— Przygotujcie sie do powitania goscia — powiedzial kapitan.

W poltorej godziny pozniej Dracz przeszedl tunelem lacznikowym na statek. Niewazkosc utrudniala mu koordynacje ruchow, ale poza tym nie sprawiala szczegolnych klopotow. Jemu w ogole niewiele rzeczy sprawialo klopoty. Tym bardziej ze zaloga zachowywala sie powsciagliwie i nie zartowala z niego. A zartow nieco sie lekal, gdyz byl bardzo zmeczony. Okres przeciazen startowych spedzil w sterowce, z ciekawoscia przygladajac sie dyzurnej wachcie, lezacej w wannach amortyzacyjnych. Przeciazenia trwaly dosc dlugo i Dracz przez caly ten czas pelnil obowiazki dobrowolnego stroza. Nie zawsze dowierzal automatom, bo w ciagu ostatnich miesiecy przekonal sie niejednokrotnie, ze jest niezawodniejszy od nich. Teraz pilnie obserwowal pulpit sterowniczy i w glebi duszy czekal na mozliwosc ingerencji. Ingerencja okazala sie niepotrzebna.

2

O soku pomaranczowym marzyl az do Ziemi. W dodatku, jak na zlosc, sok pomaranczowy zawsze stal w mesie i dlatego Dracz nie wchodzil tam, aby nie widziec karafki z jaskrawozoltym plynem.

Dracz byl na statku jedynym pacjentem doktora Domby'ego, jesli w ogole mozna ge bylo nazwac pacjentem.

— Mam kompleks nizszosci — skarzyl sie doktorowi. — Z powodu tego przekletego soku.

— Tu nie o sok chodzi — powiedzial Dom-by. — Twoj mozg z rownym powodzeniem mogl sobie ubrdac cos innego. Na przyklad marzenie o puchowej poduszce.

— Ale ja chca sie napic soku pomaranczowego!

— I tak dobrze, ze mowisz i slyszysz — burknal Domby. — Grunin mial znacznie gorzej.

— Watpliwa pociecha — powiedzial Dracz.

Domby byl zaniepokojony. Trzy planety, osiem miesiecy katorzniczej pracy. Dracz gonil resztkami sil. Nalezalo okroic program, ale ten uparciuch nie chcial nawet o tym slyszec.

Aparatura szpitalika pokladowego byla zbyt prymitywna, aby za jej pomoca mozna bylo Dracza przyzwoicie zbadac. Pozostawala intuicja, ktora ostrzegala o niebezpieczenstwie. Choc nie mozna jej bylo w pelni zaufac, doktor przy pierwszej lacznosci z Ziemia wyslal obszerny raport. Czytajac go, Geworkian krzywil sie z niesmakiem. Krzywil sie dlatego, ze nie lubil wieloslowia.

A Dracz az do samej Ziemi czul sie paskudnie. Ciagle chcialo mu sie spac, lecz krotkie chwile zamroczenia nie przynosily ulgi, tylko gnebily okropnymi koszmarami.

3

Mobil instytutu bioformacji przycumowal tuz przy wlazie statku. Domby powiedzial na pozegnanie:

— Odwiedze was. Chcialbym sie z wami zaprzyjaznic.

— Wyobrazcie sobie, ze sie usmiechnalem — odparl Dracz. — Zapraszam nad blekitne jezioro.

W mobilu towarzyszyl Draczowi jakis nieznajomy mlody czlowiek. Najwyrazniej brzydzil sie Dracza i odpowiadajac na jego pytania patrzyl w okno. Dracz domyslil sie, ze chlopak nie bedzie dobrym bioformista, i przeszedl do kabiny kierowcy, w ktorej siedzial znajomy z instytutu, szofer Polaczek. Polaczek ucieszyl sie na jego widok.

— Nie sadzilem, ze sie z tego wykaraskasz — powiedzial szczerze. — Grunin nie byl od ciebie glupszy.

— Jakos sie udalo — odparl Dracz. — Tyle tylko, ze jestem bardzo zmeczony.

— To jest najniebezpieczniejsze. Wiem po sobie. Wydaje sie czlowiekowi, ze wszystko jest w porzadku, a mozg odmawia posluszenstwa.

Polaczek mial smukle, dlugie palce muzyka i pod jego dlonmi pulpit sterowniczy sprawial wrazenie klawiatury fortepianu. Mobil lecial tuz pod niskimi chmurami i Dracz mogl ogladac z gory miasto i wypatrywac, co sie w nim w czasie jego nieobecnosci zmienilo.

Geworkian powital Dracza przy bramie. Zwalisty, blekitnooki starzec z wydatnym nosem siedzial na lawce pod tabliczka 'Instytut Bioformacji AN ZSRR'. Dla Dracza i nie tylko dla Dracza Geworkian juz dawno przestal byc zwyklym czlowiekiem i przeksztalcil sie w pojecie, w symbol instytutu.

— No tak — powiedzial Geworkian. — Zupelnie sie nie zmieniles. Doskonale wygladasz. Juz niemal po wszystkim. Mowie niemal, bo teraz ja sie toba zajme, a ty bedziesz odpoczywal i przygotowywal sie.

— Do czego?

— Do picia tego pomaranczowego soku.

— To znaczy, ze Domby doniosl o wszystkim, a moje sprawy bardzo zle stoja.

— Glupi jestes i zawsze taki byles. Ale po co tu sterczymy? Mozemy porozmawiac w srodku.

W najblizszym budynku otworzylo sie okno, z ktorego wyjrzaly na raz trzy glowy. Alejka od drugiego laboratorium biegl z jakas probowka w reku Dima Dimow. Dima zawsze byl roztrzepany.

— Nic nie wiedzialem — tlumaczyl sie Dima. — Dopiero teraz mi powiedzieli.

Dracz wpadl w blogi nastroj syna marnotrawnego, ktory wlasnie wrocil do ojcowskiego domu i wie, ze na palenisku trzeszcza smolne polana, a w kuchni pachnie pieczonym cielcem.

— Jak tak mozna! — napadl Dimow na Geworkiana. — Powinniscie byli mnie zawiadomic. Osobiscie!

— Pewnie, ze nie ma w tym zadnej tajemnicy — odparl Geworkian przepraszajacym tonem.

Dracz zrozumial, dlaczego nie urzadzono mu uroczystego powitania: nie bylo wiadomo, w jakiej formie wroci z wyprawy, a raport Domby'ego wzbudzil tu widocznie poploch.

— Doskonale wygladasz — powiedzial Dimow.

Ktos zachichotal. Gerworkian syknal na gapiow, ale nikt na to nie zareagowal. Nad alejka zwisaly kiscie kwitnacego bzu i Dracz wyobrazil sobie jego wspanialy zapach. Chrabaszcze przelatywaly nad glowa niczym ciezkie pociski, a slonce zachodzilo za szarym palacykiem, w ktorym miescil sie hotel instytutu.

Weszli do hallu i na chwile zatrzymali sie przed portretem Grunina. Ludzie na innych portretach usmiechali sie. Grunin byl powazny. Zawsze byl bardzo powazny. Oraczowi zrobilo sie smutno. Grunin byl jedynym czlowiekiem, ktory wiedzial, znal, odczuwal pustke i rozpalona nagosc tego swiata, z ktorego wlasnie wrocil.

4

Dracz juz od dwoch godzin tkwil na stanowisku kontrolnym. Czujniki oblepily go jak muchy, ich przewody oplataly niczym pajeczyna. Dima sleczal nad przyrzadami. Geworkian siedzial pod sciana, przegladal tasmy i zerkal na tablice informacyjne.

— Gdzie bedziesz nocowal? — zapytal Geworkian.

— Chcialbym u siebie. Nie przemeblowaliscie mojego pokoju?

— Jest taki, jaki byl.

— No to u siebie.

— Nie radze — powiedzial Geworkian. — Byloby lepiej, zebys odpoczal w komorze cisnieniowej.

— A jednak…

Jak uwazasz. Jesli chcesz spac w masce, nikt ci tego nie zabroni… — Geworkian zamilkl. Wykresy wcale mu sie nie podobaly, ale nie chcial, zeby Dracz to zauwazyl.

— Co was niepokoi? — zapytal Dracz.

— Nie wierc sie — powiedzial Dimow. — Przeszkadzasz.

— Zbyt dlugo zyles w warunkach polowych. Domby powinien byl cie odwolac co najmniej dwa miesiace temu.

— Ale wowczas wszystko trzeba byloby zaczynac od poczatku.

— No, no — powiedzial Geworkian takim tonem, ze nie bylo wiadomo czy potepia Dracza, czy tez go chwali.

— Kiedy zamierzacie zaczac? — zapytal Dracz.

— Chociazby jutro. W ciagu nocy zanalizujemy wszystkie zapisy. Bardzo cie prosze, zebys spal w komorze cisnieniowej. To dla twojego dobra.

— Jesli chodzi jedynie o moje dobro…. to pojde do siebie.

— Prosze bardzo, nie jestes nam na razie potrzebny.

'Moje sprawy nie stoja najlepiej — pomyslal Dracz kierujac sie ku drzwiom. — Stary nie jest w formie'.

Bez pospiechu ruszyl w kierunku bocznego wyjscia, mijajac po drodze rzad jednakowych, bialych drzwi. Dzien pracy dawno sie juz skonczyl, ale instytut nie zamarl i nie zasnal. Zawsze przypominal Draczowi wielka klinike z dyzurnymi pielegniarkami, ostrymi dyzurami i pilnymi operacjami. Maly budynek mieszkalny dla kandydatow i dla tych, ktorzy dopiero co wrocili, miescil sie za laboratoriami, opodal boiska do siatkowki. Smukle kolumienki palacyku w swietle ksiezyca sprawialy wrazenie blekitnych. W domu swiecilo sie pare okien i Dracz na prozno usilowal sobie przypomniec, ktore z nich przedtem nalezalo do niego. Jak dlugo tu mieszkal?… Prawie pol roku… Wracajac

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату