dyplomatyczny. Natychmiast wsiadajcie do samolotu. Jestescie niezbedni w Addis Abebie. Znaleziono tam napis w nieznanym nauce jezyku. Organizacja Narodow Zjednoczonych nalega na wasza kandydature.

Udalow leci do Addis Abeby. Czarna Afryka rozposciera sie pod skrzydlami. Slonie, nosorozce, unoszac ciekawie glowy, odprowadzaja samolot rykami i przyjaznymi okrzykami. A cesarz Etiopii we wlasnej osobie czeka na lotnisku wraz ze swita etiopskich akademikow.

— Jak sie lecialo? — pytaja Korneliusza.

— A dziekuje — odpowiada on po etiopsku. A tam juz czeka go nominacja na ambasadora lub nawet radce do pewnego afrykanskiego kraju, ktorego jezyka nie zna nikt na swiecie, oprocz Udalowa…

'Ftalan dwumetylu — osiem gramow — pojawila sie mysl w mozgu Udalowa — wodorotlenek amonowy… nie, na coz mi on tutaj?' Udalow spojrzal w gore i zobaczyl w otwartym oknie apteki farmaceute Sawicza, piszacego cos wlasnie w grubym notesie.

— Chce pan wynalezc jakies lekarstwo? — zapytal Udalow.

— Tak, przyszlo mi cos do glowy.

— A wodorotlenek amonowy — zazartowal Udalow — to jak po naszemu?

— Wodny roztwor amoniaku, czyli po prostu amoniak — powiedzial Sawicz i jego oczy zaokraglily sie ze zdziwienia. — A co, rozmawialem ze soba na glos?

— Jak by tu powiedziec… — odrzekl Udalow i poszedl dalej. W tej chwili glowa jego byla wypelniona wiadomosciami, zdobytymi po drodze w ciagu dwoch godzin. I Korneliusz zaczal wreszcie rozumiec, ze jego osobista pamiec nie ma tu nic do rzeczy. Sytuacja wygladala na znacznie bardziej skomplikowana. Z jakiej przyczyny zyskal on zdolnosc momentalnego wchlaniania, jak gabka, dowolnej informacji pisemnej, w ktorej poblizu sie znajdowal. I w tym celu nie musial wcale ani otwierac ksiazki, ani zagladac do cudzych notesow. Po prostu nalezalo tylko podejsc blizej. Udalow mogl, na przyklad, polozyc obok siebie kilka podrecznikow i po sekundzie juz wiedzial, co w nich bylo napisane do ostatniej kropki.

— Ciekawe diabelstwo — powiedzial Udalow. — A jesli od tego leb czlowiekowi peknie?

W tym momencie Udalow przechodzil kolo kiosku z gazetami. Wchlonal przy tym od razu tresc wszystkich gazet i czasopism, nawet starych, ktore lezaly na ladzie i byly rozwieszone po bokach. Miedzy innymi ten wlasnie numer czasopisma 'Zdrowie', w ktorym byla mowa o tym, ze normalny czlowiek wykorzystuje najwyzej jeden procent swojego mozgu. Pozostale komorki leza bez ruchu, jak darmozjady, po proznicy zuzywaja jedzenie i witaminy.

— Aha — rzekl Udalow i zatrzymal sie posrodku ulicy. — Wszystko jasne. To jest wlasnie ten dar. Okazuje sie ze nie byl to sen, lecz fantastyczna rzeczywistosc. Jakze ja, z moimi nowymi zdolnosciami, nie moglem wpasc na cos tak oczywistego? Przeciez to wstyd i hanba!

A jesli swiecacy przybysz powiedzial prawde, to dar ten trzeba umiec wykorzystac w taki sposob, aby przyniosl on pozytek ludzkosci i sprzyjal miedzynarodowej przyjazni i wzajemnemu zrozumieniu.

Jaki nastepny krok winien przedsiewziac rozumny czlowiek, ktory, jesli zechce, jutro moze zostac akademikiem lub przynajmniej czlonkiem-korespondentem Akademii Nauk? Pojsc do biblioteki? Nie, nie wolno. Tam niechcacy mozna wchlonac tyle roznych bredni, ze nawet dziewiecdziesiat dziewiec procent mozgu nie da sobie z nimi rady. Oddac sie w rece medycyny? Szkoda wolnosci.

A nogi w tym czasie, niezaleznie od mysli, niosly i niosly Udalowa naprzod, az zawiodly do drzwi przedsiebiorstwa budowlanego. Rece bezwiednie otworzyly drzwi, a jezyk sam przez sie powital obecnych tam wspolpracownikow. A poniewaz glowa Udalowa zaprzatnieta byla niezwyklymi myslami, wiec w odpowiedzi na pytanie ksiegowego, czy trzeci rejon ma zamknac sprawozdania, Udalow odpowiedzial zagadkowo: 'Akademia Nauk wie lepiej' — i wszedl za przegrode, do gabinetu.

Tam spoczal na krzesle, oparl lokcie o plik zestawien i, stale jeszcze nie uswiadamiajac sobie, gdzie sie znajduje, kontynuowal swoje rozmyslania.

Necila go kariera dyplomatyczna. Czarny samochod 'Wolga' przed brama rezydencji, pelni szacunku cudzoziemcy z cocktailami i z whisky w wypielegnowanych palcach oraz ich sekretarki w wydekoltowanych sukniach. Chcialoby sie takze sprobowac swoich sil w programie kosmicznym. 'Tylko pan, profesorze Udalow, moze nam odpowiedziec, czy warto podlaczyc do tej rakiety trzeci stopien'. A wokol stoja bohaterowie-kosmonauci i czekaja na odpowiedz. Przeciez od decyzji Udalowa zalezy, czy maja leciec na Marsa, czy raczej sie wstrzymac. Albo mozna jeszcze odkryc tajemnice starozytnej cywilizacji i dowiedziec sie, czy istniala Atlantyda, czy tylko sie przywidziala. Taka droga wiodla do cichego akademickiego gabinetu i bezplatnych skierowan do domu wczasowego dla wybitnych myslicieli. No i oczywiscie do miedzynarodowych kongresow…

'Nie — postanowil wreszcie Udalow. — Z opublikowaniem nie ma sie co spieszyc. Nie jest wykluczone, ze jutro wszystko minie i okaze sie durniem. W czasie przerwy obiadowej zajde do technikum i wchlone w siebie wyzsza matematyke. Nigdy nie zaszkodzi. A potem do muzeum. Dowiem sie, co tam maja o Piotrze I'.

— Wy do mnie? — zapytal, podnoszac glowe.

— My juz pietnascie minut staramy sie zwrocic na siebie wasza uwage, Korneliuszu Iwanowiczu — powiedzial mezczyzna o czekoladowych oczach, z bokserskim nosem i zolta importowana teczka.

— Nawet dluzej — poparl go malutki staruszek. Staruszek byl w okularach, a soczewki okularow byly tak grube i silne, ze miescila sie w nich tylko dziesieciokrotnie powiekszona teczowka blekitnego koloru, z zylkami. Staruszek takze trzymal w reku zolta importowana teczke.

— Aha, zjawiliscie sie — powiedzial Udalow.

I w jednej chwili poznal do ostatniego wiersza tresc wypchanych teczek. Lezaly tam glownie sprawozdania, zaswiadczenia, specyfikacje i czyste blankiety spoldzielni, dostarczajace ich instytucji wyrobow zelaznych, zamkow, kluczy i wszelkich drobiazgow.

Goscie usiedli naprzeciw Udalowa i mezczyzna z bokserskim nosem powiedzial:

— Mamy dzis piekny dzien, Korneliuszu Iwanowiczu.

Dzien byl paskudny, wietrzny, ponury, pochmurny. Cale szczescie, ze choc deszcz przestal padac. Udalow w milczeniu zgodzil sie z gosciem i mimochodem przestudiowal wszystkie papiery, znajdujace sie u tamtego w kieszeniach. I zrozumial, ze moze stac sie najwiekszym rewizorem wspolczesnosci, wyjatkowym rewizorem, ktorego ze wzgledu na znajomosc jezykow beda zapraszac na delegacje sluzbowe do republik zwiazkowych, do krajow obozu socjalistycznego i moze nawet na Zachod. A na drzwiach jego gabinetu zawisnie skromna tabliczka: 'Komisarz milicji pierwszej rangi, naczelnik wydzialu specjalnego do szczegolnie waznych poruczen — K. L Udalow.'

— Tak, dzien jest niezly — przyznal staruszek i powiekszone zylki pod okularami wyraznie sie zaczerwienily. — A wy do nas, jak slyszelismy, macie pretensje. Bezpodstawne i krzywdzace.

— A wlasnie — powiedzial Udalow zagadkowo i zastukal palcami o blat biurka.

— Nie, Korneliuszu Iwanowiczu, tak nie mozna — rozpaplal sie mezczyzna z bokserskim nosem i wzruszyl barczystymi ramionami. — Spoldzielnia sie stara, wykonuje i przekracza plan, bez zaklocen zaopatruje wasze biuro w towary wysokiej jakosci i w zamian za to taka wdziecznosc? Ja pojde az do miejskiej rady narodowej.

— A chocby do powiatowej — rzucil niedbale Udalow. Tresc jednej z karteczek w prawej gornej kieszeni marynarki czlowieka z bokserskim nosem nieslychanie go zainteresowala. Wyskrobywanie na specyfikacji bylo tak nieudolne, ze widzialo sie to golym okiem.

— Dlaczego wy tak, towarzyszu Udalow — molestowal staruszek. — Wszystkie dokumenty mamy ze soba. Najlepszy metal dalismy na te zasuwki. Doswiadczonym majstrom powierzylismy robote. Pracowali dniami i nocami. I wszystko, okazuje sie, na nic? A premia kwar-taJna?

— Zaczekaj — przerwal mu wspoltowarzysz. — Jesli sie jest z czegos niezadowolonym, to po co zaraz taka oficjalna droga? Powiedzcie, ja powiem Porfirjiczowi, a Porfirjicz juz zrobi, co trzeba.

— Zrobie — powiedzial staruszek. — Najlepiej polubownie.

— A zasuwki gna sie pewnie od wiatru — powiedzial Udalow. — Zamki widelcem nawet mozna otworzyc. Budowe domu wypoczynkowego trzeba bylo przerwac. A towar sprzedaliscie na lewo. Czyz nie tak bylo?

— Nic podobnego — z przekonaniem zaprzeczyl Porfirjicz.

— A trzy tysiace osiemset nieuczciwych rubelkow podzieliliscie miedzy soba?

— Jakie pieniadze! — oburzyl sie staruszek. Wspoltowarzyszowi wystapil nagle pot na czole.

— Ile? — zapytal.

— Trzy tysiace osiemset co do kopiejki. Przeciez do tej pory wszystkie wasze obliczenia leza w kieszeni spodni. Olowkiem napisales tak: 'Porfirjiczowi dac siedemset dwadziescia. Szurowowi — trzysta. Udalowowi, jesli bedzie podskakiwal, dac stowe na odczepnego'. Czy to nieprawda?

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату