bezpieczenstwa siegajacy chyba osmiuset procent. Nawet sciany dzialowe miedzy pokojami byly na trzy cegly. Kiedy wiec sasiedzi graja na fortepianie, nie slysze prawie nic. Dlatego tez nie mialem watpliwosci, iz dzwiek rozbrzmiewal wlasnie w moim pokoju. Taki dziwny dzwiek, jakby ktos upuscil srebrna waze.
Wyciagnalem reke i zapalilem swiatlo. Bohaterowie ksiazki znikli. Cisza. Coz by to takiego moglo spasc? Polezalem troche, potem zaczal mnie morzyc sen, wiec zgasilem lampe. I niemal natychmiast cos grzmotnelo. Krotko i poteznie. Zrobilo mi sie nieswojo. Nie jestem ani troche przesadny, ale ktoz to u licha ciska roznymi przedmiotami po moim pokoju?
Znow zapalilem swiatlo i wstalem z lozka. Obszedlem caly pokoj i nawet zajrzalem do alkowy. Nic nie znalazlem. Kiedy sie jednak odwrocilem tylem do alkowy, znowu stamtad rozlegl sie brzek. Podskoczylem i odwrocilem sie o sto osiemdziesiat stopni. I znowu nic a nic nie wykrylem.
Pobrzekiwanie juz nie ustawalo. Co dziesiec sekund — dzyn. Potem pauza. Liczylem: jeden, dwa, i… po dziesiatej sekundzie — dzyn.
Prawde mowiac, o malo rozumu nie postradalem z niepokoju. Ktos w pokoju dzwoni, a ja jestem calkowicie bezradny. Zaczalem systematycznie badac pokoj. Czekalem, az sie rozlegnie dzwiek, i robilem krok w tym kierunku, skad bylo go slychac. Sprawdzilem juz, ze rozbrzmiewa z gladkiej plaszczyzny sciany miedzy alkowa i drzwiami. Po czwartym kroku znalazlem sie przy samej scianie i przylozylem do niej ucho. 'Raz i…' — liczylem. Po dziesiatej sekundzie tuz przy uchu rozlegl sie wyrazny brzek.
Postanowilem rozwazyc, czym mozna by wyjasnic to zjawisko. Z drugiej strony jest sciana przedpokoju, a wlasciwie glebokiej wneki, gdzie dawniej staly dwa rowery; kiedy rowery wyjechaly, babcia Kaplan postawila w niej pseudo-mahoniowa szafe. W szafie tej wszyscy lokatorzy mieszkania chowali graty, ktore by nalezalo wyrzucic, ale na razie ich bylo szkoda.
Musze wiec oczywiscie wyjsc do przedpokoju i zobaczyc, co sie dzieje w szafie. Niczego sie nie spodziewalem tam zobaczyc — sciana byla gruba, a dzwiek rozbrzmiewal przy samym uchu. Mimo wszystko wlozylem pantofle i wyszedlem z pokoju. Wszyscy spali. W przedpokoju bylo ciemno, zapalilem wiec lampe, by sie przekonac, ze nikogo w nim nie ma. Podszedlem do szafy i otworzylem ja. Z trudem udalo mi sie przytrzymac pelna przedwojennych gazet wanienke dziecieca, ktora omal nie spadla mi na nogi. Druga reka pochwycilem pusta zlocona rame, a brzuchem naparlem na reszte rzeczy. W takiej pozycji znieruchomialem zapewne na minute, poltorej. Wreszcie mi sie wydalo, ze slysze odlegly dzwon. Moze mi sie tylko wydawalo, zbyt usilnie bowiem nasluchiwalem. W kazdym razie dzwieki nie rozlegaly sie z szafy. Zamknalem ja wiec i wrocilem do pokoju. Gdy tylko wszedlem, natychmiast uslyszalem — dzyn…
Dlugo przykladalem ucho do roznych punktow sciany, dopoki sie nie przekonalem, ze dzwiek rodzil sie za szara plama na tapecie na wysokosci moich piersi, osiemdziesiat centymetrow od rogu alkowy. Zakonczylem teoretyczna czesc moich dociekan. Teraz pora przejsc do eksperymentu.
Calkiem mi sie juz odechcialo spac. Przysunalem do sciany krzeslo i zaczalem sie zastanawiac, czy zrywac tapety, czy powstrzymac sie od tego. Nie wiem, jakie bym powzial postanowienie, gdyby nie silny odglos, niemal loskot, ktory zastapil rownomierne pobrzekiwanie. Potem nastapila cisza.
Noz wzialem z kuchni. Ze stolu babci Kaplan. Noz byl dlugi, dobrze wyostrzony (moja robota), o spiczastym koncu. O taki mi wlasnie chodzilo. Wzialem jeszcze mlotek, by opukac sciane. Dziwne, ze nie pomyslalem o tym wczesniej. To jednak zrozumiale — nie co dzien legna sie w scianie przywidzenia. Stukalem w sciane niezbyt mocno, zeby nie obudzic sasiadow. Dopukalem sie w scianie czworoboku — siedemdziesiat na siedemdziesiat — za ktorym na pewno byla proznia. Nie mialem juz watpliwosci. Nozem wycialem czesc tapety posrodku owego kwadratu. Tapeta oderwala sie z lekkim chrzestem, ukazujac strzepy gazet i skrawek niebieskiej sciany. Przygladalem sie jej z zaciekawieniem — tak wygladala ta sciana podczas wojny. Teraz przypomnialem sobie, jakie u nas wtedy staly meble, przypomnialem sobie zaciemnienie — czarna, papierowa plachte z drobniutkimi dziureczkami niczym wygwiezdzone niebo. Nazywalem je nie zaciemnieniem, lecz oswieceniem, a mama zawsze sie smiala.
Przy samym uchu znowu cos brzeknelo. Ostrym koncem mlotka postukalem po niebieskiej farbie i odbilem kawal tynku. Potem pomyslalem, ze trzeba bylo na podlodze rozeslac gazety, ale zrezygnowalem, bo juz i tak bylo nabrudzone.
Spod tynku wyjrzala czerwona cegla i zoltawa warstwa zaprawy. Cegla siedziala mocno, mozolilem sie wiec nad nia z dziesiec minut, nim drgnela i opuscila swoje miejsce.
Za cegla ziala dziura. Zapalilem zapalke i poswiecilem do srodka. Plomien oswietlil cegle po przeciwnej stronie skrytki i wtedy zobaczylem, ze na dole cos blyszczy. Ostroznie zanurzylem reke i z trudem dosiegnalem dna. Palce dotknely metalu, metalowych krazkow. Wydobylem je na zewnatrz. Okazalo sie, ze sa to jakies stare srebrne monety.
Byly cieple.
Masz tobie! Skarb! We wlasnym pokoju znalezc skarb! Czy zreszta malo jest skarbow w scianach starych domow?
To prawda, ze co innego, jesli sie o tym czyta w gazecie czy ksiazce, a co innego, kiedy osobiscie nas to spotyka…
Znowu wsunalem reke do srodka i znowu wydobylem garsc monet. Lezalo tam jeszcze cos wiekszego. Zeby to jednak wyciagnac, trzeba bylo rozszerzyc otwor. Monety obejrzalem dokladnie. Byly bardzo stare i nierosyjskie. Uwalalem sie i o malo nie rozbilem calego domu, kiedy wyjmowalem jeszcze jedna warstwe cegiel. Teraz moglem w nisze wsunac glowe.
Nie zrobilem tego jednak. Wzialem ze stolu lampe i postawilem ja na przysunietym krzesle. Drugie krzeslo postawilem obok. W ten sposob zdobylem prawdziwie naukowe mozliwosci zbadania dziury. Otrzepalem sie z tynku, podlozylem pod lampe nieco wyzszy stos ksiazek, aby swiatlo padalo do wneki, i zajrzalem do srodka. Tylna sciana byla gladka i nowiutka, jakby cegly ulozono w niej zaledwie wczoraj, a dla wzmocnienia uzbrojono ja stalowymi tasmami. Bocznych scianek na razie nie ogladalem, patrzylem przede wszystkim na dno wneki zawalone monetami. Ponadto na dnie lezala czara z jakiegos szlachetnego metalu i… zelazna rekawica. Chyba od zbroi.
Wydobylem ja. Ciezka, o palcach nieco zgietych, by latwiej bylo ujac miecz lub kopie, miala jeszcze rzemyki sluzace do lepszego umocowania na rece. Polozylem rekawice na stole i siegnalem po czare, a wtedy sie zdarzylo cos calkiem dziwnego.
Z gory spadla na moja reke jeszcze jedna moneta. Ciepla srebrna moneta. Jak gdyby sie od-kleila od stropu wneki. Moneta stoczyla sie po mojej dloni i zsunela na stos innych monet, wydajac dobrze mi znany dzwiek: dzyn.
Zamarlem. Przeciez zapomnialem, ze dobralem sie do sciany wlasnie z powodu dolatujacych z niej dzwiekow. A kiedy ujrzalem monety, uznalem, ze to stary skarb.
Oswietlilem lampa strop skrzynki. Byl czarny, lsniacy, bez zadnego otworu i chlodny w dotknieciu. Zadna moneta nie mogla sie do niego przykleic.
Poczekalem, czy sie jeszcze cos nie zdarzy, poniewaz sie jednak nic nie zdarzylo, wyciagnalem skarby na zewnatrz i rozlozylem na krzesle. I siedzac na krzesle zasnalem w toku rozmyslan, czy sie rankiem wybrac do muzeum, czy tez upewnic sie najpierw, ze nie znalazlem blahostek. Jeszcze by sie smieli.
Nad ranem, sam juz nie wiem, jak przenioslem sie na lozko. Obudzil mnie dzwonek budzika. Przez minute usilowalem sobie uswiadomic, co sie to zdumiewajacego zdarzylo w nocy. Dopiero ujrzawszy czarna dziure w scianie, a na podlodze pokruszony tynk, strzepki tapety i odlamki cegiel, zrozumialem, ze to wszystko nie byl sen, ze istotnie odkrylem w swojej scianie skarb, i to skarb bardzo dziwny. Na czym jednak polegala ta dziwnosc, nie zdazylem sobie przypomniec, do drzwi bowiem zapukala babcia Kaplan i spytala, czy nie wzialem jej noza.
A potem sie zaczal normalny poranny pospiech. Czekajac, az lazienke zwolni dziadek Kaplan, przypomnialem sobie, ze od rana mamy u naczelnego technologa narade, na ktorej musialem byc, poza tym konczylo mi sie maslo i bede musial pozyczyc je od Liny Grigorjewny… Zdazylem jednak zaslonic dziure regalem i wlozyc pare monet do kieszeni, a zelazna rekawice do walizeczki.
Na zebraniu nie myslalem o znalezisku, ale gdy tylko narada sie skonczyla, podszedlem do Mitina. Jest numizmatykiem. Pokazalem mu jedna ze swoich monet i zapytalem, z jakiego to kraju.
Mitin odlozyl teczke, pogladzil lysine i obejrzawszy monete powiedzial, ze to smiec. Interesowalo go tylko, skad ja mam. Pewnie od babci… Jak chce, moge mu ja dac. Trzeba jednak znac Mitina. Jest kolekcjonerem, chociaz wiec zawsze sie skarzy, ze ktos go oszukal, to raczej bywa odwrotnie. Juz po tym, jak trzymal te monete i obracal w palcach, widac bylo, ze to nie jest zwykla moneta.
— Nie pytaj, skad ja wzialem — rzeklem. — Nie dam ci, bo jest mi potrzebna.