Nagle Udalow ujrzal wprost przed soba plecy przybysza, ktory nie zauwazyl zblizajacej sie pogoni, gdyz byl wlasnie zajety. Zapisywal mianowicie dane wywiadowcze. Udalow uprzejmie zaczekal, az mezczyzna skonczy notatki, bo szpieg i tak nie mial dokad uciekac.

Wreszcie przemowienia skonczyly sie, przybysz schowal notes do teczki i wtedy dopiero Udalow tracil go delikatnie w ramie.

— Wy tutaj? — zdumial sie mezczyzna. — O co chodzi?

— O to, zebyscie sie do wszystkiego szczerze przyznali.

— Zdumiewacie mnie — odparl przybysz i sprobowal zniknac w tlumie.

Ale Udalow trzymal go mocno za pole marynarki.

— Zrozumcie — powiedzial — ze wy tam wszyscy powinniscie byc niezmiernie humanitarni i rozumni. No wiec jak juz wpadles, to przynajmniej sobie troche porozmawiamy.

— Dlaczego wam sie wydaje, ze jestesmy humanitarni i rozumni? — zdziwil sie przybysz. — Gdzie to wyczytaliscie?

— Zakladam — odparl Udalow. — Bo inaczej nie byloby sensu zyc na tym swiecie.

— Bardzo szlachetny punkt widzenia — powiedzial przybysz — ale do mnie sie nie odnosi. Jestem zwyklym egoista, ktory bez najmniejszego pozytku dla innych przezyl wiekszosc swoich lat… Egoista, ktory kocha pieniadze i nie kocha wlasnej zony. Zapewniam was, ze mowie najszczersza prawde.

— Dobra, dobra! Wszedzie trafiaja sie kaleki moralne. Jako wyjatki potwierdzajace regule — powiedzial Udalow. — Chcialbym do was przyjechac.

— No to przyjezdzajcie — powiedzial przybysz.

— No to przyjade — rzekl Udalow.

— Osiedlic sie? — zapytal przybysz.

— Tak. Albo czasowo.

— Wielu chce — powiedzial przybysz. Nastapila pauza. Udalow pragnal cos jeszcze powiedziec, dac dowod goscinnosci, nawiazac serdeczny kontakt.

— A u nas tu okolica tez nie najbrzydsza — powiedzial w koncu. — Tereny wprost zachwycajace. Las, wzgorza, polowanie na cietrzewie.

— Polowanie jest wielkim okrucienstwem — powiedzial gosc z przyszlosci. — Zwierzeta nalezy chronic, starac sie zrozumiec, a nie wyniszczac.

— Slusznie — poparl go Udalow, ktory w zeszlym tygodniu wybieral sie na polowanie, ale zaspal i mysliwi udali sie na lowy bez niego. — Calkowicie sie z wami zgadzam. Co innego posiedziec sobie z wedka…

— A jaka roznica? — zapytal surowo przybysz. — Czy ryba nie chce zyc?

— Pewnie, ze chce — westchnal Udalow.

I znow nastapila pauza. Kontakt nie wychodzil. Mezczyzna w roztargnieniu przysluchiwal sie oracjom i rozgladal dokola, wypatrujac w tlumie drogi ucieczki.

— Ale wielu porzadnych ludzi — powiedzial wreszcie Udalow — bylo zapalonymi mysliwymi. Wezcie na przyklad Turgieniewa. To zeszlo-wieczny literat, autor ksiazki „Zapiski mysliwego”.

— Czytalem — odparl przybysz. — A jednak mordowanie zywych istot jest amoralne!

— On baptysta, czy co? — rozlegl sie glos za plecami Udalowa.

Udalow odwrocil sie i zobaczyl szofera Kole, ktory powodowany ciekawoscia i checia udzielenia pomocy Korneliuszowi w jego lowach na obcego czlowieka, przecisnal sie pod trybuna i slyszal cala rozmowe.

Przybysz blysnal okularami i odparl:

— Jesli chcecie sie dowiedziec, czy mam idealy — odpowiem, ze mam. Jesli macie na mysli wiare w jakiegos Boga, to nie.

— Sam pewnie schaboszczakiem sie zazera — powiedzial Kola do Udalowa, wyjal paczke „Bielomorow” i zapalil. — A szerzy szeptana propagande przeciwko hodgwli.

Przybysz z przyszlosci nie byl dosc silny, aby walczyc z dwoma przeciwnikami naraz. Wywinal sie wiec i ze zrecznoscia, zadziwiajaca u czlowieka w jego wieku, przeslizgnal sie pod lokciem sasiada, dal nura w tlum i zaczal przedzierac sie ku skrajowi placu. Udalow chcial pogonic za nim, ale szofer Kola, ktory wyraznie naduzyl piwa, puscil mu w twarz klab dymu i powiedzial zdecydowanie:

— Nie wyglupiaj sie, nie pedz za czlowiekiem. Wytlumacz lepiej, co w nim takiego jest? Sam czuje, ze nie to, ale nie potrafie sformulowac.

— Ee… tam, takie tam prywatne sprawy — sprobowal wykrecic sie Udalow.

— Nie, tak nie da rady — odparl Kola — gadaj!

Trzymal Udalowa mocno za klapy, ludzie zaczeli sie juz na nich spogladac i Udalow, lekajac sie awantury, powiedzial:

— Chodzmy stad.

— Chodzmy — zgodzil sie Kola.

Wydostali sie z tlumu. Piwo bulgotalo w glowie. Przybysza nie bylo widac. Pogon za czlowiekiem z przyszlosci nie powiodla sie. Chociaz bylo calkiem mozliwe, ze on wcale nie przyjechal z przyszlosci.

Udalow, calkiem juz zrezygnowany, wzial od Koli papierosa i opowiedzial mu uczciwie, jak na spowiedzi, o wszystkich swoich podejrzeniach.

Kola okazal sie nieglupi. Zrozumial zasadnicza idee, ale odniosl sie do niej krytycznie. Mial watpliwosci podobne do tych, ktore wysuwal Pogosjan:

— Po co niby czlowiek mialby wlec sie z przyszlosci do Guslaru, nawet w swieto?

— Nic nie rozumiesz — powiedzial Udalow, opierajac sie o szeroka, woniejaca benzyna piers kierowcy. — Chociaz jestes moim przyjacielem, to jednak nie rozumiesz, jaka dzisiaj szanse stracilismy. Przeciez moglismy go o wszystko wypytac.

Kola popatrzyl na Udalowa ze wspolczuciem, przesunal na czubek glowy osmiokatna, estonska czapke, wyplul niedopalek i powiedzial:

— A ty sie, stary, nie przejmuj. Jesli bedzie trzeba, twoj Kola kazdego chojraka potrafi przyprzec do sciany. On cie skrzywdzil? Skrzywdzil, nie mow, ze nie! To go znajdziemy i przycisniemy. Ty tylko Mikolajowi powiedz. Powiedz, a zaraz przyprzemy. Idziemy lapac tego szpiega.

Przyjaciel Mikolaj szedl przodem nie bardzo pewnym, zamaszystym krokiem. Udalow dreptal z tylu i mamrotal:

— Zle mnie zrozumiales, Kola. On mnie nie skrzywdzil. Z nim tak nie wolno…

— Nie zostawaj w tyle — powiedzial Kola. — Jego juz od dawna szukaja. W notesiku zapisywal, a miesa nie je. Zaraz my go o wszystko wypytamy! Nie wykreci sie.

Gosc z przyszlosci uciekl w strone rzeki, pod mury wielkiego soboru. Dotarl do zielonej lawki ustawionej na skwerze, usiadl i znowu otworzyl swoj notes. Z laweczki nie bylo widac placu. Docieral do niej jedynie odlegly gwar glosow i poszczegolne slowa oratorow, wzmocnione przez gigantofony. Ale okrezna droga wybrana na chybil trafil przez Kole i Udalowa doprowadzila ich wlasnie do skwerku. Wlasnie do tej lawki.

Na widok przesladowcow przybysz wepchnal notes do kieszeni, zlapal teczke i chcial zniknac. Ale Kola go rozpoznal.

— Stoj! — powiedzial. — Rece do gory! Nie probuj uciekac!

— Ani mi sie sni — odparl z godnoscia przybysz. — Jesli potrzebujecie pieniedzy, wezcie, ile trzeba. Ja mam skromne potrzeby.

Chcial wyjac swoje nowiutkie banknoty, ale Udalow powstrzymal go gestem.

— Nie jestesmy rabusiami — powiedzial. — Zle nas zrozumieliscie.

— Nie jestesmy rabusiami — powiedzial Kola. — Nas nie da rady przekupic. My cia zdemaskowalismy. Zjawiles sie do nas z przyszlosci. Przyznaj sie!

Udalow spojrzal na Kole z wyrzutem. Taka bezposredniosc mogla wszystko zepsuc.

— To nieprawda — odparl przybysz. — Wy mi tego nigdy nie udowodnicie.

— Wcale nie musimy ci tego dowodzic — powiedzial Kola. — Zaraz cie zrewidujemy i znajdziemy falszywe dokumenty.

— Nie mam przy sobie dokumentow — powiedzial przybysz. — Zostawilem je w hotelu.

— Oni nie biora ze soba dokumentow — zgodzil sie Udalow. — To nawet calkiem rozsadne. Moze zreszta wtedy juz nie bedzie dokumentow.

— To juz wszystko? — zapytal przybysz. — Moge sobie isc?

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату