— Za dlugo sie opalalem. Skora zlazla.
Rimma postawila na kontuarze przed Mincem szesc butelek wytrawnego wina.
— Duze doswiadczenie — powiedzial malarz. — W gosci zaprosisz?
Wtedy Minc zdecydowal sie.
Wszystkim stawiam! — wykrzyknal glosem starego hulaki. — Wszyscy pija!
W sklepie bylo okolo pietnastu osob. Wszyscy, zdaniem Minca, lenie i bumelanci. Wszyscy zasluzyli na radykalne wychowanie.
— Zadnego picia! — oburzyla sie Rimma kladac obfity biust na kontuarze i przeszywajac Minca wzrokiem. — Ja wam pokaze, alkoholicy! Zaraz milicje wezwe.
— Chodzmy do parku — powiedzial mezczyzna z fioletowym nosem. — Tutaj nas nie rozumieja.
Zatrzymali sie na chwilke przy automatach z woda sodowa, Minc moglby przysiac, iz zaden z jego nowych znajomych nie zblizyl sie do nich nawet na trzy kroki, ale szesc szklanek stojacych w automatach natychmiast zniknelo.
— Tobie pierwszemu — powiedzial mezczyzna z fioletowym nosem, wyciagajac zebami korek. — Ty, moj stary, jestes czlowiek szlachetny.
— Nie, co wy, ja pozniej — odparl Minc, pojmujac, ze popelnil blad. W jaki sposob zakropi wino swoim preparatem? Przeciez gapi sie na niego pietnascie par oczu.
— Nie ciagnij, nie mecz ludzi! — powiedzial malarz, podajac profesorowi szklanke.
— Poczekajcie — powiedzial Minc doznajac olsnienia. — Mam taka jedna rzecz… Dolewa sie trzy krople i wino od razu o dziesiec procent mocniejsze. — Wyjal z kieszeni flakon i szybko kapnal sobie do szklanki.
Nowi znajomi patrzyli nan surowo i podejrzliwie, — Nie znam nic takiego — powiedzial malarz.
— A ja w jednym pismie czytalem — powiedzial mezczyzna z fioletowym nosem. — Kondensator sie nazywa.
— Slusznie — odparl Minc i szybko wypil swoje wino. Wino bylo chlodne i przyjemne w smaku. Profesor nigdy nie pil wina szklankami.
W tym czasie reszta szklanek tez juz byla napelniona. Ich posiadacze patrzyli na profesora oczekujaco. Ale profesor sie nie spieszyl. Milczal.
— Sluchaj, staruszku — powiedzial malarz. — Ty cos mnie nie szanujesz.
— Bo co? — zdziwil sie Minc.
— Kapnij kondensatora, nie zaluj. Przeciez masz cala butelke.
Ryzykowny eksperyment psychologiczny calkowicie sie powiodl.
— Ale tylko po dwie krople, nie wiecej — zgodzil sie niechetnie profesor, zeby nie irytowac kumpli od kieliszka.
Kapal w kolejno podsuwane szklanki, chwalil sie w duchu za spryt i omal nie stal sie przyczyna ostrej scysji.
— Co to znaczy?! — wykrzyknal nagle malarz. — Dlaczego jemu trzy krople?
— Mnie? Trzy? Ty co, pypcia masz na oku?
— Spokojnie — profesor wcisnal sie miedzy dyskutantow. — Komu zabraklo kropli?
Malarz pierwszy upil troche wina. Wszyscy patrzyli na niego.
Profesor wstrzymal oddech.
Malarz przechylil szklanke i wino halasliwie wlalo sie do jego gardla.
Malarz westchnal i powiedzial:
— Dziesieciu procent nie bedzie,ale jakies piec do szesciu dorzuca. Wierzcie mojemu doswiadczeniu.
Pozostali doszli do tego samego wniosku.
Z parku wracali radosnie, wesolo, objeci jak bracia i rozspiewani. Namowili profesora, zeby jeszcze raz zajrzal do Rimmy, moze juz jest portwain. Profesorowi Mincowi szumialo w glowie, bylo mu dobrze i cieplo. Pokochal tych wszystkich tak niepodobnych do siebie ludzi, ktorzy jeszcze nie wiedza, jak bardzo pracowici stana sie niebawem.
Rimma miala portwain.
Profesora odprowadzono do domu i pozostawiono na podworku opartego o slupek ogrodzenia.
Pierwszy zobaczyl go Mikolaj Gawrilow. Mikolaj obudzil sie z jakims dziwnym, swidrujacym uczuciem. Czegos mu sie chcialo. Uczucie bylo tak nie znane i podniecajace, ze mlody czlowiek stanal przy oknie i zaczal sie zastanawiac, czego mu sie wlasciwie chce? Rece same odnalazly scierke i zaczal scierac kurz z parapetu i ramy okiennej. W tym momencie Mikolaj zobaczyl profesora i powiedzial do tych, ktorzy grali pod bzem w domino:
— Patrzcie, profesor opil sie jak trzmiel! Slowa Gawrilowa oburzyly Wasilija Wysiljewicza, ktory kazal chlopakowi zamknac okno i przestac chuliganic. Ale potem Wasilij Wasiljewicz mimo wszystko zerknal w strone bramy i tak sie zdumial, ze zamilkl z otwartymi ustami.
Tymczasem Minc przypomnial sobie, ze ma jeszcze wiele roboty i ze czesc tej roboty zwiazana jest z ludzmi, ktorzy siedza wokol stolu i stukaja po nim kamieniami domina. Odkleil sie wiec od slupka i wymacal w jednej kieszeni flakon z preparatem, w drugiej zas niedopita butelke portwainu, ktora kumple dali mu na pozegnanie. Korneliusz Udalow, ktory akurat wchodzil na podworko, podtrzymal profesora. — Wypijemy i do roboty — powiedzial profesor.
— Co za wstyd! — wykrzyknela stara Loz-kina otwierajac okno.
— Trzeba pomoc czlowiekowi — powiedzial Lozkin. — To jakis spisek. Towarzysz Minc mieszka w naszym domu juz od trzech miesiecy i wszyscy wiemy, ze jest niepijacy.
— Widac go przyparlo — powiedziala stara Lozkina. — Oni czasem i pol roku wytrzymuja, a potem w tango. Teraz sie z nim nameczymy.
— Nie wierza — powiedzial Lozkin.
Kola Gawrilow polerowal szmata okno i nie wtracal sie wiecej do rozmow na podworzu. Zal mu bylo odrywac sie od takiego pasjonujacego zajecia.
Profesor Minc, opierajac sie ciezko na ramieniu Udalowa, doczlapal do stolu. Sasiedzi powstali na jego powitanie.
— Wypijmy — powiedzial profesor surowo. — Wypijmy za osiagniecia w pracy zawodowej i spolecznej.
Szerokim gestem siewcy zatoczyl butelka przed oczami sasiadow. Nikt nawet nie drgnal.
— Nie pora na to — powiedzial Udalow niesmialo. — Gdyby tak wieczorem, w kregu przyjaciol i tak dalej, bylibysmy zaszczyceni.
— A jednak — nastawal profesor. — Powinniscie w mej osobie uszanowac nauke. Ja sie moge obrazic i nauka sie obrazi. A wtedy wydarzy sie cos tak okropnego, ze az strach pomyslec.
Wasilij Wasiljewicz drgnal i powiedzial:
— Tylko z szacunku.
Profesor Minc postawil butelka na stole, przeciagnal nieposlusznymi rekoma po kieszeniach, co sprawialo wrazenie, jakby szukal pistoletu, i ku zdumieniu obecnych wydobyl z ktorejs z nich szklanke-musztardowke.
— W porzadku — powiedzial. — Wszystko bedzie zgodne z regulami sztuki.
Kapal z flakonika do szklanki, dolewal wina i zmuszal kazdego do wypicia, powtarzajac przy tym:
— Jak lekarstwo, jak rycyne, jak trioksazyne.
Sasiedzi pili bez zadnej przyjemnosci, a nawet z pewna przykroscia. Pili jak rycyne.
Kola Gawrilow tego nie widzial. Myl juz podloge i dlatego pelzal na czworakach.
Malarz, ktory zaprawial sie z Mincem w miejskim parku, a potem za rogiem obok sklepu, jeszcze nie wrocil, bo zabladzil i poszedl do domu, w ktorym skonczyl robote juz dwa tygodnie temu. Drugi natomiast pomyslal, ze bez potrzeby sie tu byczy, wzial pedzel i pospieszyl na gore do Lozkinow, juz zawczasu cieszac sie radoscia, jaka przyniesie mu ukochana praca.
— Dziekuje — powiedzial profesor Minc, usiadl na lawce i wpadl w gleboka zadume. Zmeczyl sie niepomiernie. Dla dobra nauki musial zlamac niektore ze swych zasad.
Sasiedzi zaczeli sie rozchodzic. W bramie pokazala sie Gawrilowa z siatka na zakupy w reku. Nieszczesna matka zatrzymala sie posrodku podworza i zaczela nasluchiwac. Jej syn Kola nie wlaczyl adapteru. To bylo dziwne. Pewnie chlopak zachorowal. Czy aby nie otrula wlasnego dziecka mikstura profesora Minca?
I wtedy wlasnie zobaczyla domniemanego sprawce nieszczescia. Minc siedzial przy stole, gdzie sasiedzi zazwyczaj grali w domino, kiwal sie na boki i wyspiewywal jakas melodie. Obok niego stal Korneliusz Udalow, a opodal smetny Wasilij Wasiljewicz i bardzo zmieszany Wala Kac.