— Co sie stalo? — wykrzyknela Gawrilowa i zawolala juz znacznie glosniej:
— Kola! Gdzie jestes! Co z toba!? Jej serce scisnelo sie w trwodze.
Kola sie nie odzywal. W tym momencie akurat poszedl do kuchni, zeby wylac z miednicy brudna wode i nabrac czystej. Zapragnal bowiem ponownie umyc podloge, aby wydobyc pierwotna biel drewna.
Gawrilowa rzucila na Minca gniewne spojrzenie i podbiegla do domu.
— Pomoge wam — powiedzial Udalow, pomagajac Mincowi wstac z lawki. — Odprowadza was.
— Dziekuje ci, przyjacielu — powiedzial profesor Minc.
Szli przez podworko objeci wpol. Profesor calym ciezarem opieral sie na Udalowie. Stara Lozkina patrzyla na nich przez okno krecac glowa z potepieniem. To, ze jeden z malarzy ponownie zabral sie do roboty, zdziwilo ja, ale nie do tego stopnia, aby miala zapomniec o hanbie profesora.
Tuz przed drzwiami mieszkania wyprzedzil Minca i Udalowa drugi malarz, ktory zamaszystym krokiem spieszyl na miejsce pracy.
— Z drogi! — powiedzial rzeczowo.
Profesor Minc zrozumial, ze doswiadczenie sie udalo.
Udalow pomogl profesorowi polozyc sie na jego skromnym poslaniu. Profesor natychmiast zamknal oczy i usnal. Udalow przez jakis czas stal posrodku pokoju i wdychal wonie chemikaliow. Profesor zachowywal sie dziwnie, a Korneliusz Udalow nie wierzyl w przypadkowosc takiego zachowania.
Profesor obudzil sie po trzech godzinach. Glowe mial jasna i gotowa do podjecia nowych zadan. W jego zyciu wydarzylo sie cos wielkiego i szlachetnego. Tak, podstawowy problem wspolczesnosci zostal rozwiazany. Genialny umysl profesora znalazl klucz zagadki, ktorej nie potrafili rozwiklac tacy tytani mysli jak Paracelsus, Newton i Razdobucko.
Za sciana slychac bylo szmery i postukiwania. Jakies niewyrazne dzwieki dobiegaly z podworka. Profesor usiadl na lozku i przez skrzypienie sprezyn uslyszal delikatne pukanie do drzwi.
— Prosze — powiedzial.
— To ja — szepnela Gawrilowa, wchodzac do srodka.
— No i jak? — zapytal profesor glosem dentysty, gladzac lysine i filuternie mrugajac do nieszczesnej matki. Gawrilowa miala obled w oczach.
— Oj — powiedziala nieszczesna matka i przysiadla na krawedzi lozka, przyciskajac dlonie do zarozowionych policzkow. — Sama nie wiem.
— A o co chodzi? — Profesor zerwal sie i zaczal szybkimi krokami biegac po pokoju. — Chyba pracowitosc sie pojawila? Jakos nie slysze muzyki.
— Gdzie tam mowa o muzyce — westchnela Gawrilowa. — Boje sie. Dwa razy dzis mdlalam. I to przy mojej tuszy. Co on zrobil z podloga? Co on ze mna zrobil… — tu zacna niewiasta zaczela lkac, a profesor Minc niezrecznie ja pocieszal, gladzil po bujnej fryzurze i podawal wode.
— Sluchajcie — powiedzial, gdy wreszcie lkania ustaly. — Proponuje udac sie na miejsce wypadku. Moze na cos sie przydam.
— Chodzmy — powiedziala kobieta i znow zalkala. — Gdyby moja nieboszczka mamusia…
W korytarzu musieli sie zatrzymac. Malarze skonczyli wlasnie odnawianie mieszkania Lozkinow i wzieli sie za korytarz, co nie nalezalo do ich obowiazkow, tym bardziej ze dzien pracy sie skonczyl. Zdrapali juz ze scian stara farbe i zmyli tynki. Pracowali sprawnie, wesolo, nie tracac na darmo ani minuty. Tylko jeden z nich na moment oderwal sie od pracy, aby mrugnac do profesora Minca i rzucic mimochodem: „Czemu sie, dziadku, opalasz? W ten sposob zycie bez pozytku i bez sensu przeleci”.
Profesor byl tego samego zdania, usmiechnal sie wiec przyjaznie i bez urazy. Stara Lozkina wygladala przez uchylone drzwi i patrzyla na malarzy jak zaszczuty zajac. Pociagnela przechodzacego profesora za rekaw i szepnela mu na ucho: „Nie dam ani kopiejki. Niech sie nie spodziewaja. Oni przeciez i tak panstwowe pieniadze biora”.
— A my nie za pieniadze, babciu — odparl malarz, ktory uslyszal jej szept. — Sama praca tak nas pociaga. To drozsze od pieniedzy calego swiata.
— I od slawy — dodal drugi, mieszajac farbe w wiadrze.
Na podworku profesor ujrzal niecodzienne zjawisko. Wasilij Wasiljewicz i Wala Kac porzadkowali teren, podcinali krzewy, wyrownywali alejki, kosili trawe. A sasiad, ktorego profesor blizej nie znal, wjezdzal wlasnie w brame z taczkami pelnymi piasku, bo zamierzal zrobic dzieciakom piaskownice.
Sasiedzi pracowali z takim zapalem, ze nie zwrocili na Minca najmniejszej uwagi.
Gawrilowa popatrzyla na nich z pewnym lekiem, a zaraz potem wpadla jej do glowy ciekawa mysl.
— Czy to przypadkiem nie wy, Lwie Chrystoforowiczu? — zapytala.
— Ja — odparl skromnie profesor.
— Oj, co to sie wyrabia! — powiedziala Gawrilowa.
W tym momencie na podworku zjawil sie Korneliusz Udalow, ktory niosl na ramieniu dwie deski na przyszla piaskownice. Uslyszal slowa Gawrilowej i podejrzenia odzyly w nim z nowa sila. Poniewaz zasadniczo nigdy nie czul wstretu do pracy, to lekarstwo profesora podzialalo nan w sposob umiarkowany, bez wiekszego wiec trudu zdolal przezwyciezyc ped do roboty. Rzucil deski na ziemie i ruszyl za profesorem do mieszkania Gawrilowej.
Mieszkanie powitalo profesora nieprawdopodobna, bajeczna wrecz czystoscia. Podloga byla wyszorowana do srebrnego polysku i pokryta lsniaca pasta, parapety i drzwi wypucowane do bialosci. Przez otwarte drzwi kuchni widac bylo rowno rozwieszone, swiezo wyprane zaslony, koszule Koli Gawrilowa i bielizne poscielowa, a w przeswitach miedzy przescieradlami iskrzyly sie wypolerowane rondle.
Mikolaja nigdzie nie bylo widac.
Gawrilowa zatrzymala sie na progu, bojac sie wejsc do wlasnego mieszkania.
— Kola — powiedziala slabym glosem. — Kolenka.
Kola nie odzywal sie.
Profesor starannie wytarl nogi w swiezo wyprane sukno i wszedl do pokoju. Kola oblozony podrecznikami lezal na kanapie i szybko cos notowal.
Profesor pochylil sie nad nim i zapytal:
— Jak sie czujecie, mlody czlowieku?
Kola machnal reka, jakby opedzal sie od muchy, i siegnal po nowy podrecznik.
— Kola — powiedzial profesor. — Dzisiaj i tak juz wiele zrobiles. Czy nie warto nieco odpoczac?
— Jakze gleboko sie mylicie — odparl na to Kola, nie odrywajac oczu od ksiazki. — Przeciez tyle jeszcze musze dokonac, a zycie jest krotkie. Mam zaleglosci w tym polroczu, a zwyczajnie i po ludzku, gleboko i powaznie chcialbym przerobic w tym roku dwie klasy. Moze nawet trzy. Blagam wiec, abyscie nie odrywali mnie od nauki.
— Chlopiec ma racje — rzekl profesor zwracajac sie do Gawrilowej i Udalowa, ktorzy obserwowali te scene stojac w drzwiach.
— Ale przeciez on sie przemeczy — powiedziala Gawrilowa. — On do tego nie przywykl.
— Nie martw sie, mamo — odparl na to Kola Gawrilow. — Mozg czlowieka spozytkowuje zaledwie malenka czastke swoich komorek. Nawet sobie nie wyobrazasz, jakie mam rezerwy. A propos, obiad stoi na kuchni, kolacja zreszta takze. Badz taka dobra i nie pracuj zbyt wiele, odpocznij, poczytaj, obejrzyj telewizje. Przeciez masz wysokie cisnienie.
Zacna niewiasta Gawrilowa znow wybuchnela lkaniem.
Udalow wraz z profesorem zeszli na podworze. Na widok sasiadow Udalow zapragnal wlaczyc sie do ich tworczej pracy, ale zdolal sie powstrzymac. Zwrocil sie do Minca:
— Lwie Chrystoforowiczu — powiedzial z naciskiem. — Przeciez to wasz srodek. Przeciez jestescie naszym jedynym chemikiem.
— I to w dodatku genialnym — dodal powaznie profesor, zadowolony z wynikow eksperymentu.
— A to zdrowiu nie szkodzi? — pytal dalej Udalow.
— Nie szkodzi — odparl profesor. — Ale za to stwarza niebezpieczenstwo zmiany stylu zycia.
— Jak predko pojdzie do produkcji? — zapytal Udalow, ktory, aby nie tracic czasu, oblamywal zeschniete galezie z drzewa.
— Co ma isc do produkcji?
— Srodek przeciwko lenistwu.
Udalow zawsze bral byka za rogi i nazywal rzeczy po imieniu.
— Prosze zrozumiec, moj przyjacielu — powiedzial profesor — ze bez wzgledu na to, jakie nauka wynajdzie