— Zachowujecie sie nieprzyzwoicie — oswiadczyla Alena. — Wczoraj tez peszyliscie mnie swoimi spojrzeniami.
— Przepraszam — powiedzial Misza. — Ja nienaumyslnie. Po prostu nie moglem oczu oderwac.
— Nie dawalam wam zadnego powodu — powiedziala Alena. Nastepnie powiesila wiadro na haku i zaczela pompowac wode.
— Pozwolcie, ze wam pomoge — powiedzial Misza zapominajac o psie.
— Jak chcecie — odrzekla Alena i wyprostowala sie, ustepujac mu miejsca. Misza pompowal wode, a pies zwisal mu na reku. Musial wobec tego pompujac wode jednoczesnie podnosic i opuszczac psa. Alena patrzyla na ksiezyc.
— Chcielibyscie znalezc sie tam? — zapytala.
— Powiedzcie swojej suce, zeby mnie puscila.
— Oj, jak smiesznie — powiedziala Alena. -Anka, ile razy mam ci powtarzac? Widzicie, ze ona mnie nie slucha. Bede musiala sama dopompowac.
— Wiadro juz dawno jest pelne — powiedzial Misza. — Pompuje tylko po to, zeby was tu jak najdluzej zatrzymac.
— Dziwak — powiedziala Alena. — Dobranoc. I badzcie uprzejmi nie wloczyc sie za mna wiecej. Jesli ciocia sie dowie, postara sie o to, zeby was usuneli z pracy.
— Drobiazg — powiedzial Misza. — Nie zalezy mi na tej pracy. — Szli z powrotem ku furtce. Misza w jednej rece niosl wiadro, a z drugiej zwisala mu suka.
— Jeszcze raz dobranoc — powiedziala Alena. — I zapamietajcie sobie, ze choc Anka jest zwykla kundlica, to potrafi czlowieka zagryzc na smierc. Nastepnym razem moze was chwycic za gardlo.
— Smutno mi bez was — odparl Standal. Antarktyda puscila Misze i wslizgnela sie do ogrodka.
Misza poczekal, az za Alena zamkna sie drzwi i poszedl sobie. Postanowil, ze nie zwlekajac uda sie do Glumuszki.
Glumuszka mieszkala za tartakiem na skraju starej poreby, w domu, ktory niegdys jeszcze przed rewolucja nalezal do gajowego. Z biegiem lat gajowy, podazajac za lasem, przeniosl sie o jakies dziesiec kilometrow za miasto, a w domu zmieniali sie przypadkowi gospodarze, poki nie rzucili go na pastwe losu. I wtedy zamieszkala w nim Glumuszka.
Nikt nie wiedzial, skad przyszla i co dawniej robila. Mieszkala w ruderze juz drugi rok, zywila sie byle czym, do cerkwi i na cmentarz nie chodzila, zbierala butelki pozostawione w lasku podczas sobotnich piknikow i odnosila je do punktu skupu na bazarze.
Poczatkowo na Glumuszke nikt nie zwracal uwagi. Raz tylko zajrzala do niej urzedniczka z ubezpieczalni, zeby zapytac o jej emeryture, ale Glumuszka do emerytury nie miala zadnych uprawnien, a w dodatku powiedziala, ze co miesiac otrzymuje przekaz z Wologdy, od siostrzenicy, co bylo nieprawda. Glumuszka lubila wloczyc sie po lesie i zapuszczala sie daleko, az za Konopatowke, a nawet za Sidorowskie Bagna. Zbierala ziola i grzyby. Kiedys wyleczyla Milowidowa krowe, na ktorej weterynarz juz postawil krzyzyk. Potem zdarzylo sie, ze przyszla do biura tartaku i powiedziala straznikowi, ze noca zostanie podjeta proba wywiezienia ciezarowki desek. Straznik nie uwierzyl, ale jednak troche sie zdenerwowal, w zwiazku z czym nie mogl zasnac i zatrzymal poltoratonowke z deskami. Otrzymal za to pochwale, a o Glumuszcze opowiedzial zonie. Zona z kolei spotkala kiedys Glumuszke na drodze i zapytala ja, co urodzi corka — chlopca czy dziewczynke. Glumuszka poprosila o dwa dni zwloki i powiedziala, ze chlopca. Syna nazwano Jura, a zona straznika przyniosla Glumuszce mendel jaj.
Tak rosla slawa. Slawa niezbyt trwala i niepewna, gdyz wraz ze wzrostem liczebnosci milosnikow Glumuszkinego talentu mnozyli sie rowniez wrogowie, zawistnicy i sceptycy. Kontrowersje wokol jej osoby nasilily sie zwlaszcza po tym, kiedy Glumuszka, jak ludzie powiadali, sklonila do malzenstwa ze Stolypinem przyjezdna kobiete, ktora miala narzeczonego w Ar-changielsku. Stolypin, kierowca z tartaku, zaprzeczal sluchom, ze dostal od Glumuszki lubczyk, ale im uporczywiej zaprzeczal, tym mniej ludzie wierzyli. A mloda zona swiata poza nim nie widziala.
Do Glumuszki biegaly sprzedawczynie z Domu Towarowego, uczennice i uczniowie dziesiatej klasy, niektore staruszki i gospodynie domowe. Pod oslona nocy do jej okienka pukali rowniez mezczyzni. Glumuszka z wolna omotala miasto Wielki Guslar swoim czarnoksiestwem, ale nikomu nie udalo sie zlapac jej na goracym uczynku. Kiedy do starej przyszlo dwoch aktywistow z kolka ateistycznego i zazadalo, aby za godziwa oplata przygotowala im srodek przeciwko miejscowemu popowi, odpowiedziala im tak:
— Niepotrzebnie sie wyglupiacie. Nie jestem czarownica, a tym bardziej znachorka. Wstyd nawet wysluchiwac takich propozycji od ludzi na pierwszy rzut oka kulturalnych. Idzcie z Bogiem, bo doniose waszej dyrekcji.
Aktywisci musieli odejsc z niczym.
Misza Standal, rzecz oczywista, odnosil sie sceptycznie do opowiadan o umiejetnosciach starej. Kiedys nawet zaproponowal redaktorowi swojej gazety napisanie materialu demaskujacego szarlatanke, ale redaktor odrzucil do tylu rzezbiona, masywna glowe i odradzil. Wytlumaczyl przy tym, ze starucha nie stwarza zagrozenia spolecznego, a gazecie nie uchodzi zajmowac sie babskimi plotkami. Zaciekawiony tym wszystkim Misza wypytal konfidencjonalnie grono znajomych i nawet spotkal sie z pewna niewiasta w srednim wieku, utrzymujaca, ze Glumuszka pogodzila ja z mezem. Niewiasta pracowala na stanowisku bibliotekarki w Technikum Rzecznym i trudno ja bylo posadzac o nadmierna zabobonnosc.
Misza uspokoil sie, zapomnial o Glumuszce, zepchnal ja na samo dno swiadomosci. Niewykluczone, ze Standal, nieetatowy publicysta gazety miejskiej, nigdy by juz o czarownicy nie wspomnial, gdyby w odwiedziny do ciotki nie przyjechala Alena Wiszniak, mistrzyni sportu w tenisie, finalistka ogolnozwiazkowa mistrzostw w deblu, blondynka o czarnych oczach, w ktorej natychmiast beznadziejnie sie zakochal. Standal byl mezczyzna o wygladzie calkowicie niesportowym i nawet nie lubil chodzic na plaze, gdyz wstydzil sie swej bialej cery i miekkiego brzucha. Poza tym nosil okulary i przypominal mlodego Gribojedowa.
Misza przedsiewzial kilka prob zblizenia sie do Aleny Wiszniak. Przeczytal nawet w tym celu ksiazke o tenisie i zaprenumerowal czasopismo „Tenis”. Przeprowadzil tez z Alena wywiad, ktory nie ukazal sie w gazecie, gdyz akurat zblizaly sie pielenia i sianokosy oraz mistrzostwa swiata w pilce noznej. Chodzil za Alena po ulicach i gapil sie na nia w miejscach publicznych, niewiele jadl i w swych korespondencjach mylil oczywiste fakty.
Misza Standal, czlowiek inteligentny i zrownowazony, absolwent Uniwersytetu Leningradzkiego zapisal bardzo zlymi rymami gruby brulion, schudl, wpadl w rozpacz i postanowil wreszcie pojsc do Glumuszki, zdajac sobie doskonale sprawe z tego, jak bardzo jest to glupie i nielogiczne. Ale w zyciu nastepuje czasem taki moment, ze rozsadek schodzi na dalszy plan. Rozsadek Miszy wlasnie odszedl.
Misza po raz ostatni obrocil sie w strone pomaranczowego okna, zdjal okulary, przetarl je chusteczka, rozejrzal sie nerwowo na boki i ruszyl ku tartakowi, udajac, ze spaceruje, i zagrzewajac sie wspomnieniami o twarzy Aleny, opromienionej srebrzystym blaskiem ksiezyca. Po jej twarzy przebiegaly cienie chmur, oczy wydawaly sie czarne i bezdenne, a zeby blyszczaly, niczym odlane z ksiezycowej materii. Przy samym tartaku konczyl sie asfalt. Dalej byla nierowna, gruntowa droga z glebokimi koleinami wyjezdzonymi jeszcze podczas wiosennych roztopow. W glebi kolein pozostawala woda, a w kazdej takiej kaluzy odbijal sie ksiezyc. Domki przedmiescia juz spaly i gapily sie ciemnymi oknami na poznego wedrowca. Latarnie staly daleko od siebie i cien Miszy wyrastal do nieslychanej dlugosci, potem rozdwajal sie, przekrecal i skracal w miare zblizania do nastepnej latarni. Za parkanami budzily sie psy i wsciekle obszczekiwaly Misze az do granic swoich podworek. Miszy bylo nieco nieswojo, ale nie dlatego, zeby lekal sie samotnosci, lecz raczej dlatego, ze obawial sie spotkac, w tym miejscu i o tej porze, ktoregos ze swych zwyklych, dziennych znajomych.
Za ostatnimi domami trzeba bylo skrecic z drogi w kierunku sosen. Ksiezyc swiecil nadal. Sciezka wiodaca do domu Glumuszki byla doskonale widoczna, Misza wiec bez trudu omijal korzenie podstawiane mu przez drzewa. Mimo woli przyspieszyl jednak kroku i ostatnie metry, dzielace go od chatynki, przebyl biegiem, jakby gonil ruszajacy wlasnie pociag. Dobiegl i zatrzymal sie. Stal na polance. Dom Glumuszki wykrzywil sie i jednym rogiem zapadl w ziemie. Dranice dachu, posiwiale ze starosci, blyszczaly w swietle ksiezyca. Plot z nierownych kolkow sprawial wrazenie szeregu kopii, ustawionych przez wojow ksiazecej druzyny. Okiennice byly zamkniete, ale spoza nich przebijalo metne swiatlo. Glumuszka nie spala, ale czy go przyjmie? A moze akurat ma klienta? Misza wyobrazil sobie nawet, ze klientem moze byc ktos z redakcji. I wtedy konsekwencje beda okropne. Przestapil z nogi na noge, niczym skoczek wzwyz przed rozbiegiem. Nie pobiegl jednak, lecz zaczal wolniutko skradac sie na palcach, aby najpierw zajrzec przez szczeline w okiennicach i przekonac sie, czy moze bezpiecznie wejsc.