowiedzial:
— Po odziezy by cie rozpoznali. I po akcencie. Oni przeciez innym jezykiem mowili, starocerkiewnoslowianskim.
— I zamiast miodu dostalbys mieczem po karku — podsumowal Grubin.
— Dobra, dobra! — nie poddawal sie Wasilij Wasiljewicz. — Czyzbyscie sadzili, ze ja sie do nich udam bez przygotowania? Najpierw poszedlbym do Akademii Nauk. Dajcie, powiedzialbym, konsultantow od starocerkiewnego jezyka. Poczytamy, popracujemy. Dajcie mi tez muzealna odziez. Wtedy nie rozpoznaja.
Sasiedzi Wasilijowi Wasiljewiczowi nie uwierzyli. Zaczeli rozmawiac o podrozach w czasie. Jedni czytali o tym w literaturze fantastycznej, inni nie czytali, ale slyszeli.
Nagle Udalowowi wpadla do glowy interesujaca mysl.
— Minie jakies sto lat — powiedzial on — i taka podroz stanie sie calkiem powszednia mozliwoscia. Wszak dla nauki nie istnieja zadne bariery. Turysci beda jezdzic, naukowcy, podroznicy. Powstanie masowy ruch w czasie, a zycie stanie sie do tego stopnia interesujace, ze nawet nam sie nie snilo. Powiedzmy, ze uczniowie beda mieli chec dowiedziec sie, jak tam bylo w starozytnym Egipcie. Nauczyciel przyciska guzik i juz cala klasa gosci u cesarzowej Kleopatry. Badajcie, powiada, dzieci, nasza mroczna przeszlosc.
— To calkiem prawdopodobne — odparl Lozkin. — Trzeba bedzie tylko scisle przestrzegac zasad ruchu. Czytalem, co sie dzieje, kiedy takie przepisy pogwalcic. W okresie mezozoicznym jeden zagapil sie i rozdeptal motyla, a w rezultacie w Ameryce wybrali calkiem innego prezydenta.
Zamilkli. Pomysleli. Potem Grubin powiedzial:
— Tu nie ma zadnych watpliwosci. Gdyby takich zasad nie przestrzegali, to bysmy juz tych gosci z przyszlych lat nieraz spotkali u siebie. Jakbys sie nie maskowal, natura zawsze zdradzi. Zdradzi wychowanie, nieznajomosc jakiegos drobiazgu, o ktorym wszyscy pozostali doskonale wiedza. Skad taki przybysz moze na przyklad wiedziec, ktore miejsce zajmuje w lidze obwodowej nasza druzyna pilkarska?
— Szoste — odpowiedzieli chorem Pogosjan, Udalow i Wasilij Wasiljewicz.
— Widzicie — ucieszyl sie Grubin. — Na tym nas nie mozna zlapac. A on by nie wiedzial, bo juz za sto lat odpowiednie dokumenty zostana zniszczone.
— Ja tez nie wiem — powiedzial stary Lozkin. — Nie wiem nawet, ktora druzyna zajmuje pierwsze miejsce.
— „Metalowiec” z Serdobolska — wyjasnil Pogosjan, Udalow i Wasilij Wasiljewicz.
— A ja nie wiem — upieral sie Lozkin. — To znaczy, ze ja takze jestem podroznikiem w czasie?
— Calkiem mozliwe — rzekl Pogosjan i popatrzyl surowo na Lozkina. — W tej kwestii nikomu nie wolno wierzyc.
— Nie boj sie, Lozkin — wtracil sie zacny Grubin. — My ciebie znamy. W razie czego zaswiadczymy, gdzie trzeba.
— Jesli ktos nie jest naszym czlowiekiem, to Pogosjanowska zona, Berta — powiedzial na to Udalow. — Wczoraj ciagnela za ucho mojego Maksymka. Swoj czlowiek tak nie postepuje.
— Zasluzyl sobie — powiedzial Pogosjan. — Szybe rozbil. Teraz nie bedzie wiecej chuliganil.
— Gdybym spotkal przybysza z przyszlosci — powiedzial Grubin — od razu.bym mu zadal jakies dwa lub trzy pytania.
— Nie zobaczysz zadnego przybysza — powiedzial Pogosjan. — Co kulturalnego czlowieka moze zainteresowac w naszej miescinie?
— Jakze gleboko sie mylisz! — wykrzyknal Lozkin. — Dzisiaj nasze miasto stanowi przedmiot zainteresowania w skali ogolnozwiazkowej. Z jednej strony mija siedemset piecdziesiat lat, z drugiej mamy odsloniecie pomnika, to znaczy ktos w gorze oddal sprawiedliwosc naszej wspanialej przeszlosci. Gosci najechalo ze wszystkich stron. Moskwa przez radio nadawala. Ja bym na miejscu potomkow nie zastanawial sie ani przez chwile, dokad sie wybrac na wycieczke.
— Korneliusz! — zawolala przez okno Ksenia Udalowa. — Jestesmy gotowe. Plaszcz wezmiesz?
— Nie wezme!
— Deszcz sie nie zapowiada — powiedzial stary Lozkin. — W gazecie czytalem. A tam napisali, ze wielki pisarz Pacchaweria przybyl na uroczystosci. Delegacja z Kamczatki. Tkaczka Fiodorowa-Dawydowa. Oczekuje sie przybycia jednego z kosmonautow, ktorego nazwiska na razie nie podano. Nie liczac zwyczajnych turystow.
— Myslalby kto — rzucil pogardliwie Pogosjan, aby jego bylo na wierzchu. W rzeczywistosci byl szczerym, zapalonym patriota Wielkiego Guslaru, ale o tym wiedzieli tylko jego krewniacy z Erewanu.
Stara Lozkina wyszla na dwor i zapytala:
— Dlugo tak bedziecie geby strzepic? Zaczna bez nas.
— Ide, sloneczko, ide — odparl Lozkin. — My tutaj przeprowadzilismy powazna dyskusje naukowa.
— Pewnie, pewnie — nie uwierzyla Lozkina.
Lozkinowie pierwsi wyszli na ulice. Za nimi ruszyli pozostali. Wszyscy natychmiast zapomnieli o rozmowie, tylko Udalow ciagle myslal o przybyszach. Mysl o mozliwosci spotkania na ulicy goscia z przyszlosci tak go zafrapowala, ze z wielka podejrzliwoscia zaczal wpatrywac sie we wszystkich przechodniow. Zaczal tez we wszystkich dostrzegac dziwne cechy, ktorych dawniej nie zauwazal, a ktore mogly wskazywac na obcoplemiennosc, na perfidne maskowanie.
Z przeciwka szedl prowizor Sawicz z zona, kierowniczka Domu Towarowego. Wydawaloby sie, ze Udalow zna Sawicza od niepamietnych lat, ale dzisiaj lysina aptekarza blyszczala nie po ziemskiemu, a w dodatku Sawicz jakos nienaturalnie trzymal zone pod reke. Moze Sawicza naslali? Ale Udalow natychmiast odpowiedzial sobie: nie. Watpliwe, aby z powodu jednej uroczystosci warto bylo potomkom kierowac rezydenta do Guslaru. Jesli tylko Sawicza nie zastapili sobowtorem, to Udalow zna go od jakichs dwudziestu lat. Calkiem juz uspokojony powiedzial:
— Dzien dobry.
— Dzien dobry — odparli Sawiczowie.
Przeszlo czterech sportowcow w blekitnych dresach. Sportowcy spieszyli na defilade. Udalow zrozumial, ze gosc z przyszlosci moze skryc sie wsrod sportowcow, a wtedy nie sposob go bedzie rozpoznac. Potem jednak odrzucil te mysl. Ludziom przyszlosci trudno bedzie znalezc taki stroj, a wszystkie prawdziwe dresy sa zaksiegowane.
Z kazdym krokiem Udalow nabieral coraz wiekszego przekonania, ze przybysz przeniknal do Guslaru i ze nalezy koniecznie go odszukac i szczerze z nim porozmawiac. To bardzo wazne. Nikt przeciez przed Udalowem nie wychodzil na ulica z zamiarem wykrycia podroznika w czasie w tlumie najzwyklejszych ludzi. A nowe, chociaz proste podejscie do problemu, moze kryc w sobie obietnice wielkiego odkrycia naukowego.
— Korneliusz, co sie z toba dzieje? — zapytala Ksenia. — Dlaczego zostajesz w tyle?
Korneliusz popatrzyl na Ksenie i wlasne dzieci zupelnie nowym wzrokiem. Ich raczej nie nalezalo podejrzewac. Z nimi wszystko bylo chyba w porzadku. Udalow poczul jednak, ze miedzy nim a rodzina wyrasta mur obcosci. Mezczyzna dazacy do wznioslego celu musi odrzucic powszednie troski i codzienne sprawy. Na wszelki wypadek zapytal zone:
— Ksiusza, nie wiesz przypadkiem, ktore miejsce zajmuje w lidze obwodowej nasza druzyna pilkarska?
— Zwariowal chlop! — odparla z przekonaniem Ksenia.
— Szoste, tatusiu, bo co? — zainteresowal sie ciekawski Maksymek.
— Zuch jestes, synku — powiedzial Korneliusz i zawstydzil sie swych podejrzen.