bedzie ja jeszcze kontynuowal. Slonce stalo juz nisko nad rzeka, cienie wydluzyly sie, chlodny wietrzyk powial od strony lasu. Kacom przypalila sie kolacja, ale zona Wali wcale tego nie spostrzegla.
— To wszystko? — zapytal wreszcie Grubin.
— Prawie wszystko — odparl Udalow. Jego swieto dobiegalo konca. Konczylo sie wraz z opowiescia. — Szukalem tej puszki cala godzine. Pedzla tez. Mydlarnia zamknieta, magazynier naszej bazy poszedl na obiad i tak dalej. Potem jednak do nich pobieglem, przeciez nie mozna, ludziom robic zawodu. Przybieglem, a znaku drogowego nie ma. I niczego nie ma. Ani talerzyka, ani maszyn, ani robotow. Pustka.
— A droga?
— Droga calkowicie naprawiona.
— Wtedy wrociles do domu?
— Nie — powiedzial Udalow. — Najpierw spelnilem swoja obietnica. Pomalowalem slupki.
— A one nie byly pomalowane?
— Nie. Cztery slupki. Nowiutkie jak z igly, ale nie pomalowane. Kolo jednego lezala kartka. Pokazac?
— Oczywiscie.
— Patrzcie.
Udalow wyjal z kieszeni zlozona na czworo kartke papieru. Rozwinal, wygladzil na stole i przeczytal na glos. Pozostali pochylili sie nad stolem i czytali, powtarzajac za nim slowo w slowo. Oto, co bylo napisane na kartce. Drukowanymi literami, czarnym atramentem.
„Z gory dziekujemy za pomoc. Slupki do waszych uslug. Wasza pomoc nie bedzie zapomniana. Prosimy wiec nie rozglaszac tego wydarzenia”.
— I bez podpisu — powiedzial Pogosjan.
— I slusznie, ze bez podpisu — powiedzial Wasilij Wasiljewicz. — Ale ty, Udalow, zawiodles zaufanie i przy pierwszej okazji zarobisz powazne ostrzezenie z daleko idacymi konsekwencjami.
— A to niby dlaczego?! — wykrzyknal Udalow.
— Prosili, zebys milczal. A ty rozgadales. Wiesz, co za to daja?
— Nic podobnego! — powiedzial Udalow obrazonym glosem. — Oni tez nie sa w porzadku. Ja bym milczal, ale oni odlecieli i nie zostawili zadnych sladow. Moze ja im chcialem jakies pytania zadac? Moze chcialbym z nimi co do przyszlosci sie naradzic? Moze oni z wdziecznosci mogliby zamiast kartki chociaz jeden spychacz swojej marki naszemu przedsiebiorstwu zostawic? Zle mowie? Wszyscy zgodzili sie, ze mowi slusznie.
— Ja nawet o ich adres nie zapytalem, nie dowiedzialem sie nawet, z jakiej planety przylecieli i co beda robic, kiedy agresorzy rozpetaja na Ziemi wojne jadrowa. Czy tak postepuja prawdziwi kosmonauci?
I wszyscy zgodzili sie, ze prawdziwi kosmonauci tak nie postepuja. Potem znow przez chwile milczeli, trawiac cale wydarzenie. Wreszcie Pogosjan zapytal:
— A dowody, Udalow, masz?
— Jakie niby dowody?
— Dowody na to, ze dzisiaj rozmawiales z przybyszami.
— No, wiecie! — oburzyl sie Udalow. — No, wiecie! A ta puszka, ktora wam stoi przed oczami na srodku podworza? Puszka po farbie. Dzisiaj bralem ja na wlasny rachunek z magazynu. Po co mi biala farba? Po co mi, pytam, biala farba olejna? Przeciez wiecie, ze pelnie funkcje kierownicza.
— Slusznie mowi — powiedzial Wasilij Wasiljewicz. — Po co mial niby zalewac na temat farby?
— A zaraz jutro, w niedziele — powiedzial Udalow nerwowo — pojdziemy wszyscy razem na te droge. I wszyscy na wlasne oczy zobaczycie te swiezo pomalowane slupki. Takie gladkie i rowniutkie slupki, ze nasi ciesle za nic takich nie zrobia. Niczym importowane meble. I farba na nich jeszcze nie obeschla.
— Kor-ne-liusz! — krzyknela z okna Ksenia Udalowa, ktora nie byla poinformowana i dlatego nie odczuwala szacunku dla swego meza. — Zupe trzeci raz mam grzac?
— Ide, Ksiusza, ide — odparl Udalow. — Do jutra — powiedzial do przyjaciol i sasiadow.
— A niech mu tam — powiedzial Wasilij Wasiljewicz. — Dlaczego czlowiekowi nie wierzyc? Rzecz jasna, ze mu uwierzymy.
I wszyscy uwierzyli i nie pojechali nastepnego dnia na tamta droge, chociaz Udalow usilnie ich do tego namawial. Co za sens gapic sie na slupki?
Teraz ludnosc Wielkiego Guslaru czeka na nowy przylot kosmonautow. Wszyscy sadza, ze ich ladowanie odbedzie sie wlasnie tam, gdyz pewne kontakty zostaly juz nawiazane. Kontakty osobiste. Niemal przyjazn.
DWIE KROPLE NA SZKLANKE WINA
Profesor Lew Chrystoforowicz Minc, ktory czasowo osiedlil sie w miescie Wielki Guslar, za nic nie mogl sie skupic. Juz rano byl o krok od wyprowadzenia formuly bezdrutowego przekazywania energii, ale tez od samego rana przeszkadzano mu ten ostateczny krok uczynic.
Przeszkadzal Kola Gawrilow, ktory bez przerwy puszczal plyte z okropna muzyka. Przeszkadzali malarze, ktorzy odnawiali mieszkanie Lozkinow, ale szybko sie zmeczyli i dla pokrzepienia co nieco wypili, a teraz spiewali piesni masowe pod samym oknem profesora. Przeszkadzali sasiedzi, ktorzy siedzieli pod przekwitlym bzem i grali w domino, z wielkim halasem uderzajac kamieniami o rozklekotany stol.
— Ja juz dluzej nie wytrzymam! — wykrzyknal profesor, kryjac swa lysa, genialna glowe w wypielegnowanych dloniach.
Rozleglo sie pukanie do drzwi i weszla sasiadka Gawrilowa, matka Mikolaja.
— Ja tez juz dluzej nie wytrzymam, Lwie Chrystoforowiczu! — wykrzyknela przykladajac dlon do czola.
— Co sie stalo? — zapytal profesor.
— Zamiast syna mam w domu smierdzacego lenia! — powiedziala biedna niewiasta. — Ja w jego latach ani chwili nie usiedzialam bez roboty. Ledwie mnie ktores z rodzicow o cos poprosilo, a ja juz w te pedy za robote. Zreszta nawet nie trzeba bylo mnie prosic. Sama z siebie krowe wygnalam na pastwisko, przyprowadzilam ja do domu, wydoilam, wieprzki oporzadzilam, podworko zamiotlam… Wszystko potrafilam, na wszystko mialam czas.
Gawrilowa nieco koloryzowala — na wsi bywala tylko podczas wakacji i nikt jej tam do roboty nie pedzil. Ale w trakcie rozmow z synem tak weszla w role pracowitej wiejskiej dziewczyny, ze sama w nia uwierzyla.
— Mnie w dziecinstwie tez nie rozpieszczali — poparl Gawrilowa Minc. — Moj tatus byl stroicielem fortepianow, a ja nosilem mu ciezka walize z narzedziami i czasami po kilka godzin wystawalem na obcych, zimnych klatkach schodowych. Gdy tylko wracalem ze szkoly, natychmiast siadalem przy starym, podarowanym ojcu fortepianie i gralem gamy. Gralem bez zadnej zachety ze strony rodzicow.
Profesor rowniez koloryzowal, ale nieswiadomie, gdyz on takze wierzyl w swoje slowa. Stroiciele nie miewaja przeciez ciezkich waliz, a jezeli malutki Lowuszka uparl sie isc z ojcem do klienta, rodzic nigdy nie powierzal mu swojego neseserka. Co sie zas tyczy cwiczen muzycznych, to Minc nienawidzil ich z calej duszy i czesto podpilowywal struny, gdyz od najmlodszych lat mial wielka smykalke do techniki.
— Pomozcie mi — powiedziala Gawrilowa. — To juz ponad moje sily.
— Ale jak ja moge pomoc? — odparl Minc nie podnoszac oczu. — Moje mozliwosci sa ograniczone.
— Nie badzcie tacy skromni — zaoponowala Gawrilowa. — Narod w was wierzy, Lwie Chrystoforowiczu.
— Dziekuje — odparl Minc i gleboko sie zamyslil. Tak gleboko, ze nawet nie zauwazyl, kiedy Gawrilowa opuscila pokoj.
Nadeszla noc. We wszystkich oknach domu nr 16 pogasly swiatla, zasneli gracze i spiewacy. Jedynie w oknie profesora Minca swiatlo palilo sie nadal. Czasami wysoki, lecz brzuchaty cien uczonego pojawial sie w oswietlonych szybach. Czasami przez lufcik dobiegal na podworze szelest i trzask rozcinanych kart — profesor wertowal zagraniczne czasopisma, przegladal monografie z nauk pokrewnych.
Profesor Minc roznil sie od pozostalych uczonych nie tylko fenomenalna wrecz pamiecia, ktora chlonela wszystko to, co kiedykolwiek moglo mu sie przydac, lecz takze zdumiewajaca umiejetnoscia szybkiego czytania, znajomoscia dwudziestu czterech jezykow i zdolnoscia przyswajania sobie literatury fachowej z dowolnej dziedziny