moglem zadac takie pytanie.

Piec razy przeczytalem ten fragment. Sam powinienem sie byl domyslic, ze staruszek otrzymawszy taka paczke nie bedzie pil mleka w tajemnicy przed innymi. Nigdy by tego nie zrobil…

Co jednak najdziwniejsze: ten tom spuscizny literackiej ukazal sie w roku 1961, siedem lat temu…

Przelozyl BOLESLAW BARANOWSKI

WYBOR

Bylo duszno, chcialem zrobic przeciag, ale ciagle ktos zamykal drzwi. Bylem zmeczony. Do tego stopnia, ze prawie przez okolo piec minut, zanim podnioslem sluchawke, staralem sie wymyslic prawdopodobna wymowke, ktora pozwoli mi nie umowic sie na dzisiaj z Katrin. A potem, kiedy wykrecilem numer, wyobrazilem sobie, jak Katrin zaraz powie, ze nie moze sie ze mna spotkac, poniewaz ma zebranie. Katrin podniosla sluchawke i powiedziala, ze moglem zadzwonic troche wczesniej. Obok stolika z telefonem zatrzymal sie Krogius, polozyl na blacie torbe z konserwami i cukrem — wybieral sie na letnisko. Stal przy telefonie i czekal, zebym skonczyl rozmowe. Patrzyl na mnie blagalnie. Katrin mowila cicho.

— Co? — zapytalem. — Mow glosniej.

— Za czterdziesci minut — powiedziala Katrin. — Tam, gdzie zawsze.

— No widzisz — powiedzialem do Krogiusa, odkladajac sluchawka. — Teraz mozesz dzwonic.

— Dziekuja — powiedzial Krogius. — Zona za moment wychodzi z pracy.

Przy wejsciu do laboratorium czekala na mnie panienka z biblioteki. Powiedziala, ze od dwoch lat zalegam ze skladkami na Czerwony Krzyz i ze mam zablokowany abonament w bibliotece, poniewaz nie oddalem osmiu ksiazek. Zupelnie zapomnialem o tych ksiazkach. Co najmniej dwie z nich pozyczyl ode mnie Suren. A Suren wyjechal do Armenii.

— Czy wezmie pan udzial w 'zywej gazecie'? — zapytala panienka z biblioteki.

— Nie — powiedzialem i usmiechnalem sie do niej usmiechem Lanowego albo Jeana Paula Belmondo.

Panienka oswiadczyla, ze jestem wielkim aktorem, tylko szkoda, ze sie nie chce uczyc, a ja odpowiedzialem, ze nie mam sie po co uczyc, bo i tak wszystko umiem.

— Pan jest taki mily — powiedziala panienka. — Taki dobry.

— To nieprawda — powiedzialem. — Ja tylko udaje.

Panienka nie uwierzyla i odeszla prawie szczesliwa, chociaz powiedzialem jej prawde. Ja tylko udawalem. Bylo duszno. Poszedlem piechota na plac Puszkina, zeby zabic czas. Przy filharmonii Czajkowskiego sprzedawali w kiosku gozdziki, ale gozdziki byly marne, a poza tym pomyslalem, ze jezeli pojdziemy gdzies z Katrin, bede wygladal jak amant. Ogarnelo mnie glupie uczucie, ze wszystko juz kiedys bylo. I ten osowialy dzien. I Katrin, ktora czeka na mnie na dlugiej polokraglej lawce, a u stop Puszkina stoja doniczki z przywiedlymi kwiatami i lezy wyplowialy bukiecik chabrow.

Tak, wszystko juz bylo. Nawet chabry. Ale Katrin spozniala sie, wiec usiadlem na wolnym brzegu lawki; z tej strony nie bylo cienia i dlatego nikt tu nie siadal. W cieniu tloczyli sie niemieccy turysci z zakupami, a dalej na przemian emeryci i tacy jak ja, ktorzy czekali. Jeden staruszek glosno mowil do sasiada.

— To zbrodnia siedziec w Moskwie w taka pogode. To zbrodnia.

Zloscil sie, jakby tej zbrodni byl ktos winien. Katrin przyszla nie sama. Za nia, a raczej obok niej, szedl potezny, szeroki w barach mezczyzna z brodka nieumiejetnie przylepiona do podbrodka i policzkow. Brodka nadawala mu wyglad oszusta. Mezczyzna byl w bialej furazerce i gdyby bylo nieco chlodniej, na pewno wlozylby zamszowa marynarke. Patrzylem na mezczyzne, poniewaz na Katrin patrzec nie mialem powodu. Katrin i tak znalem. Jest podobna do mlodego doga.

Katrin odnalazla mnie, podeszla i usiadla. Mezczyzna rowniez usiadl. Katrin udala, ze 'mnie nie zna, wiec nie patrzylem w jej strone. Mezczyzna powiedzial:

— Bardzo tu goraco. Takie slonce. Mozna dostac udaru slonecznego.

Katrin patrzyla prosto przed siebie, a tamten zachwycal sie jej profilem. Mial ochota dotknac jej reki, ale nie starczylo mu smialosci i jego palce niechcacy zawisly nad dlonia Katrin. Mezczyzna mial mokre czolo i lsniace, policzki.

Katrin odwrocila sie od niego, jednoczesnie cofnela reke, i nie patrzac na mnie powiedziala samymi wargami.

— Zmien sie w pajaka. Przestrasz go smiertelnie. Tylko tak, zebym ja nie widziala.

— Pani cos mowila? — zapytal mezczyzna i dotknal jej lokcia. Jego palce zamarly, kiedy musnely chlodna skore.

Pochylilem sie do przodu, zeby mu spojrzec w oczy i zamienilem sie w wielkiego pajaka. Moj odwlok mial pol metra dlugosci, a lapy ponad metr. Wymyslilem sobie zuchwy, ktore wygladaly jak krzywe pily wysmarowane cuchnacym jadem. A na plecach ulokowalem rojowisko pajeczych dzieci. Dzieci rowniez poruszaly zuchwami i ociekaly jadem.

Mezczyzna nie od razu zrozumial, co sie stalo. Zmruzyl oczy, ale nie cofnal reki z lokcia Katrin. Wobec tego zamienilem Katrin w pajeczyce i zmusilem go, aby poczul pod palcami chlod szarego chitynowego pancerza. Mezczyzna przycisnal do piersi rozczapierzone palce, a wolna dlonia pomachal przed oczami.

— Do diabla — powiedzial. Wydalo mu sie, ze zachorowal. Podobnie jak inni poteznie zbudowani mezczyzni byl hipochondrykiem. Zmusil sie, aby jeszcze raz spojrzec w moja strone i wtedy wyciagnalem do niego moje przednie szponiaste lapy. I mezczyzna uciekl. Wstydzil sie ucieczki, ale nie mogl opanowac strachu.

Niemcy zlapali sie za torby z zakupami. Staruszkowie patrzyli w slad za nim. Katrin rozesmiala sie.

— Dziekuje — powiedziala. — Swietnie ci to wychodzi.

— On by nie uciekl — powiedzialem — gdybym cie nie przemienil w pajeczyce.

— Jak ci nie wstyd!

— Dokad pojdziemy? — zapytalem.

— Dokad zechcesz — powiedziala Katrin.

— Dzisiaj jest strasznie duszno. Gdzie on sie do ciebie przyczepil?

— Pod kinem. Powiedzialam mu, ze ide na spotkanie z mezem, ale potem postanowilam go ukarac, bo byl okropnie pewny siebie. Moze pojdziemy do parku? Napijemy sie piwa.

— Dzisiaj tam bedzie straszny tlok — powiedzialem.

— Dzis piatek. Sam mowiles, ze w piatki wszyscy rozsadni ludzie wyjezdzaja za miasto.

— Jak sobie zyczysz.

— W takim razie chodzmy lapac taksowke.

Na postoju byla straszna kolejka. Slonce opadlo na dachy i wydawalo sie, ze jest zbyt blisko ziemi.

— Zrob cos — powiedziala Katrin. Wyszedlem z kolejki i zaczalem lapac lebka.

Nigdy tego nie robie, chyba tylko dla Katrin. Na rogu zobaczylem pusty samochod i przemienilem sie w Jurija Nikulina.

— Dokad? — zapytal szofer, kiedy wsunalem w okienko glowe Nikulina.

— Na Sokolniki.

— Siadaj, Jura — powiedzial szofer. Zawolalem Katrin, a ona zapytala mnie, kiedy szlismy do samochodu, w kogo sie zmienilem.

— W Jurija Nikulina.

— Slusznie — powiedziala Katrin. — Kierowca bedzie dumny, ze jechales jego samochodem.

— Przeciez wiesz…

— To byl zart — powiedziala Katrin.

— Jakos dawno cie nie pokazywali w kinie — powiedzial szofer rozkoszujac sie moja bliskoscia.

— Mam wiele pracy w cyrku — odparlem.

Caly czas musialem o nim myslec, chociaz wolalbym patrzec na Katrin. Katrin usmiechala sie. Przygryzla dolna warge i koniuszki ostrych zebow wbily sie w rozowa skore. Szofer byl gadatliwy, dalem mu rubla, a on powiedzial, ze zachowa go na pamiatke.

Pod wielkimi drzewami przy wejsciu panowal chlod i wszystkie lawki byly zajete. Dalej za okraglym basenem wznosila sie kopula, ktora zostawili tu Amerykanie, kiedy urzadzali wystawe. Teraz rowniez tu byla wystawa

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату