Czlowiek o czekoladowych oczach stracil panowanie nad soba. Zerwal sie z krzesla, siegnal w poplochu do kieszeni.

— Zdrajca! — jeknal.

Porfirjicz z krzesla nie wstawal. Porfirjicz zbladl tylko. Nawet oczy mu pobladly.

— Trzy tysiace osiemset? A mnie siedemset dwadziescia? Tak… Nie bedzie dla ciebie, bezczelny draniu, zadnej litosci od ludu ani na tym, ani na tamtym swiecie — wyrzekl cienkim, lecz surowym glosem.

— A zeznanie dla milicji napiszemy od razu — przemowil Udalow, kujac zelazo, poki gorace.

— Ja nic nie wiem — powiedzial czlowiek z bokserskim nosem, usilujac przezuc wyciagnieta ze spodni notatke. Napisal ja jednak na dobrym, grubym papierze, ktory jakos nie dawal sie zuc.

— Nie pomoze — zauwazyl Udalow. — W prawej kieszeni marynarki Porfirjicza lezy podrobiona specyfikacja na blache.

— A lezy — powiedzial Porfirjicz. — Lepiej niech sam juz posiedze jako niewinny wspolnik, ale te zmije wsadze do kryminalu.

— I slusznie — zgodzil sie Udalow. — On was i przedtem za nos wodzil.

— Fy ne oszmielicze sze — usilowal krzyknac z zapchanymi ustami dyrektor spoldzielni. — Ja sze poszkarze.

— Skarz sie, skarz — powiedzial msciwie Porfirjicz.

— Nie ma dla niego ratunku — dodal Udalow. — Przeciez macie w kieszeni niezbite dowody.

I widzac, ze trzeba zadac ostatni cios i znokautowac przeciwnika, Udalow postaral sie przypomniec sobie, co mowi w takich wypadkach oficer sledczy na filmach. Niedawno uslyszane slowa bladzily mu po glowie… 'Wasze karty zostaly odkryte!…' Nie, nie to… 'Rece do gory!'… Nie. Blisko, calkiem blisko. Aha. I Udalow wyrzekl straszliwym glosem sakramentalne slowa, ze jemu samemu stanely deba na glowie przerzedzone zlociste wlosy.

— Gra skonczona! Siadajcie i piszcie zeznanie. Szczere przyznanie sie do winy — oto jedyna rzecz, ktora moze zlagodzic wasz los!

Blysnela blyskawica, zapachnialo ozonem, blady jak plotno dyrektor spoldzielni opadl na krzeslo, wyjal dlugopis i przy pomocy Porfirjicza zaczai pisac zeznanie.

A Udalow poczul nagle straszna pustke w glowie. Taka pierwotna, nieznosna pustke. Nie pamietal tresci ani jednego z tych papierkow, ktore lezaly w teczkach spoldzielcow. Zapomnial jezyka angielskiego i hiszpanskiego, nie mogl przypomniec sobie ani jednej funkcji trygonometrycznej. Wypadly mu z glowy nawet dobitne rymy poematu opublikowanego w ostatnim numerze czasopisma 'Ogoniok'.

— Ale dlaczego? — krzyknal zrozpaczony. — Za co?

Spoldzielcy popatrzyli na niego wystraszonym wzrokiem i jeszcze szybciej zaczeli pisac zeznanie.

— Sami zaniesiecie na milicje — przykazal im Udalow i niczego wiecej nie uswiadamiajac sobie, rzucil sie do wyjscia.

Znowu kropil deszczyk po pozolklych lisciach. Bylo cicho i jakos zwyczajnie. I z jasnoscia oddalajacego sie nocnego grzmotu zadzwieczaly w uszach Udalowa slowa przybysza: 'Na wypadek, gdybys sobie nie mogl poradzic, powiedz na glos slowa: gra skonczona i wszystko wroci na Swoje miejsce'.

— Alez ja nie chcialem! — krzyknal blagalnie Korneliusz Udalow, wznoszac ku niebu rece. — To nieporozumienie. Ja potrafie sie nim posluzyc. To przypadkowa pomylka.

…Udalow wrocil do domu i do wieczora nie przemowil ani slowa. Nie zgodzil sie na rozmowe z Misza Standalem, ktory oczekiwal go przy bramie, nie chcial jesc ulubionej zupy z kluskami. Lezal na kanapie, nie zdjawszy nawet spodni, i przezywal swoja pomylke, ktora nie tylko zamknela przed nim droge do kariery dyplomatycznej, ale i pozbawila cala ludzkosc moze na zawsze przyjazni z rozwinieta galaktyka.

I dopiero wieczorem, wypiwszy na uspokojenie sto gramow pieprzowki i wypowiedziawszy niezrozumiale dla domownikow slowa: 'Moze zorientuja sie i zmienia decyzje', Udalow podszedl do stolika syna i zapytal go:

— Gdzie masz podrecznik do historii?

— A po co, tato? Nie mamy jutro historii. Nie zadawali.

— Glupi jestes — odpowiedzial ojciec. — Po prostu chce przeczytac o Piotrze I. A trygonometrii nie chowaj… Czlowiek uczy sie, poki zyje… W galaktyce z nasza tepota az wstyd sie pokazac.

Przelozyl ELIGIUSZ MADEJSKI

BULWA

1

Przywiozlem Lucynie 'polanke'. Na jej widok Lucyna opadla na kanape i siedziala bez ruchu co najmniej trzy godziny (daje slowo, ze wcale nie przesadzam). Nie znam przyjemniejszego zajecia niz ofiarowywanie przedmiotow, na widok ktorych obdarowywani traca mowe i zamieniaja sie w slup soli. Usiadlem wiec naprzeciwko i z wielka proznoscia zaczalem wpatrywac sie w Lucyne, czekajac, az przyjdzie do siebie na tyle, aby zapoznac mnie ze swymi planami na najblizsze dni.

— To bedzie… — powiedziala wreszcie. — Wszyscy padna trupem!

Wszyscy, to znaczy przyjaciolki i w ogole znajome, a moze nawet cala zenska ludnosc miasta. Oczami duszy ujrzalem makabryczny widok: Lucyna idzie ulica odziana w stroj z polanki, a na jej widok kobiety, mlode i niemlode, piekne i niezbyt przystojne chwieja sie i klada pokotem na klombach pod scianami domow. Natychmiast zrobilo mi sie ich zal, wolalbym bowiem, aby padli trupem mezczyzni i to nie wszyscy, lecz tylko moi konkurenci, ktorzy kreca sie wokol Lucyny, podczas gdy ja z narazeniem zycia lowie dla niej 'polanki' lub zjezdzam na dno kopalni. W zyciu zawsze tak bywa. Odyseusze kraza po oceanach, sprzyjajac pierwotnej akumulacji kapitalu, niewolnicy wiosluja na galerach albo mra w kopalniach, a ksiezniczki otoczone gronem pochlebcow ciesza sie z zycia w oczekiwaniu na bogate dary.

— Polanka — powiedziala Lucyna rozmarzonym glosikiem, gdy ja wciaz jeszcze znecalem sie w mysli nad pochlebcami mojej pieknej damy i dlatego postaralem sie zaklocic jej blogi nastroj.

— Wiesz, dlaczego wlasnie 'polanka'? — zapytalem.

— Nie. Pewnie dlatego, ze piekna, pewnie dlatego, ze jej ornament gra wszystkimi barwami teczy, niczym polanka wsrod lasu…

— Nic podobnego. Tego motyla ochrzczono tak na czesc Teodora Polanowskiego, Teodora Fiodorowicza Polanowskiego, jesli mam byc dokladny.

— Tak? — powiedziala Lucyna roztargnionym tonem, gladzac smuklymi, dlugimi palcami delikatny puszek polanki. — To ciekawe. Polanowski.

Zupelnie jej to nie interesowalo. Znow znieruchomiala, a ja chcialem opowiedziec jej o Polanowskim, przekonac ja, ze Polanowski jest brzydki, nudny i natretny, nierozwazny, a nawet glupi… Teodor Fiodorowicz roznil sie od wszystkich pozostalych smiertelnikow zadziwiajacym uporem, ktory mozna bylo porownac z uporem mrowki, zajadloscia buldoga i zdolnoscia poswiecenia sie dla sprawy, nawet wowczas, gdy owa sprawa w oczach innych smiertelnikow nie warta byla funta klakow. Chociaz, ktoz to moze powiedziec, co istotnie jest najwazniejsze w naszym zawiklanym, skomplikowanym swiecie? Dobrze bylo zyc w spokojnym, prowincjonalnym dwudziestym wieku, kiedy wszystko bylo jasne i oczywiste. Newton byl czczony jako autorytet, a w szkolach studiowano prace Eurypidesa, kiedy ludzie z zolwia predkoscia latali prymitywnymi samolotami, nikt sie nigdzie nie spieszyl, a na malutkich przystankach zatrzymywaly sie sapiace pociagi. Teraz o leniwej blogosci owych czasow moga marzyc jedynie babcie, a wnuki, jak to wnuki, nie dosluchuja do konca rozlewnych babcinych opowiesci i uciekaja, odlatuja, dematerializuja sie… Pewnie sie juz zestarzalem, bo w przeciwnym razie niby dlaczego mialbym zatesknic do spokojnej przeszlosci?

2

Polanowski laczyl w sobie tempo i zdecydowanie naszych czasow z pelna uporu konsekwencja wieku minionego. Byl idealem, ktory wypadl poza strumien czasu i jakims cudem utrzymal sie w przestrzeni. Cudem, ale jakze mocno!

Wezwal mnie do siebie kierownik kopalni Rodriguez i powiedzial:

— Lee, mamy goscia. Gosciowi trzeba pomoc. Zaprowadzisz go do kopalni?

— Za pozno — odparlem. — Od wczoraj kopalnia jest unieruchomiona i ty wiesz o tym lepiej ode mnie. Lada

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату