— Wiecie, tak jakos pechowo nurkowalam, ze do tej pory nie moge wytrzasnac wody z ucha. Warn to sie kiedys zdarzalo?

— Zdarzalo sie — powiedzial Dracz.

— Mam na imie Krystyna. Mieszkam tu w poblizu u znajomych, do ktorych przyjechalam w odwiedziny. Przestraszylam sie jak idiotka, ucieklam i pewnie was obrazilam.

— Nic podobnego. Ja ucieklbym od razu.

— Gdy tylko odeszlam, zaraz sobie przypomnialam. Wrociliscie z tych samych planet, na ktorych pracowal Grunin, prawda? Pewnie bylo bardzo ciezko?

— To juz jest poza mna, a jesli wszystko dobrze pojdzie, za miesiac mnie nie poznacie.

— Naturalnie, ze nie poznam.

Na wietrze jej wlosy szybko wysychaly.

— Wiecie — powiedziala Krystyna — jestescie moim pierwszym znajomym kosmonauta.

— Ciesza sie. Studiujecie?

— Mieszkam w Tallinie i tam studiuje. Mam szczescie. Na swiecie jest bardzo wielu zwyczajnych kosmonautow i szalenie malo takich…

— Chyba okolo dwudziestu.

— A czy potem, kiedy odpoczniecie, znowu, zmienicie cialo? Staniecie sie rybka albo ptakiem?

— Tego sie jeszcze nie robi. Nawet jedna transformacja to dla czlowieka zbyt wiele.

— Szkoda.

— Dlaczego?

— Bo to bardzo interesujace, kiedy mozna wszystkiego doswiadczyc.

— Wystarczy jeden raz.

— Jestescie czyms zdenerwowani, zmeczeni?

— Tak — powiedzial Dracz.

Dziewczyna ostroznie wyciagnela reke i dotknela pancerza.

— Cos czujecie?

— Nalezaloby uderzyc mlotem, abym cos poczul.

— To przykre. Pogladzilam was.

— Chcecie wyrazic mi wspolczucie?

— Bo co?

'…Wspolczuje mi — pomyslal Dracz. — Zupelnie jak w basni: piekna pokocha bestie, a wtedy bestia zmieni sie w pieknego mlodzienca. Geworkian ma problemy, czujniki, wykresy, a ona rozczulila sie nade mna i nie musi wiecej zaprzatac tym sobie glowy. Najwyzej poszuka jeszcze w poblizu czerwonego kwiatuszka, aby bylo jak nalezy…' — Kiedy wyzdrowiejecie, przyjedzcie do mnie. Mieszkam pod Tallinem, w osiedlu nad brzegiem morza. Cisza, dokola sosny. Na pewno swietnie u mnie odpoczniecie.

— Dziekuje za zaproszenie — powiedzial Dracz. — Musze juz isc, bo moi opiekunowie, spostrzega sie i zaczna mnie szukac.

— Odprowadze was, jesli mozna.

Szli wolno, gdyz Krystyna myslala, ze Dra-czowi bedzie tak wygodniej, a Dracz, ktory mogl przescignac kazdego ziemskiego szybkobiegacza, wcale sie nie spieszyl. Cierpliwie opowiadal jej o rzeczach, ktorych nie sposob opisac slowami. Krystynie wydawalo sie, ze wyobraza sobie wszystko bardzo dokladnie, chociaz w istocie jej wyobrazenia nie mialy niczego wspolnego z rzeczywistoscia.

— Jutro tez przyjde na brzeg — powiedziala Krystyna. — Nie wiem tylko o ktorej.

— Jutro chyba bede zajety — odparl Dracz. — No, zobaczymy — powiedziala Krystyna. — Zobaczymy…

9

Dracz podszedl do Polaczka, ktory grzebal w silniku mobila, i zapytal go, gdzie jest Geworkian.

Polaczek odparl, ze szef jest w swoim gabinecie. Przylecieli do niego jacys wulkanolodzy, pewnie beda przygotowywac nowego bioformanta.

Dracz poszedl w strone gmachu glownego. W pokoiku przed gabinetem Geworkiana bylo pusto. Dracz uniosl sie na tylnych lapach i zdjal z biurka Mariny Antonowny arkusz papieru i olowek. Polozyl papier na podlodze, ujal olowek w macke i sprobowal narysowac profil Krystyny. Drzwi do gabinetu byly nie domkniete i dobiegal stamtad gleboki bas Geworkiana. Pozniej inny glos, nieco wyzszy, powiedzial:

— Nie mowimy o Draczu, przeciez powinni byc inni bioformanci tego rodzaju!

— Nie, nie ma nikogo, absolutnie nikogo — odburknal Geworkian.

— Oprocz Dracza.

Dracz zblizyl sie do drzwi. Teraz slyszal kazde slowo. Byl potrzebny wulkanologom, a Geworkian nie zgadzal sie. Dracz chwile przysluchiwal sie klotni, a potem pchnal drzwi. Zle obliczyl sile pchniecia i drzwi odskoczyly jak uderzone armatnim pociskiem.

Nastapila niema scena. Trzy twarze zwrocone ku ogromnemu zolwiowi. Jeden z wulkanologow okazal sie rozowiutkim grubaskiem.

— Jestem Dracz — powiedzial Dracz do grubaska, aby od razu rozproszyc jego zdumienie. — Mowiliscie o mnie.

— Nie zapraszalem cie! — wrzasnal Geworkian.

— Mowcie — zwrocil sie Dracz do tegiego wulkanologa.

Grubasek niezdecydowanie chrzaknal i popatrzyl na Geworkiana.

— Chodzi o to — wtracil sie drugi wulkanolog, suchy i jakby nieco nadweglony — ze mamy erupcje Gory Jesiennej na Kamczatce. Sadzimy, to znaczy jestesmy pewni, ze jesli nie przeczysci sie glownego, zatkanego skalami kanalu, lawa poplynie na zachodnie zbocze. Na zachodnim zboczu jest stacja techniczna. Nizej, w dolinie, duze osiedle i fabryka…

— A na ewakuacje nie ma czasu?

— Ewakuacja jest w toku. Ale nie zdazymy zdemontowac fabryki. Nawet na zwiniecie stacji potrzebujemy trzy dni. Poza tym o cztery kilometry za fabryka zaczyna sie Kujajewsk. Skierowalismy do krateru mobil 2 materialem wybuchowym. Po prostu wyrzucilo go na zewnatrz. Dobrze jeszcze, ze nie spadl na stacje… Geworkian rabnal piescia w stol.

— Dracz, ja ci nie pozwalam! Tam panuja krytyczne temperatury. Nawet wyzsze od krytycznych. To samobojstwo!

— Pozwolicie — powiedzial Dracz.

— Idiota — warknal Geworkian. — Wybuch moze przeciez nie nastapic.

— Nastapi — powiedzial smutno grubas. Dracz skierowal sie ku drzwiom. Suchy wulkanolog poszedl za nim. Grubas zostal, wzruszyl ramionami i powiedzial do Geworkiana:

— Zastosujemy wszelkie mozliwe srodki bezpieczenstwa. Absolutnie wszystkie.

— Nic podobnego — powiedzial Geworkian. — Lece z wami.

Wlaczyl wideoselektor i wywolal Dimowa.

— To cudownie — powiedzial grubas. — Po prostu cudownie.

Przechodzac przez pokoik sekretarki, Dracz chwycil macka lezaca na podlodze kartke z profilem Krystyny, zwinal ja w twarda kulke i wrzucil do kosza. Ruchy macek byly tak szybkie, ze idacy o krok za nim wulkanolog niczego nie spostrzegl.

10

Podwiezli go mobilem na krawedz starego krateru. Zmeczony miejscowy wulkanolog w okopconym helmie (w ciagu ostatnich trzech dni wielokrotnie usilowal dotrzec do glownego kanalu) powtorzyl instrukcje, ktore Dracz znal juz na pamiec.

— Szczelina jest widoczna stad, oczywiscie wtedy, kiedy dym sie rozprasza. Zejdziecie nia osiemdziesiat metrow w dol. Droga jest wolna, sondowalismy. Zejdziecie i zalozycie ladunki. Potem wrocicie, a my je zdalnie odpalimy. Spadek dochodzi tam do szescdziesieciu stopni. Dacie rade?

Wulkanolog tylekroc mial do czynienia z sondami automatycznymi, robotami budowlanymi i innymi maszynami przypominajacymi tego zolwia, ze stale musial powtarzac sobie w duchu, iz stoi przed nim czlowiek, bioformant, do ktorego nalezy zwracac sie na 'wy'. W dodatku ten piekielny wulkan potwornie go wymeczyl.

— Dam rade — odparl Dracz. — Szescdziesiat stopni potrafie jeszcze pokonac.

Zanim zdjal maske i oddal ja wulkanologowi, powiedzial:

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату