wiedzy, od filozofii i fizyki jadrowej poczynajac a na introligatorstwie konczac. I choc formalnie profesor Minc byl organikiem, interesujacym sie szczegolnie zastosowaniami rolniczymi chemii, w ktorej to dziedzinie osiagnal najwieksze sukcesy oraz przyniosl najwiecej pozytku i szkody, w rzeczywistosci byl prawdziwym encyklopedysta.

Poznym juz rankiem profesor na dwadziescia minut przymknal oczy. Kiedy bowiem czul, ze rozwiazanie zadania jest bliskie, natychmiast zamykal powieki, po czym zasypial szybko i niewinnie, niczym dziecko, a czuwajaca czesc jego mozgu znajdowala owo rozwiazanie.

O godzinie osmej minut czterdziesci profesor Minc zbudzil sie i poszedl umyc zeby. Rozwiazanie bylo gotowe. Pozostawalo jedynie utrwalic je na papierze, wcielic w zwiazki chemiczne i przygotowac krotki komunikat dla kolegow.

O godzinie dziesiatej minut trzydziesci zajrzala Gawrilowa. Minc powital zmartwiona niewiaste znuzonym usmiechem zwyciezcy.

— Prosze usiasc — powiedzial. — Wydaje mi sie, ze jestesmy u celu.

— Dziekuje — odparla wzruszonym glosem Gawrilowa. — Dziekuje jeszcze raz, bo ja go dzis rano ledwie dobudzilam. Nie chce isc na zajecia do technikum. A oni maja dzisiaj praktyke z okropnie wymagajacym majstrem. Za byle co wygania i biedny uczen zostaje bez zawodu.

Minc wlaczyl malutka wirowke, ktora wypelnila pokoj przyjemnym dla ucha, rzeczowym buczeniem.

— Nasz preparat bedzie dzialal na zasadzie przeciwstawienia — powiedzial Minc.

— To znaczy krople? — zapytala z niedowierzaniem Gawrilowa.

— Lekarstwo. Bez smaku i zapachu.

— Moj Kola zadnych lekarstw nie uzywa.

— To mu w herbate nakapcie.

— A w barszcz mozna? Mam dzisiaj dobry barszcz.

— W barszcz tez mozna — powiedzial Minc. — A wiec, jak juz powiedzialem, nasz preparat dziala na zasadzie przeciwstawienia. Jesli ja go zazyje, to nic sie nie stanie. Jak pracowalem dotychczas, tak bede pracowal nadal. Bo ja jestem pracowity.

— Moze wiec i z Kola nic sie nie stanie?

— Prosze mi nie przerywac. Ze mna nic sie nie stanie, gdyz w moim organizmie nie ma zadnych antygenow pracy. Z kroplami czy bez kropel pracuje rownie chetnie i wydajnie. Ale czym antygeny silniejsze, tym silniejsze dzialanie naszego srodka. Lekarstwo, natykajac sie na opor, przebudowuje kazda komorke, ktora do tej pory znajdowala sie w stanie rozleniwionej blogosci. Rozumiecie?

— Troche to dla mnie zbyt zawile, Lwie Chrystoforowiczu. Ale najwazniejsze jest to, zeby moj Kolenka troche mniej sie byczyl.

— Zycze sukcesow — powiedzial Lew Chrystoforowicz i dal Gawrilowej flakonik z preparatem. Po czym z poczuciem dobrze spelnionego obowiazku skierowal sie do swego biurka i juz zajal sie przywracaniem w pamieci wzoru bezprzewodowego przekazywania energii, gdy glos Gawrilowej dobiegajacy z podworka przerwal mu to zajecie:

— A po ile kropli?

— Po dziesiec — odparl Minc podchodzac do okna.

— A jesli po piec? — zapytala Gawrilowa. Profesor machnal reka. Rozumial doskonale, ze matczyne serce skloni ja do zaaplikowania synowi minimalnej dawki, zeby chlopiec sie nie otrul. Nie mialo to zadnego znaczenia, gdyz jedna kropla wystarczala do przebudowania charakteru dwoch osob. A poza tym srodek byl calkowicie nieszkodliwy.

Pod oknem dwaj malarze zaintonowali pierwsza tego dnia piesn masowa. Piesn byla nudna i ze wzgledu na wczesna pore niezbyt glosna. Malarze popracowali sobie juz ponad trzydziesci minut i teraz, zmeczeni, zamierzali odpoczac do obiadu.

Minc zamyslil sie na chwile, a potem przypomnial sobie, ze gdzies pod biurkiem powinna stac nie napoczeta butelka piwa. Rozgrzebal papiery, odszukal butelke, zdjal z niej kapsel i rozlal piwo do dwoch szklanek. Przyprawil je srodkiem przeciwko lenistwu i podszedl do okna.

— Dzien dobry, sokoly — powiedzial dziarsko.

— Szacunek — odparl jeden z malarzy.

— Napijecie sie czegos?

— Jezeli wody albo herbaty zdecydowanie odmowimy — powiedzial malarz. — Co innego, gdybys nam, wujaszku, zaproponowal wina. Wtedy bysmy ci caly pokoj migiem obielili.

Przez podworko wolnym krokiem znuzonego czlowieka szedl Mikolaj Gawrilow, ktory urwal sie z praktyki i teraz zastanawial sie, jakby tu oszukac rodzona matke i przekonac ja, ze majster zachorowal na swinke. Gawrilow spostrzegl, ze slonce, odbijajac sie od lysiny profesora, rozrzuca po calym podworku wesole zajaczki. Zauwazyl to i poczul nieodparte pragnienie, aby strzelic w te lysine z procy. Natychmiast jednak sie odwrocil, zeby go nie skusilo.

— A piwo uznajecie? — zapytal przymilnie profesor Minc.

— Zartujesz — odparl obrazonym glosem malarz — piwa juz trzeci dzien nie ma w sklepie. Powiadaja, ze to przez ten upal.

— A mnie butelka zostala — powiedzial Minc. Postawil pelne szklanki na parapecie, a malarzom pokazal ciemnozielona butelke.

— Poczekaj — powiedzial rzeczowo malarz. — Nie ruszaj sie z miejsca, poki nie zorientujemy sie w sytuacji.

Malarze zachowali sie jak ludzie dobrze wychowani. Najpierw obejrzeli sufit, udzielili profesorowi cennych rad co do gruntowania i dopiero pozniej z wdziecznoscia wypili po szklance piwa.

— Samogon pedzisz? — zapytal z nadzieja w glosie jeden z nich, przygladajac sie kolbom i retortom.

— Nie — odparl profesor. — Nie macie przypadkiem ochoty powrocic do pracy w mieszkaniu towarzysza Lozkina?

Malarze rozesmieli sie wesolo. Minc patrzyl na nich uwaznie, chcac uchwycic moment, w ktorym ogarnie ich zapal do pracy. Ale malarze pozegnali sie i wrocili na dwor, aby dospiewac przerwana piesn.

Byla godzina jedenasta minut dwadziescia. Gawrilowa przyniosla synowi talerz barszczu z dwoma kroplami preparatu profesora Minca. Pieciu kropel bala sie wlac. Mikolaj popatrzyl na matke podejrzliwie. Nie wymyslala i nie czynila mu zadnych wyrzutow. To bylo bardzo dziwne, a nawet niebezpieczne. Matka mogla podjac jakas niepokojaca decyzje: napisac do ojca pracujacego w Wologdzie, sprowadzic dziadka albo pojsc do technikum. Gawrilow jadl barszcz bez zadnej przyjemnosci. Potem jakos rozprawil sie z kotletami i poczul sie senny. Wlaczyl wiec niezbyt glosno adapter i usnal na kanapie z oczami zakrytymi podrecznikiem matematyki — wierzyl, ze kiedy sie spi z ksiazka na czole, to z tej ksiazki moze cos przeniknac do glowy.

Minc nie mogl pracowac: stale popelnial bledy w obliczeniach. Malarze najpierw leniwie wyklocali sie ze stara Lozkina, ktora namawiala ich do powrotu na posterunek pracy, potem zas zaczeli zastanawiac sie, ktory z nich pierwszy ma pojsc po wino. Z okna Gawrilowa dobiegala muzyka. Przy stole pod bzem siedzial Kac i Wasilij Wasiljewicz. Kac byl „na zwolnieniu”, a Wasilij Wasiljewicz pracowal na nocnej zmianie. Obaj czekali, az zjawi sie ktorys ze zwyklych dominowych partnerow. Zona Kaca krzyczala przez okno:

— Walentin, ile razy cie prosilam, zebys naprawil wylacznik? Przeciez i tak nic nie robisz.

— Ja calkiem legalnie nic nie robie, kiciu — odpowiedzial Wala Kac. — Jestem na zwolnieniu z powodu grypy.

— No tak — powiedzial surowym polglosem Minc. — Ci tez beda moimi krolikami doswiadczalnymi.

Wzial torbe na zakupy i poszedl do sklepu.

W sklepie bylo wegierskie wino wytrawne, ale ludzie kupowali go malo, bez entuzjazmu. Wszyscy czekali na portwain. Wsrod oczekujacych byl oczywiscie malarz. Powital Minca jak dobrego znajomego i powiedzial:

— Nie wyrzucaj pieniedzy na byle co. Zaraz portwain dadza na sklep. Rimma ma cztery skrzynki na zapleczu.

— Nie szkodzi — zmieszal sie profesor Minc. — Ja nie bede pil, wino mi jest potrzebne do doswiadczenia.

— Do doswiadczenia nada sie i mleko — powiedzial z potepieniem w glosie mezczyzna z fioletowym nosem. Kolor nochala byl taki intensywny, ze Minc nie mogl oderwac od niego wzroku, a mezczyzna powiedzial dumnie:

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату