polaczenia. Zajelo mi to jeszcze dwie godziny. Majstrowalem niemal na chybil-trafil. W schemacie calkiem sie nie orientowalem, choc od dziecka bylem radioamatorem. Gmeralem tam i marzylem, ze byloby interesujace spedzic pewien czas w przyszlosci, dowiedziec sie, jak ludzie tam zyja, czy uda im sie osiagnac w zyciu cos sensownego i co bedzie przyczyna mojej smierci. Pozniej pomyslalem, ze to wszystko nonsens, a zycie z pewnoscia nie jest tam zle, skoro jacys archeologowie pracuja w roku 1667 i nasi potomkowie maja czas na takie eksperymenty. I jeszcze — ze niezle byloby znalezc sie takze w przeszlosci. I odwiedzic na przyklad pisarza Aleksandra, Czerniajewa, by sie dowiedziec, jak zamierzal zakonczyc swoja powiesc.

Wtedy wlasnie odkrylem defekt. Macie prawo mi nie wierzyc. Skad moglem sie na tym znac. Znalazlem uszkodzenie, owinalem przewod tasma izolacyjna i postanowilem obserwowac, co bedzie dalej. Bylem niezmiernie dumny, ze znalazlem jednak to diabelne polaczenie. Nagle zablysla znowu lampka roku 1667 i znow nad glowa rozleglo sie buczenie. Ale nic nie zobaczylem i nic nie spadlo do niszy, tylko zaswiecila sie druga lampka, i to juz nie w moim roku, lecz w roku 2056. Wszystko w porzadku. Dostali swoja przesylke. Moge spokojnie spac.

Opadlem na krzeslo i stwierdzilem, ze jestem okropnie zmeczony i ze jest juz ciemno. Nie wiedzialem, czy mam wierzyc w to, co sie zdarzylo, czy nie. A takze nie wiedzialem, jak odeslac do miejsca przeznaczenia zgromadzone u mnie rupiecie.

Zapukano do drzwi.

— Kto tam? — spytalem.

— Do ciebie — powiedziala babcia Kaplan. — Dzwonka nie slyszysz? To ja mam za ciebie otwierac? Znowu wziales moj noz!

Podszedlem do drzwi i rzeklem:

— Noz oddam pozniej, babciu. Nie gniewaj sie.

To dobra staruszka. Lubi tylko pozrzedzic. Ma swoje lata.

Za drzwiami stal mezczyzna kolo czterdziestki w niebieskim kombinezonie, z walizeczka w reku.

— Pan do mnie?

— Tak. Do pana. Pozwoli pan wejsc?

— Prosza — odparlem. I nagle sobie przypomnialem, ze do mnie wejsc nie mozna. — Chwileczke! — Zatrzasnalem mu drzwi przed nosem i spiesznie przesunalem na miejsce regal z ksiazkami.

— Prosze mi wybaczyc — odezwalem sie wpuszczajac go. — Remont i stad ten balagan.

— To nic — odpowiedzial zamykajac drzwi. Wtedy spostrzegl cegly na podlodze i oswiadczyl:

— Jestem przedstawicielem muzeum historycznego. Doszly nas wiesci, ze znalazl pan skarb o duzej wartosci. Chcielibysmy go obejrzec.

Cos w mowie tego czlowieka, w sposobie trzymania walizeczki i w czyms jeszcze nieuchwytnym dla innych, ale zrozumialym dla mnie, ktory przeniknalem tajemnice czasu, narzucilo mi jedynie prawidlowa konkluzje: On nie jest z muzeum!

— Juz wszystko naprawilem.

— Co pan naprawil?

— Wasza skrzynke pocztowa.

Odslonilem skrytke, pokazalem mu polaczenie i wyjasnilem:

— Tylko nie mialem lutownicy i musialem okrecic tasma izolacyjna.

Wlasnie zaplonela lampka przy roku 1667, zrozumial wiec, ze wszystko wiem.

— No tak — baknal. — Niech pan opowiada. Jak sadze, umie pan trzymac jezyk za zebami. To bardzo wazne.

— Owszem, wazne. Mozecie na mnie polegac. Prosze tylko zabrac ze soba pozostale rzeczy. Mnie one na nic.

Listonosz-mechanik z roku 2056 zlutowal polaczenie, przeslal przedmioty w przyszlosc, a potem razem zamurowalismy dziure w murze tak, ze nawet ja nie moglbym sie domyslic, gdzie ona byla. Bardzo mi dziekowal i troche sie dziwil mojej domyslnosci. Kiedy go jednak spytalem, co bedzie za sto lat, odmowil odpowiedzi i dodal, ze sam powinienem zrozumiec: wiadomosci tego rodzaju rozglaszac nie mozna.

Pozniej spytal, czego bym pragnal. Odrzeklem, ze Bogu dzieki, niczego.

— To znaczy, ze nie ma pan zadnych prosb? — spytal chwytajac za raczke walizeczki.

Wtedy dopiero sobie przypomnialem, ze mialbym pewna prosbe.

— Prosze mi powiedziec, czy wasi ludzie bywaja w roznych latach.

— Tak.

— I dwadziescia lat temu?

— I wtedy. Tylko, rzecz prosta, z zachowaniem wszelkich srodkow ostroznosci. I o tym nikt nie wie.

— A czy w czasie wojny i blokady byl ktos w Leningradzie?

— Oczywiscie.

— Otoz to. Mam taka prosbe. Musze tam cos przeslac.

— Alez to niemozliwe.

— Powiedzial pan, ze spelnicie moja prosbe.

— Co to za przesylka?

— Chwilke — powiedzialem i wybieglem do kuchni. Wzialem stamtad dwie puszki mleka skondensowanego, pol kilograma masla babci Kaplan z lodowki i jeszcze ze dwa kilogramy cukru. Wrzucilem wszystko do plastykowej torby Liny Grigorjewny i wrocilem do pokoju. Gosc z przyszlosci zamiatal podloge.

— Prosze — odezwalem sie. — Powinniscie to oddac pisarzowi Czerniajewowi. Aleksandrowi Czerniajewowi, w zimie, w styczniu roku czterdziestego drugiego. Wasi ludzie go znaja. I adres tez mozecie znalezc. Umarl z glodu pod koniec stycznia. A powinien wytrzymac jeszcze dwa tygodnie. Po dwoch tygodniach przyjdzie do niego ktos z radia. Niech sie pan nie wazy odmawiac. Czerniajew pisal powiesc do ostatniego dnia…

— Niech pan zrozumie — tlumaczyl gosc. — To niemozliwe. To, ze Czerniajew bedzie zyl dalej, moze zmienic bieg historii.

— Nie zmieni… — odparlem z przekonaniem. — Gdybyscie sie tak bali przeszlosci, nie bralibyscie przedmiotow z siedemnastego wieku.

Powiedzialem to w natchnieniu, ale gosc sie usmiechnal:

— Na takie pytania nie odpowiadam. Dobrze, wezme panska przesylke. Tylko trzeba zerwac etykiety z puszek. Takich wtedy nie bylo w Leningradzie. Pogadam z naszymi. Jeszcze raz panu dziekuje. Moze sie jeszcze zobaczymy.

Odszedl. Jakby go wcale nie bylo. Kusilo mnie bardzo, aby znowu zerwac tapety i zajrzec do skrytki. Ale wiedzialem, ze nigdy tego nie zrobie. I on to zrozumial, w przeciwnym razie nie przyszedlby do mnie.

Nastepnego dnia znalazlem w kieszeni dwie zapomniane monety. Jedna podarowalem Mitinowi, druga zostawilem sobie na pamiatke.

Mitin przyniosl mi jednotomowe wydanie Bul-hakowa, a potem powiedzial:

— Wiesz, znalazlem w domu tom spuscizny literackiej. Sa tam wspomnienia o Czerniajewie. Interesuje cie to?

Odrzeklem, ze bardzo mnie to ciekawi. Wiedzialem wprawdzie, ze oni nie wysluchali mej prosby i nie oddali staruszkowi przesylki. Ale, oczywiscie, pragnalem absurdu. W odbitej w wielkim nakladzie biografii pisarza podano, ze umarl wlasnie w roku czterdziestym drugim. Nawet zasmialem sie z siebie. Tez teoretyk ze mnie.

Wieczorem przeczytalem wspomnienia o Czerniajewie. Byla to relacja, jak zyl w Leningradzie podczas blokady, jak pracowal i nawet jezdzil na front na spotkania z zolnierzami. Nagle — wierzcie lub _ nie wierzcie — pod koniec artykulu czytalem:

W zimie, zdaje sie w styczniu, odwiedzilem Czerniajewa. Aleksander Girgorjewicz byl bardzo slaby i z trudem chodzil. Rozmawialismy o sytuacji na froncie, o blokadzie. W pewnej chwili powiedzial?

— Zdarzylo mi sie cos dziwnego. Pare dni temu dostalem przesylke.

— Od kogo? — spytalem. — Przeciez jest blokada.

— Nie wiem, od kogo. Bylo tam skondensowane mleko i cukier.

— To bardzo panu potrzebne — mowie. A on mi na to:

— A dzieciom nie potrzebne? Ja jestem starcem, ale te malenstwa w sasiednim pokoju… Zycie przed nimi.

— I oddal pan przesylke?

— A pan, mlodziencze, jak by postapil na moim miejscu? — spytal Czerniajew. Zrobilo mi sie wstyd, ze

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату