wieczorami do tego domu i wchodzac na pierwsze pietro liczyl w mysli dni…
Nagle zatrzymal sie. Zrozumial, ze juz nie chce wejsc do swego pokoju, rozpoznac wieszaka w przedpokoju, szczerby w schodach i rysy na balustradach. Nie chce zobaczyc dywanika przed swoimi drzwiami.
Co zobaczy w swoim pokoju? Siady zycia innego Dracza, ksiazki i przedmioty pozostawione w przeszlosci… Zawrocil i poszedl w kierunku poligonu. Geworkian ma racje, noc trzeba spedzic w kabinie cisnieniowej. Bez maski, ktora uprzykrzyla sie na statku i jeszcze bardziej uprzykrzy sie w ciagu najblizszych tygodni. Szedl na przelaj przez krzaki i sploszyl jakas parke. Zakochani calowali sie na laweczce ukrytej wsrod bzu i ich biale kitle swiecily z daleka jak lampy ostrzegawcze. Dracz powinien ich zauwazyc, ale nie zauwazyl. Tam, na planecie, nie moglo mu sie to przydarzyc. Chwilowa utrata czujnosci oznaczala smierc.
— To ja, Dracz — uspokoil zakochanych.
Dziewczyna rozesmiala sie.
— Okropnie sie przeleklam — powiedziala. — Bardzo tu ciemno.
— Byliscie tam, gdzie zginal Grunin? — zapytal chlopak bardzo powaznym tonem. Chcial pogadac z Draczem, zapamietac te noc i nieoczekiwane spotkanie.
— Tak, tam — odparl Dracz i nie zatrzymujac sie ruszyl w strone oswietlonych okien laboratorium poligonowego.
Aby dotrzec do komory cisnieniowej, musial przejsc korytarzem obok kilku sal roboczych. Zajrzal do pierwszej z nich. Sala byla przedzielona przezroczysta przegroda. Wydawalo sie, ze przegrody w ogole nie ma, a zielonkawa woda w niewytlumaczalny sposob sama utrzymuje sie w powietrzu i nie spada na pulpit kontrolny, przy ktorym siedzialy dwie szczuplutkie dziewczyny.
— Mozna wejsc? — zapytal Dracz.
Jedna z dziewczat odwrocila sie.
— Oj! — zawolala — przestraszylam sie. Jestescie Dracz, dubler Grunina?
— Zgadza sie. A kogo tu macie?
— Nie znacie go — powiedziala druga dziewczyna. — Przyjechal pozniej. Nazywa sie Fere, Stanislaw Fere.
— Mylicie sie, znam go — odparl Dracz: — Studiowalismy razem. On byl na nizszym roku.
Dracz niezdecydowanie przystanal przed scianka, starajac sie w klebowisku wodorostow wypatrzec postac Ferego.
— Posiedzcie z nami — powiedzialy dziewczeta. — Nam tez sie nudzi.
— Dziekuje.
— Poczestowalabym was wafelkami…
— Dziekuje, nie jadam wafelkow.
Dziewczeta rozesmialy sie.
— Humor wam dopisuje. A inni martwia sie i denerwuja. Stasio tez sie denerwuje.
Dracz wreszcie dojrzal Stanislawa, ktory wygladal jak brunatny wzgorek.
— Ale to tylko z poczatku, prawda — zapytala dziewczyna.
— Nie, nieprawda — odparl Dracz. — Teraz tez sie denerwuje.
— Niepotrzebnie — powiedziala druga dziewczyna. — Geworkian zrobi wszystko jak nalezy. To geniusz. Obawiacie sie, ze zbyt dlugo tam byliscie?
— Troche sie boje, chociaz mnie uprzedzali, kazali wczesniej wracac…
Pewnie, uprzedzali go i to nieraz. Wowczas ludzie w ogole nie bardzo wierzyli w celowosc pracy Geworkiana. Nie ma sensu, powiadali, ryzykowac, skoro sa automaty. Ale instytut nadal istnial, gdyz bioformanci byli jednak potrzebni. Uznanie sceptykow przyszlo wtedy, kiedy bioformanci Selwin i Skowronski zeszli pod wode po batyskaf Yaltonena, ktory po utracie kabla utknal na glebokosci szesciu tysiecy metrow. Robotow, ktore potrafilyby zejsc do rozpadliny i tam zorientowac sie, w jaki sposob uwolnic batyskaf i badaczy, jeszcze nie skonstruowano. A bioformanci zrobili wszystko, co nalezalo.
— W zasadzie — powiedzial wtedy Geworkian na jednej z licznych konferencji prasowych — nasza praca zostala przepowiedziana niejako przez setki tworcow literatury fantastycznej i bajkopisarzy tak szczegolowo, ze nie musimy juz niczego wymyslac, lecz po prostu realizowac ich pomysly. Przebudowujemy strukture biologiczna czlowieka zgodnie z zamowieniem, przygotowujemy go do wykonania okreslonej pracy. Pozostawiamy przy tym mozliwosc odwrocenia tej przebudowy. Najtrudniejsza bowiem czescia naszej dzialalnosci jest powrot do punktu wyjsciowego. Biotransformacja winna przypominac odziez, skafander ochronny, ktory mozemy zdjac, gdy tylko przestanie byc potrzebny. Zreszta nie zamierzamy konkurowac z konstruktorami skafandrow, bo wkraczamy do akcji wtedy, gdy oni sa bezsilni. Skafander do pracy na glebokosci dziesieciu kilometrow jest zbyt ciezki i sztywny, aby istota w nim zamknieta mogla wykonywac prace z taka sama latwoscia, jak na powierzchni Ziemi. Ale na tej glebi doskonale czuja sie niektore ryby i skorupiaki. W zasadzie mozliwa jest taka przebudowa organizmu czlowieka, aby funkcjonowal on tak samo jak organizm ryby glebinowej. Gdy to jednak osiagniemy, powstanie inny problem. Nie wierze w to, aby czlowiek, ktory wie, ze skazany jest do konca swych dni na przebywanie w oceanicznej glebi, w srodowisku skorupiakow i ryb, mogl pozostac czlowiekiem pelnowartosciowym. Ale jesli rzeczywiscie potrafimy przywrocic czlowiekowi jego pierwotna postac i naturalne srodowisko ludzkie, to bioformacja bedzie miala racje bytu i okaze sie pozyteczna dla ludzkosci.
W owym czasie przeprowadzano dopiero pierwsze doswiadczenia. Na Ziemi i na Marsie. Chetnych bylo pod dostatkiem, a nawet wiecej. Glacjologowie i speleolodzy, wulkanolodzy i archeolodzy potrzebowali dodatkowych rak, oczu, skory, pluc, skrzeli… Pracownicy instytutu mowili nowicjuszom, ze nie wszyscy bioformanci chcieli sie z tymi nowymi organami rozstawac. Opowiadali im bajeczke o speleologu, wyposazonym w skrzela i ogromne, widzace w ciemnosci oczy, ktory wrecz uciekl ze stolu operacyjnego, na ktorym chciano mu przywrocic ludzki wyglad… Powiadali, ze uciekinier od tej pory ukrywa sie w wypelnionych lodowata woda, bezdennych grotach Qintano-Roo, czuje sie znakomicie i dwa razy na miesiac przysyla do 'Speleogical Reviev' obszerne artykuly na temat swoich odkryc, wydrapane krzemieniem na wyszlifowanych plytkach grafitu.
Kiedy Dracz pojawil sie w instytucie, mial na swym koncie piec lat lotow kosmicznych, wystarczajace doswiadczenie w kierowaniu praca robotow budowlanych i pol tuzina publikacji na temat epigrafiki Monow. Grunina wtedy juz przygotowywano do biotransformacji i Dracz zostal jego dublerem. Przygotowywali ich do pracy na ogromnych, rozzarzonych planetach, wsrod szalejacych ognistych burz i wirow atmosferycznych, na planetach z niezwykle wysokim cisnieniem i z temperaturami dochodzacymi do osmiuset stopni. Planety te trzeba bylo jednak zagospodarowac, gdyz stanowily prawdziwy skarbiec cennych metali i mogly stac sie wrecz niezastapionymi laboratoriami dla fizykow.
Grunin zginal w trzecim miesiacu pracy i gdyby nie upor Dracza, Geworkian — sam Geworkian! — nie zdolalby zwalczyc oponentow. Dla Dracza zas, a Geworkian i Dimow doskonale o tym wiedzieli, najtrudniejsza byla transformacja. Najtrudniej bylo budzic sie rano ze swiadomoscia, ze dzis w mniejszym stopniu jest sie czlowiekiem niz bylo sie wczoraj, a jutro zostanie z tego czlowieka jeszcze mniej. Dracz byl przygotowany na najgorsze, Geworkian i Dimow omawiali z nim wszystkie jego wlasciwosci konstrukcyjne, eksperci przynosili mu do zatwierdzenia probki jego skory i przestrzenne modele jego przyszlych oczu. To bylo ciekawe i to bylo wazne. Ale nie potrafil do konca uswiadomic sobie prostego w koncu faktu, ze dotyczy to wlasnie jego ciala. Dracz widzial Grunina przed odlotem i pod wieloma wzgledami mial byc podobny do Grunina, a wlasciwie stanowic udoskonalony model tego, co formalnie nadal nazywano Gruninem, lecz nie mialo niczego wspolnego z portretem wiszacym w hallu laboratorium centralnego. W dzienniku Grunina, napisanym sucho i rzeczowo, znalazly sie slowa: 'Diabelnie smutno zyc bez jezyka. Nie daj ci Boze, Dracz, odczuc to na wlasnej skorze'. Dlatego Geworkian uczynil wszystko, zeby Dracz mogl mowic, chociaz mocno skomplikowalo to biotransformacje, a dla Dracza oznaczalo kilka dodatkowych godzin, spedzonych na stole operacyjnym i w goracych wannach z plynami biologicznymi, w ktorych narastaly nowe fragmenty jego ciala. Najgorsza wiec byla obserwacja wlasnej przemiany i stala walka z irracjonalnym strachem, ze zostanie sie takim na zawsze.
Dracz znakomicie rozumial obecny stan Ferego. Fere mial pracowac w jadowitych, bezdennych bagnach Chronosa. Dracz byl w znacznie lepszej sytuacji. Mogl pisac, rysowac, znajdowac sie wsrod ludzi, mogl deptac zielone trawniki instytutu, podchodzic do palacyku z bialymi kolumnami. Fere zas do konca swojej wyprawy, do chwili, poki mu nie przywroca ludzkiej postaci, byl skazany na swiadomosc, ze od ludzi musi dzielic go co najmniej gruba szyba. Fere wiedzial, co go czeka, i dolozyl wiele staran, aby zyskac prawo do tych tortur. Ale teraz…