'Dziwna rzecz — pomyslal Udalow. — Co to czlowiekowi chodzi po glowie'.
Przy wejsciu na rynek na chwiejacym sie stoliku lezal stos bialych ksiazek. Obok — garsc monet w rozowej mydelniczce. Na okladce pod wizerunkiem starozytnej krolowej widnial napis: 'Tajemnica zlotej trumny'. Wiele ludzi, wychodzac z rynku, zatrzymywalo sie przy stoliku i kupowalo ksiazke, majac nadzieje, ze to kryminal lub ksiazka szpiegowska. Znajomy Udalowa, pracownik miejscowej gazety, Misza Standal, takze nabyl ksiazke o zlotej trumnie i przywitawszy sie z Korneliuszem zapytal:
— A wy nie kupujecie?
— Nie interesuje mnie archeologia — odpowiedzial glosno Udalow. — Ta publikacja jest nudna jak flaki z olejem.
— Prosze panstwa! — nie pozwolila mu dokonczyc sprzedawczyni. — Goraco polecam powiesc o tajemnicach Egiptu. Kto zabil Nefretete? Zagadka starego domu na brzegu Nilu!
— Otoz to — przemowil mentorskim tonem Standal. — Malo czytacie, Korneliuszu Iwanowiczu.
— Czytam, ile moge — odparl Udalow z godnoscia. — Nie mniej od innych. Ale ta praca ma charakter specjalistyczny. Dla fachowcow.
— Skad on moze wiedziec — powiedziala sprzedawczyni. — Dostalismy te ksiazke dopiero dzis w nocy. Poza tym stoje tu zaledwie pietnascie minut. Jacy to sa ludzie! Plota niestworzone historie, aby tylko komus humor zepsuc.
— Ach tak! — oburzyl sie Udalow, tracac panowanie nad soba. — To prosze, otworzcie swoja tajemnice na stronie… przypuscmy, na stronie sto trzydziestej. Otworzyliscie? Zaczynani jedenasty wiersz od gory.
Standal przewracal strony. Wokol zgromadzil sie tlum gapiow.
'Tutaj wlasnie, w polnocnej czesci stolicy — przymknawszy nieco oczy, recytowal Udalow — zostaly znalezione ozdoby z imionami innych krolow i krolowych: w ograniczonej ilosci nalezace do Amenhotepa IV, w wielkiej ilosci do Semnochkere oraz Tutenchamona. Razem z tabliczkami Nefretete…'
— Dosyc! — krzyknal Standal. — Jestescie iluzjonista?
— Misza — powiedzial Udalow z wyrzutem. — Przeciez mnie znacie. Mnie kazdy pies zna w tym miescie.
Udalow odwrocil sie szukajac poparcia wsrod tlumu. Wiele ludzi stalo wokol, trzymajac w rekach otwarte na sto trzydziestej stronie biale ksiazki; poruszali wargami, sprawdzajac Udalowa.
— Nie ma tak dobrze — powiedzial lysy facet w bluzie. — Powiedz pan lepiej cos ze strony sto dwudziestej, choc jeden wiersz. I od samej gory. Mozes sie, bratku, sto trzydziestej specjalnie wyuczyl.
— Prosze bardzo — powiedzial Udalow. — Tylko nie o to chodzi…
— Mow pan, mow pan! — Ludzie zaczeli szukac strony sto dwudziestej.
— Panstwo by lepiej za ksiazki placili! Okladka biala, a wszyscy biora do reki. Kto mi pozniej kupi? — zalila sie sprzedawczyni, ale jej nie sluchano.
— 'le lat zyla ona' — powiedzial Udalow. — Oczywiscie 'le' zostalo przeniesione ze strony sto dziewietnastej, ktora konczy sie wyrazem 'wiele'.
— Bezblednie, a niech go ges kopnie! wpadl w zachwyt czlowiek w bluzie. Wyjal z kieszeni bufiastych spodni wojskowych wielkie czerwone jablko 'jonathan' i podal Udalowowi. — Jedz, nie wstydz sie. Z takim talentem powinienes sie dalej uczyc.
— Dziekuje — powiedzial Udalow, peszac sie strasznie. Wyobrazil sobie nagle, jak on musi wygladac w oczach kogos, patrzacego na to z boku. Stoi sobie kierownik miejskiego przedsiebiorstwa budowlanego przy wejsciu na rynek i mamrocze o starozytnej Zjednoczonej Republice Arabskiej. Zrobilo mu sie wstyd.
— Korneliuszu Iwanowiczu — powiedzial Standal, doganiajac Udalowa, ktory usilowal sie wymknac. — Musze z wami pomowic.
W slad za nim rozbrzmiewal glos sprzedawczyni, ktora wreszcie odzyskala mowe.
— Kupujcie nowy kryminal o tajemnicach sarkofagow! Kto zabil Nefretete i jej meza? Dzisiaj dostalismy z Moskwy…
Standal nie zdazyl schwytac Udalowa za lokiec, gdy nowe wydarzenia odwrocily uwage naszego nawiedzonego bohatera. Po ulicy, zadarlszy glowy do gory w tym celu, aby obejrzec wierzcholki cerkwi Praskowii Platnicy, szla grupa zagranicznych turystow, rzadko pojawiajacych sie w Wielkim Guslarze. Grupa skladala sie glownie ze starszych dam z pieknie ufryzowanymi puklami siwych wlosow, w kapeluszach przyozdobionych papierowymi i nylonowymi kwiatami. Mezowie tych kobiet, zaoceaniczni emeryci, poobwieszani byli aparatami fotograficznymi, 'Polarois' badz 'Canon', i mieli calkiem rzeski wyglad.
Turysci z ozywieniem dzielili sie uwagami. Udalow jadl czerwone jablko i nie mogl ruszyc sie z miejsca, poniewaz wszystko rozumial. Do ostatniego slowa. I nawet znal slowo w slowo tresc angielsko-rosyjskich rozmowek, ktore wystawaly z tylnych kieszeni zagranicznych gosci. Turysci rozmawiali ze soba z wyrazna intonacja wykrzyknikowa.
— Coz to jest, do diabla! Co za porzadki!
— Co za wspaniala barbarzynska architektura!
— Moj Boze, jaka tu wilgoc w tym miasteczku!
— Pani Henry, niechze pani tylko popatrzy na tego tuziemca z jablkiem w ustach. Jaki on jest pocieszny! Co za slowianska bezposredniosc!
— Diabli wiedza, co za porzadki! Czas na sniadanie, a tlumaczka gdzies sie zapodziala!
— Ta cerkiew wygladalaby zadziwiajaco na tle katedry Notre Dame de Paris!
— Co za skandal! Placimy pelnowartosciowa waluta, a tlumaczka gdzies przepadla!
— Ach, co pan mowi!
— Niechze pani tylko popatrzy na tego tuziemca z jablkiem w gebie!
I wtedy Udalow zrozumial, ze tuziemiec to on. Wowczas ogarnal go gniew. Zrobil krok naprzod i przemowil z milym brooklinskim akcentem:
— Prosze wybaczyc nieuczonemu tuziemcowi, ale chyba powinniscie panstwo skrecic teraz w lewo. Wyjdziecie prosto na hotel 'Wologda'.
— Ach! — powiedziala pani Henry. — Przepraszam, co pan powiedzial?
— Przeciez wyrazil sie nie mniej jasno niz prezydent Nixon — odparl jej maz. — Posluchajmy go lepiej i pojdzmy w lewo. Prosze wybaczyc, sir.
Cala grupa turystow poslusznie skrecila za mezem pani Henry i tylko jeden niewysoki turysta z wypomadowanymi kedzierzawymi wlosami pozostal iia miejscu.
— A pan czego stoi? — zapytal go po angielsku Udalow. — Ach tak, oczywiscie, przeciez pan jest Portorykanczykiem i nie wszystko pan zrozumial.
Udalow niedbale przeszedl na hiszpanski i powtorzyl instrukcje w ojczystym jezyku Portorykanczyka.
— O, dziekuje, senior! — krzyknal turysta. — Ja nie zawsze rozumiem, kiedy sie mowi po angielsku tak szybko jak pan.
I machnawszy polami dlugiej, piaskowego koloru marynarki, turysta rzucil sie w pogon za wspoltowarzyszami.
Pani Henry, skrecajac za rog, powiedziala do meza w nadziei, ze Udalow nie uslyszy:
— Wydaje mi sie, ze widzialam go kolo 'Nationalu' w mundurze generala dywizji.
Udalow uslyszal to jednak i tylko sie usmiechnal gorzkim, poblazliwym usmiechem.
Wreszcie Standal ochlonal.na tyle, ze byl w stanie otworzyc usta i zapytac:
— Korneliuszu Iwanowiczu, dlaczego nigdy nie mowiliscie…
— A co mialem mowic — odrzekl Udalow. Machnal reka i szybko poszedl do biura, aby po drodze wszystko przemyslec i podjac decyzje. Blyskawicznie dzialajaca wyobraznia sprawila, ze Korneliusz ujrzal sie nagle w roli glownego tlumacza 'Inturista'. Oto wita on samolot na lotnisku Szeremietiewo, z ktorego wychodza wysocy Murzyni.
— Witajcie — mowi do nich Udalow w jezyku suahili.
Za Murzynami krocza mieszkancy wysp Malediwy.
— Prosimy bardzo — zaprasza ich Udalow w ojczystym jezyku wysp.
Zbiegaja po trapie japonskie dzieci ze lsniacymi biela malymi zurawiami w raczkach.
— Z okazji waszego przybycia… — zaczyna Udalow w jezyku Krainy Wschodzacego Slonca.
A za nim juz biegnie naczelnik z Wydzialu Miedzynarodowego.
— Towarzyszu Udalow! — wola nieswoim glosem. — Towarzyszu Udalow! Oto wasz paszport