— Prosze nie zgubic maski. Jeszcze mi sie przyda. Bez niej jestem gluchy i niemy.
— A jak bedziecie oddychac?
— Nie bede oddychal. Prawie nie bede. Tlen mi szkodzi.
— Bede na was czekal tutaj — powiedzial wulkanolog, ale Dracz juz go nie slyszal.
Stoczyl sie po lagodnym zboczu do krateru i na sekunde przystanal u wylotu szczeliny. Z gory sypal sie popiol i drobne kamyki.
Nieco z boku, nad sama krawedzia krateru, unosily sie w powietrzu dwa mobile. W jednym byli wulkanolodzy, w drugim zas Geworkian i Dimow.
Szczelina okazala sie znacznie szersza, niz mozna bylo oczekiwac, Dracz zaczal wiec szybko schodzic w dol, odruchowo rejestrujac sklad gazow. Temperatura podnosila sie, ale nadal byla nizsza od krytycznej. Potem zbocze zrobilo sie bardziej strome i musial schodzic zakosami, chwilami zwisajac na dwoch mackach. Pozostala para macek przyciskal do piersi ladunki wybuchowe. Gora sapnela i Dracz przyssal sie do sciany, aby nie wzleciec do gory wraz z fontanna gazow. Musial sie spieszyc, bo czul, ze szczeliny na zachodnim stoku zaczely sie juz poglebiac. Zejscie bylo coraz trudniejsze. Sciany komina niemal zetknely sie ze soba i Dracz musial przeciskac sie miedzy ruchomymi, rozkolysanymi glazami. Zeszedl juz na siedemdziesiat metrow. Temperatura gazow osiagnela czterysta stopni. Przypomnial sobie wykres — aby skalny korek krateru rozbic doszczetnie, musi przejsc jeszcze okolo pieciu metrow. Mozna bylo wprawdzie, zgodnie z instrukcja, zalozyc ladunki juz tutaj, ale te piec metrow dawalo calkowita gwarancje powodzenia. Otwor pod soba zauwazyl w ostatniej chwili, a wlasciwie domyslil sie go na widok tryskajacej z niego rozzarzonej pary.
…Temperatura skoczyla nagle o jakies sto stopni. Juz odczuwal cieplo. Wulkan zatrzasl sie jak w ataku kaszlu. Dracz spojrzal w gore. Droga powrotna jeszcze sie nie zamknela. Wslizgnal sie do goracej rozpadliny.
Szczelina rozszerzyla sie ku dolowi tworzac worek. Dno tego worka przypominalo rzadkie sito. Taki sam zar dopadl go kiedys, na drugiej planecie. Stamtad mogl uciec. I uciekl.
Przymocowal ladunki do najpewniejszej plyty skalnej. Ale ta najpewniejsza plyta tez dygotala jak w febrze. A zachodni stok pekal juz jak zetlale plotno.
Podciagnal sie na jednej macce do gornego otworu. Gazy tryskajace z dolu palily cialo, gora szarpnela sie i macka urwala sie. Jak sznurek. Dracz zdolal sie utrzymac, momentalnie przyssawszy sie pozostalymi trzema do pionowej sciany. W tej samej chwili fala uderzeniowa — pewnie gdzies na gorze obsunela sie kamienna lawina — rzucila go na dno kamiennego worka.
Dracz nie bal sie. Nie mial czasu na strach. Czul, jak spiekaja mu sie wnetrznosci. Cisnienie gazow w kamiennej pieczarze roslo i coraz bardziej utrudnialo ruchy. Zawinily dodatkowe metry. Przez chwile wydawalo sie, ze juz wypelzl ze szczeliny i widzi szare niebo nad glowa. Szarpnal sie ku gorze, rozpaczliwie i wsciekle… Jutro Krystyna przyjdzie nad rzeke. Geworkian, ktory czeka na niego w mobilu, ma bardzo slabe serce…
Wygramolil sie do wylotu przywalonego zlomami bazaltu. Obmacal kamienie szukajac szczeliny i zrozumial, ze wszystko sknocil. Wulkanolodzy nie odpala ladunkow, dopoki stad nie wyjdzie. Beda czekac, beda liczyc na cud. Nawet nie zaczna bombardowac korka z powietrza. Beda czekac. Sprobuja uratowac go, chociaz to niemozliwe i dlatego moga zginac ludzie, a z pewnoscia zniknie wszystko, co znajduje sie na zachodnim zboczu i nizej na rowninie.
Dracz dzialal ostroznie i przezornie, starajac sie nie stracic przytomnosci. To bylo w tej chwili najwazniejsze. Wrocil do jamy, z ktorej przed chwila z takim trudem sie wydostal, skoczyl w dol i znalazl sie obok plaskiej plyty, na ktorej lezaly ladunki. Plyta zachowywala sie tak, jakby zaraz chciala puscic sie w tany. Pomyslal: 'Jak to dobrze, ze nie mam zakonczen nerwowych na powloce zewnetrznej, bo inaczej umarlbym juz z bolu'. Oparzone macki byly bardzo nieporadne. Przeszlo co najmniej poltorej minuty, zanim Draczowi udalo sie rozkrecic jeden z ladunkow i przeksztalcic go w detonator. Doskonale znal te ladunki, gdyz uzywal ich na tamtych planetach. Normalnie wybuchaly jedynie pod wplywem odpowiedniego sygnalu, ale jesli znalo sie ich konstrukcje, mozna bylo wlaczyc zaplon samemu.
Pomyslal, ze kiedy skonczy prace, to przed odpaleniem ladunkow pozwoli sobie na kilka sekund zwloki, aby o czyms pomyslec, wspomniec cos, jak przystoi umierajacym. Ale kiedy konczyl, okazalo sie, ze tych sekund dla siebie juz nie ma.
Eksplozja nastapila nieoczekiwanie dla wszystkich, poza zmeczonym wulkanologiem, ktory lezal za glazami i myslal tak samo jak Dracz. Wulkan drgnal i ryknal. Wulkanolog natychmiast rozciagnal sie na kamieniach. Dwa mobile krazace w poblizu krateru ulecialy w bok niczym suche liscie. Piloci ledwie zdolali przejac nad nimi kontrole. Pomaranczowa lawa trysnela w stare koryto i niczym spieniony sok pomaranczowy zaczela wypelniac krater. Wulkanolog rzucil sie w dol zbocza, wiedzial bowiem, ze strumien lawy za pare minut przebije sie na jego strone.
Krystyna przyszla nad rzeczke. Bylo zupelnie cieplo. Wykapala sie, potem usiadla na lawce i troche poczytala. A Dracza ciagle nie bylo. Czekala na niego az do zmierzchu. W drodze powrotnej zatrzymala sie przed brama instytutu i zobaczyla, ze z ladowiska startuje wielki mobil. Dziewczyna myslala, ze pewnie w tym mobilu Dracz leci na jakies zadanie. Dlatego nie mogl przyjsc. Kiedy jednak wroci, z pewnoscia przyjdzie nad rzeczke i stanie obok lawki. No coz, bedzie tam przychodzic codziennie, dopoki tu mieszka.
W wielkim mobilu wieziono do Moskwy Geworkiana. Tam, przy wulkanie, jeszcze jakos sie trzymal, a po powrocie ciezko zaniemogl. Mial bardzo slabe serce i uratowac go mogli tylko w Moskwie.
AWARIA NA LINII
Mieszkamy w starym domu. Tak starym, ze juz kilkakrotnie wciagano go na liste zabytkow historycznych i tylez razy z tej listy skreslano, to wskutek nalegan rady miejskiej, ktora chciala go zburzyc, to dlatego, ze nie mial wartosci historycznej. Z czasem zburza go na pewno, ale szybko to nie nastapi.
Przed trzystu laty mieszkala w tym domu rodzina bojarska, ktora sie niczym nie wslawila. Potem bojar umarl, potomkowie jego spospolicieli i zbiednieli, a dom zaczal przechodzic z rak do rak. Pod koniec ubieglego wieku podzielono go na mieszkania — po jednym na kazdej z trzech kondygnacji, po rewolucji zas dom zostal zageszczony.
W naszym parterowym mieszkaniu jest osiem pokoi i piec rodzin. Teraz pozostali w nim glownie staruszkowie i ja. Mlodziez rozproszyla sie po nowych dzielnicach. Mnie natomiast moj pokoj calkowicie odpowiada. Ma dwadziescia trzy metry kwadratowe, trzy trzydziesci wysokosci, sklepienie oraz alkowe, gdzie dawniej stalo moje lozko, a teraz zwalilem ksiazki. Nie ma mi kto robic wymowek za nieporzadek. Matka wyjechala do ojczyma do Nowosybirska, a z Halina sie nie ozenilem.
Tej nocy pozno sie polozylem. Czytalem ostatnia powiesc Aleksandra Czerniajewa. Nie dokonczona. Czerniajew zmarl bowiem z glodu w Leningradzie w roku czterdziestym drugim. Powiesci tej dlugo nie drukowano i dopiero teraz, kiedy sie ukazaly jego dziela zebrane, zamieszczono ja w ostatnim tomie wraz z listami i artykulami krytycznymi.
Wiedzialem, ze mam do przeczytania najwyzej dziesiec stronic, a akcja wlasnie sie rozwijala. I nawet sie nie zdazyla rozwinac. Nigdy sie juz nie dowiem, co chcial zrobic dziadek Czerniajew ze swoimi bohaterami, nikt nie dokonczyl tej powiesci, gdyz nie zdolala zobaczyc swiata takim, jakim widzial go Czerniajew. Z zalem odlozylem tom nie zajrzawszy nawet do artykulow krytycznych, ani do komentarza powiesci, napisanego przez znanego specjaliste od tworczosci Czerniajewa. Specjalista wysuwal zapewne przypuszczenia, jakby wygladala powiesc, gdyby pisarz ja ukonczyl. Wiedzialem, ze Czerniajew pisal powiesc do ostatniego dnia.
Na marginesie jednej z ostatnich stronic widnialy slowa: 'Spalilem ostatnie krzeslo. Oslabienie'. Pozniej Czerniajew nie pozwolil juz sobie na zadne niepotrzebne slowo. Nie przestawal pisac. Pisal jeszcze trzy dni. I umarl. A rekopis znaleziono pozniej, po dwoch tygodniach, kiedy przyszedl ktos z radia leningradzkiego, aby sie dowiedziec, co sie dzieje z pisarzem.
Jak widac, owego wieczoru przesladowaly mnie dosc niewesole mysli, a bohaterowie ksiazki w zaden sposob nie chcieli opuscic pokoju. Usilowali mi cos powiedziec.
Nagle rozlegl sie brzek.
Sciany naszego domu sa bardzo grube. Budowniczy z konca osiemnastego wieku zastosowal wspolczynnik