srodki w celu poprawienia ludzkich ulomnosci, srodki te zawsze pozostana zaledwie protezami. Na razie nie mozemy i nie potrafimy zmienic natury czlowieka. Planowe, konsekwentne, cierpliwe wychowanie czlowieka- tworcy, czlowieka-budowniczego na zawsze pozostanie naszym glownym zadaniem.

— To znaczy wszystko zostanie po staremu? — zapytal Udalow z rozczarowaniem w glosie.

— Obawiam sie, ze tak.

— A gdyby tak dac wiecej? Dawaliscie nam po kropli, a przeciez mozna i po szklance? Chyba ze szkodzi?

— Nie, preparat jest zupelnie nieszkodliwy. Ale nie mamy prawa przeprowadzac doswiadczen, poki preparatu nie wyprobuja w Moskwie, poki nie zatwierdzi go Ministerstwo Zdrowia, poki go wreszcie nie opatentujemy w celu unikniecia konfliktow miedzynarodowych.

— Po co tyle czekac? I co tu maja do rzeczy konflikty miedzynarodowe? — oburzyl sie Udalow.

— To bardzo proste. — Twarz profesora nabrala wyrazu glebokiej madrosci przyprawionej odrobina smutku. — Wyobrazcie sobie, ze srodek dostanie sie w lapy rekinow imperializmu, wyzyskiwaczy i neokolonizatorow. Pomysleliscie o konsekwencjach? Kazdy, nawet najszlachetniejszy wynalazek moze byc obrocony na szkode ludzkosci.

— Tak — westchnal Udalow. Wyobrazil sobie, jak to wlasciciele plantacji w pewnych krajach Ameryki Lacinskiej beda za pomoca nowego preparatu wyciskac ostatnie poty z parobkow i robotnikow sezonowych, jak kolonizatorzy beda poic preparatem niewolnikow w glebokich kopalniach diamentow. Jak najemni pismacy nieustannie beda klekotac na maszynach i jak przekonujaco beda gadac w telewizji reakcyjni komentatorzy. Im dalej, tym gorzej. Gangsterzy cierpliwie i pracowicie beda podkopywac sie pod banki, a falszerze pieniedzy dzien i noc bez przerwy beda drukowac swoje falsyfikaty. Nie, taki srodek nalezy trzymac w tajemnicy, a nie propagowac!

Udalow powiedzial to wszystko profesorowi Mincowi i zaraz potem zabral sie do pielenia klombow.

Na miasto opadl cieply, wonny, przyjemny wieczor. Zaplonely jaskrawe gwiazdy. Cmy krazyly wokol ulicznych latarni. Na rzece rozlegl sie niski, uspokajajacy glos syreny parostatku. Profesor Minc stal w bramie i patrzyl na ulice. Ulica posuwala sie niewielka grupa ludzi uzbrojonych w szczotki i smietniczki. Wsrod nich Minc rozpoznal swoich znajomych z porannej hulanki w parku miejskim. Ludzie zamiatali jezdnie i chodniki, a po drodze niektorzy z nich zatrzymywali sie, wspinali sie na latarnie i wymieniali przepalone zarowki. Za ta grupka pracowitych szedl ogromny tlum gapiow, ktorzy gromko zastanawiali sie, co to wszystko moze znaczyc. Jedni mowili, ze to pewnie aresztanci, ktorzy dostali dwa tygodnie za chuliganskie wybryki, bo przeciez wsrod pracujacych znajdowali sie alkoholicy i pasozyci, inni zas utrzymywali, ze to towarzystwo chce wygrac jakis zaklad albo po prostu robi to dla hecy. Ale niedawni lenie i bumelanci nie zwracali najmniejszej uwagi na ironiczne komentarze i spokojnie robili swoje.

Minc byl bardzo zaniepokojony. Nie odwazyl sie nikomu przyznac, ze nie przewidzial niebezpieczenstwa kryjacego sie w eksperymencie. Nie znal intensywnosci wspoldzialania preparatu z leniwymi komorkami organizmu ludzkiego i nie wiedzial, kiedy to dzialanie ustanie.

Za plecami profesora rozlegaly sie ciezkie oddechy malarzy. Malarze bez chwili przerwy pokrywali sciany domu wesolutkim zoltym kolorkiem i niczym podroznicy arktyczni dazacy do bieguna podtrzymywali sie nawzajem przykladami z zycia bohaterow.

Na laweczce pod bzem rozpaczala Gawrilowa. Jej syn opanowal juz program fizyki i chemii z pierwszego polrocza i teraz dla odmiany postanowil wymienic tapety, a potem zdjac i ponownie ulozyc parkiet w pokoju sasiadki, samotnej starszej kobiety. Nikt na nieszczescie Gawrilowej nie zwracal uwagi. Mieszkancy domu przeksztalcali pustynny dotychczas placyk za domem w stadion sportowy dla mlodziezy z calej ulicy. Wkopali juz slupy na boisku do siatkowki i koszykowki, a teraz wlasnie budowali niewielki basen plywacki z trampolina.

— Co robic? Co robic? — szeptal profesor. -Potrzebne jest antidotum.

Szybko przemknal sie przez podworze, przyciskajac sie do scian, aby nie napotkac zrozpaczonego wzroku Gawrilowej, i poszedl do swojego mieszkania. Krople zoltej farby niczym motylki wpadaly przez otwarte okno. Profesor przystapil do obliczen.

Zakonczyl je pozna noca. Malarze odnowili juz fasade domu i z braku farby cyklinowali drewniany parkan, ktory potem zamierzali wypoliturowac. Mieszkancy domu wykopali juz basen, pokryli jego sciany zaprawa cementowa i wlasnie podlaczali rury wodociagowe. Jedynie Wasilij Wasiljewicz opuscil swoj posterunek.

I to tez nie z wlasnej woli. Po prostu jego zona, bojac sie o zdrowie swego sedziwego meza, namowila sasiadow, aby zwiazali Wasilija Wasiljewicza i odniesli go na lozko. Wasilij Wasiljewicz nie chcial zasnac, niepokoil sie, ze bez niego koledzy spartacza robote, i dawal im z poscieli dobre rady oraz wykrzykiwal zyczenia sukcesow w pracy.

Bumelanci i pijacy juz wyczyscili cale miasto i dotarli nad rzeke, gdzie na przystani barek zaczeli sortowac pnie drzew wedle rozmiarow i gatunkow i ukladac je w zgrabne sterty.

Pozna noca Minc dokonal dwoch odkryc. Po pierwsze, wyprowadzil wzor oslabionego preparatu, ktory nie powodowal u czlowieka niczego, poza normalna pracowitoscia. Po wtore, obliczyl, ze dzialanie srodka podanego rankiem zakonczy sie mniej wiecej za godzine.

Inny na miejscu Minca po prostu poszedlby spac. Ale Minc nie byl taki. Chcial naocznie przekonac sie o prawidlowosci swoich obliczen. W tym celu musial jeszcze czuwac okolo godziny. Lew Chrystoforowicz postanowil spozytkowac ten czas na przygotowanie oslabionej mieszanki. Doszedl tez do wniosku, ze doswiadczenia na ludziach sa zbyt ryzykowne i ze w zwiazku z tym normalny preparat bedzie wyprobowywal tylko na kocie Lozkinow, ktory do tego stopnia sie rozleniwil, ze przestal lowic myszy.

Najpierw nalezalo odnalezc buteleczke z resztkami preparatu i rozcienczyc go do wlasciwego stezenia. Flakon znalazl sie w kieszeni marynarki. Na jego dnie bylo jeszcze dosc srodka, aby sklonic do wydajnej pracy zaloge wielkiej instytucji. Minc postawil buteleczke na stole i zaczal szukac pustego naczynia. Bral z polki butle, kolby, butelki, zlewki i flakony, wyciagal je spod biurka, zza szafy… O niektorych juz dawno zapomnial, inne natomiast wywolywaly w jego pamieci przyjemne wspomnienia o sukcesach lub tez ciezkie westchnienia, swiadczace o drobnych porazkach.

Oto kolba z niezastapionym srodkiem. przeciwko komarom, srodkiem nie zabijajacym ich, lecz zmuszajacym do odlatywania na dwa metry. Z tego srodka trzeba bylo w koncu zrezygnowac, gdyz komary w drodze doboru naturalnego wyhodowaly sobie zadla dokladnie dwa metry dlugie i wlasnie nimi kluly profesora spoza strefy ochronnej.

Oto srodek na rozwoj sluchu muzycznego, oto probowka z nie wiadomo czym, oto flakon ze stymulatorem wzrostu pieczarek, pod ktorego wplywem grzybki w ciagu nocy osiagaja metrowa srednice…

Profesor z taka miloscia przestawial naczynia z preparatami, ze ani sie spostrzegl, kiedy uplynela godzina. Do rzeczywistosci przywolal go halas dobiegajacy z podworka. Okazalo sie, ze malarze zakonczyli robote i zbierali teraz narzedzia, z pewnym zdumieniem przygladajac sie owocom swojej pracy, sasiedzi przerwali budowe basenu i zegnali sie, udajac sie na spoczynek. W oknie Gawrilowow zgaslo swiatlo. Znad rzeki zmeczonym krokiem wracali pojedynczo pasozyci.

— Co to bedzie jutro? — powiedzial w zadumie Lew Chrystoforowicz i polozyl sie spac.

Mial nadzieje, ze preparat nie calkiem wywietrzeje z organizmow ludzi.

Profesor spal mocno i snily mu sie sny, w ktorych zawsze znajdowal tematy dla pracy naukowej na dzien nastepny. Nie slyszal, jak cichutko otwieraja sie drzwi i ciemna ludzka postac, oslaniajac dlonia reflektor latarki elektrycznej, zatrzymuje sie w progu. Promien latarki niesmialo obiegl pokoj, zatrzymal sie na moment przy wezglowiu poslania, odbil sie od lysiny profesora i zamarl na stole posrod butelek.

Postac podkradla sie na palcach do stolu i zatrzymala przed szeregiem naczyn. Podnosila i przeswietlala latarka flakony do tej pory, az odszukala potrzebny. Wowczas czlowiek schowal go za pazuche, wyszedl z pokoju i bezszelestnie zamknal za soba drzwi. Profesor spal jak nowo narodzone dziecie i snil o metodach zwiekszenia wagi mlodego bydla rzeznego.

Rankiem profesor wstal przed wszystkimi i zanim przystapil do nowych doswiadczen, usiadl przy oknie i zaczal wygladac na podworze.

Jako pierwsi poszli do pracy Wasilij Wasiljewicz i Wala Kac. Byli weseli i ozywieni. Odnosilo sie wrazenie, ze wczorajsze przemeczenie zupelnie im nie zaszkodzilo.

— Jak leci? — zapytal ich Minc.

— Doskonale, Lwie Chrystoforowiczu — odparl Wala. — Dzis po pracy bedziemy konczyc basen. Przylaczycie sie do nas?

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату