— Nawiasem mowiac, prosiles mnie o jednotomowe wydanie Bulhakowa. Nie mam, co prawda, drugiego egzemplarza, ale jesli chcesz, dam ci za te monete swoj?

— Nie wierze — odpowiedzialem. — Przeciez Bulhakowa nie pozbylbys sie za zadne pieniadze.

Zrozumial, ze go przejrzalem, wiec dodal niby dla wyjasnienia: — Nie mam tej monety w zbiorze. I chociaz jest podrabiana, przyda mi sie.

— Dlaczego podrabiana?

— Jest swiezo wybita. Widzisz, jaka nowiutka. Jak gdyby wczoraj wyszla z mennicy.

— Aha! Dopiero wczoraj! Sam je robie. A jak sie ona nazywa?

Mitin z zalem zrezygnowal z monety i powiedzial:

— Jefimok. Rosyjski jefimok.

— Ciekawe, dlaczego ta fizjonomia jest nie-rosyjska?

— Duzo by mowic na ten temat. W kazdym razie, kiedy jeszcze u nas nie bilismy w dostatecznej ilosci wlasnych monet, poslugiwalismy sie obcymi — to jeszcze przed Piotrem I. Oczywiscie przedtem wybijalismy na nich rosyjska ceche. Te monety nazywano jefimkami. A teraz powiedz, skad to wziales?

— Pozniej, Jura — odrzeklem. — Pozniej. Moze i ty dostaniesz. Mowisz wiec, ze przed Piotrem I?

— Tak.

Pomyslalem, ze jesli bede oddawal skarb do muzeum, to jedna monete zatrzymam dla Mitina. Ostatecznie chce mi oddac swojego Bulhakowa.

W laboratorium jakby niechcacy wydobylem zelazna rekawice. Dla zartu. Kiedy sie koledzy zbiegli, powiedzialem:

— Dawno juz byla mi potrzebna. Mam zbyt miekki charakter. Teraz bede mial zelazna reke. A wiec, koledzy i kolezanki, trzymajcie sie!

Dziewczeta zaczely sie smiac, a Tartakowski zapytal:

— Nie moglbys przyniesc calej zbroi?

— Zbroi? Chocby jutro.

W istocie jednak robota leciala mi tego dnia z rak. Wreszcie nie wytrzymalem, podszedlem do Uzjanowa i poprosilem o zwolnienie z godzin popoludniowych. Przyrzeklem, ze potem odpracuje. Widocznie zrozumial, jak bardzo mi zalezy, bo powiedzial: 'W porzadku, idz, jak musisz'.

Nie zadzwonilem, tylko otworzylem drzwi kluczem i szybko poszedlem do swojego pokoju. Zamknalem sie od wewnatrz. Po co straszyc babcie Kaplan, gdyby niespodziewanie do mnie zajrzala… Potem odsunalem polke z ksiazkami. Ukazala sie skrytka. A wiec mi sie nie przysnilo. Bo chociaz zelazna rekawice mialem w teczce, to jednak chwilami przestawalem sam sobie wierzyc. W skrytce bylo ciemno. Swiatlo z okna niemal tam nie docieralo. Zapalilem lampe i wsunalem ja do srodka. I omal nie krzyknalem ze zdziwienia. W skrytce lezaly rozne przedmioty, ktorych rano tam nie bylo (wyjmowalem je, totez pamietam wszystkie po kolei) — sztylet w pochwie, dwa zwoje z czerwonymi wiszacymi pieczeciami, kajdany, helm, kalamarz (a moze solniczka), rozmaite ozdoby i dwa safianowe buty. To juz nie byl skarb. To bylo zwykle swinstwo. Czyjs bezczelny zart.

Zaraz, a dlaczego zart? Kto bedzie platal takie figle? Babcia Kaplan? Przeciez w nocy spi, a zreszta z wiekiem nastapila u niej atrofia poczucia humoru. Moze ktos inny z sasiadow? A moze ja postradalem zmysly? Wobec tego i Mitin zwariowal, a to czlowiek trzezwy.

Wzialem but do reki. Jeszcze pachnial swieza skora i latwo sie gial. Przymierzylem helm. Z trudem wlozylem go na glowe. Byl ciezki i prawdziwy, nie blaszana imitacja dla Mosfil-mu. Siedzialem tak w helmie i z butem w reku. Czekalem na jakis cud. Przebieglem w pamieci wszystkie zdarzenia ubieglej nocy. Dzwieki i lomoty w scianie, cieple monety, zelazna rekawica. Przypomnialem sobie monete, ktora ze stropu skrytki spadla mi na reke. Rozmyslalem nad tym, ale nic madrego nie przychodzilo mi do glowy.

Pozniej w skrajnym zaklopotaniu wsunalem reke do niszy i obmacalem strop. Byl gladki jak lustro odbijajace ciemna noc.

Wyjalem jeszcze kilka cegiel, by ulatwic sobie prace, i w ciagu godziny pozbawilem skrytke przedniej scianki. Teraz moglem obejrzec wszystko szczegolowo. Okazalo sie, ze blyszczace pasy na tylnej scianie nie sa stalowe, lecz z tego samego lustrzanego stopu, co strop, a jedna z bocznych scianek dziela na kwadraty biale paski. U dolu przebiegaly jakies linie, a miedzy nimi cienkie szczeliny, ktorymi postanowilem sie zajac w nastepnej kolejnosci. By sie lepiej przyjrzec, wetknalem do otworu glowe, i wtedy cos mnie trzepnelo tak mocno, ze ujrzalem gwiazdy. Cofnalem szybko glowe. Bolesnie uderzywszy mnie w koniec nosa upadl na dno wneki stary pistolet z wygieta rekojescia. Spojrzalem w gore. Strop byl tak samo gladki i czarny. Coz u diabla? Czy po to dwadziescia szesc lat bylem pod wladza radziecka, aby sie osobiscie przekonac, ze sily nieczyste jednak istnieja?

'A jesli mimo wszystko ich nie ma? — pomyslalem nagle, obracajac w reku pistolet. — Jesli cale to diabelstwo da sie jakos wyjasnic? Ale jak? Do czegoz to podobne? — zastanawialem sie patrzac w ciemna otchlan niszy. — Coz to przypomina ze znanych mi rzeczy?' Postanowilem — jak widzicie — znalezc wyjasnienie poslugujac sie analogia.

Myslalem dlugo, dwadziescia minut. Az nagle dostrzeglem analogie. Ten figiel kojarzyl rai sie ze skrzynka pocztowa. Do skrzynki przez szpare wpadaja listy i druki. Dobrze. Co dalej? Jesli to taka osobliwa skrzynka pocztowa, powinien sie w niej znajdowac otwor dla odbiorcy. W tym wlasnie sek. Odbiorcy nie bylo. Przeciez dopoki nie rozbilem sciany, skrzynka nie miala wylotu. To, co w nia wpadalo, musialo tam pozostac.

Rozpatrzmy to zagadnienie z innego punktu widzenia. Kto i czym napelnia te skrzynke pocztowa? — Kto? — na razie nie wiadomo. Ale czym — juz wiem. Roznymi przedmiotami z Rosji sprzed Piotra I. Skad sie one biora? Z muzeum? Kradzione. Malo prawdopodobne.

Po trzecie — do zaprzeszlej nocy nikt do skrzynki pocztowej nic nie wrzucal. Dzis wrzucono. Gdyby sie to stalo wczesniej — w ciagu ostatnich dwudziestu lat — uslyszalbym jakis dzwiek. Albo mama by uslyszala. Ma bardzo czule ucho.

Skrzynka zaczela wiec dzialac dopiero wczoraj. A moze?…

I wtedy wpadla mi do glowy kompletnie zwariowana mysl, ktora mozna wytlumaczyc tylko tym, ze znalazlem sie w zupelnie zwariowanej sytuacji.

Mam wiec skrzynke pocztowa bez wylotu. Wpadaja do niej przedmioty sprzed wielu lat. A po dzis dzien nie wpadaly.

Dlaczego dzis otworu nie ma, a wtedy byl? Czy wiecie, o co mi chodzi? Wtedy, kiedy te przedmioty wen wkladano. Przed trzystu laty, kiedy ten dom swiezo zbudowano. A jesli ten otwor byl wtedy, to kiedy owe przedmioty ma sie wyjmowac? W przyszlosci? Za sto lat? Albo za dwiescie. Wowczas, gdy zyc beda ludzie, ktorzy potrafia sie przenosic o kilka stuleci wstecz. Jesli ta zwariowana mysl ma jakis sens, to jasne sie staje, dlaczego przedmioty zaczely sie zjawiac dopiero wczoraj. Nie dlatego, ze skrzynka zaczela wczoraj dzialac, tylko dlatego, ze sie wczoraj zepsula. Tak, to awaria. Na linii 'przeszlosc-przyszlosc' wysiadl jakis tranzystor i powstala dziura. A moze przebicie w izolacji? Czy nie moze sie cos takiego zdarzyc. I wlasnie do mojego pokoju, w moj czas, zaczely wpadac przedmioty wydobyte przez przyszlych archeologow z dalekiej przeszlosci.

Pomysl mi sie podobal. Ale jaka jest w tej sytuacji moja rola? Wezwac elektryka, aby obejrzal skrytke? A potem zalatwil mi dom wariatow? Skorzystac z uszkodzenia i zbierac owoce cudzej pracy? Wymienic wszystko z Mitinem na jego biblioteke? Tez nonsens!

Postawilem zapalona lampe w niszy i wytarlem chusteczka boczna scianke. Potem obmacalem ja palcami i wsadzilem w waska szczelina u dolu koniec noza babci Kaplan, ktory znowu zabralem z kuchni. Majstrowalem ostroznie, balem sie bowiem zepsuc mechanizm do reszty. Czasem sie jednak powiedzie — scianka nagle ustapila, a za nia ukazala sie tablica rozdzielcza i wszystko stalo sie jasne. Mialem racje.

Srodek tablicy zajmowala skala czasowa. Wzdluz niej widnialy punkciki swietlne. Jeden z nich, okolo roku 1667, plonal jasniej od innych, a tuz obok niego znajdowala sie strzalka. Skala konczyla sie na roku 2056.

Ponizej gesta siec przewodow i elementow oraz szereg przyciskow nie znanego mi na razie przeznaczenia. Nagle punkcik przy roku 1667 blysnal jasniej i rownoczesnie poslyszalem nad glowa buczenie. Zrozumialem, co moze to oznaczac i cofnalem glowe. Nieduza oprawna w skore i opatrzona klamrami ksiazka glucho stuknela o dno wneki. Zdazylem zauwazyc, ze w chwili gdy upadla, pojawil sie w stropie otwor dokladnie o wymiarach ksiazki. Jasne jak slonce. Odgadlem. Na mgnienie oka zaplonal czerwono punkcik roku 1967. Stacja koncowa sie nie zapalila. Widocznie jeszcze nie zauwazono uszkodzenia i cale urzadzenie pracuje na prozno. Wyobrazcie to sobie: moze tam, w roku 2056, wszyscy pracownicy instytutu naukowo-badawczego siedza przy tej niszy i zachodza w glowe, dlaczego nie otrzymuja okazow. Lepiej trzeba patrzec, towarzysze — pomyslalem. Jakze im dac do zrozumienia? Moze oni nie widza pomrugiwania przy roku 1967? Na razie wzialem wkretak i zaczalem sprawdzac

Вы читаете Ludzie jak ludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату