gotow jestes umrzec. Zamiast automobilu stala kareta. Czarna kareta. Ale kobieta zostala utracona. Utracona dwukrotnie, gdyz jesli nawet czlowiek wroci na rozdroze, zdobedzie prawo wyboru innej drogi, droga ta mimo wszystko zaprowadzi go w to samo miejsce.
— Dawno juz tak nie stalem z pistoletem. Odzwyczailem sie — powiedzial Almaz odbierajac bron z rak Milicy, poczym sprawnie odciagnal twardy kurek. — Przygotuj sie, kornecie.
— A czy pojedynkowal sie pan kiedys? — zapytala Szuroczka, ktora biegala po bilety do miejskiej kasy i wrocila w najgoretszym momencie.
— Dwukrotnie, kochanie — odparl Almaz. — Dwukrotnie.
— I oba razy o kobiete?
— Nie, oba razy o powazne sprawy. O kobiete walcze po raz pierwszy — powiedzial Almaz, obrocil sie ponownie do Heleny i poprosil: — Ofiarowalabys mi chusteczke na pamiatke…
— Almazie Fiedotowiczu! — powiedziala surowo Helena.
– Zartuje.
Sawicz scisnal cieply, poreczny uchwyt pistoletu i poczul, jak zrasta mu sie z dlonia, a reka zaczyna sie wolno unosic, bowiem trzeba, aby piers przeciwnika i lufa broni znalazly sie na jednej linii.
Almaz nie spieszyl sie. Podrapal sie pistoletem za uchem i powiedzial obojetnie:
— Sawicz, zapomniales odwiesc kurek. W ten sposob bron ci nie wystrzeli.
Sawicz usluchal.
— Mocniej ciagnij — powiedzial Almaz. — Na razie go zabezpieczyles. Tak, teraz jest w porzadku. Celuj. Wiesz jak?
— Wiem — powiedzial Sawicz.
W glowie przewalaly mu sie sklebione mysli. Upadne, to znaczy on upadl broczac krwia, upadl na trawe, a krew splamila mu koszule, zobacze, to znaczy on zobaczy zrozpaczone oczy Heleny, rozkochane oczy Heleny, utracone na zawsze oczy Heleny…
— Pali — krzyknela Milica.
Almaz, ktoremu ta zabawa juz sie nieco znudzila, wprawnym ruchem przesunal lufe w gore i w bok, zeby przypadkiem kogos nie postrzelic, i szczeknal kurkiem. Opuscil reke i chcial juz odejsc, kiedy Sawicz krzyknal:
— Stoj! Moj strzal!
Sawicz dostrzegl usmiech przeciwnika, ale nie potrafil sie zatrzymac. To byl pojedynek i jeden z nich musial zginac.
Grzmotnelo, pistolet szarpnal sie w reku. Pocisk, ktory spokojnie przelezal w lufie ponad sto lat, gwizdnal nad uchem Almaza i zniknal, straciwszy po drodze galazke z drzewa. Helena rzucila sie ku Almazowi, stojaca na ganku Wanda wyrzucila w przerazeniu rece do gory. W oddali rozlegl sie czyjs wrzask, i zalegla cisza.
Zamilkly nawet ptaki i pszczoly.
— Nie sadzilem — powiedzial Sawicz upuszczajac pistolet na trawe — ze on wystrzeli. Przeciez jest taki stary.
— Balwan — powiedzial Almaz.
— Prawdziwy pojedynek — powiedziala lekkomyslna Milica. — Almaz ma prawo do strzalu. Heleno Siergiejewno, prosze nie plakac. On i tak by nie trafil z tej odleglosci.
— Przepraszam — powiedzial Sawicz.
Rozpaczliwy wrzask, ktory rozlegl sie w chwili wystrzalu za furtka, zblizal sie coraz bardziej. W ogrodku zjawil sie Udalow. To wlasnie on byl zrodlem owego wrzasku.
— Zostalem zabity! — oswiadczyl.
— Do czego to podobne? — zapytala Ksenia Udalowa wchodzac za mezem do ogrodka.
Udalow byl bez spodenek. Spodenki niosla za nim zona. Na biodrze Udalowa widnial siniak. Ksenia pokazala wszystkim kule.
— Wyjelam ja ze spodni — powiedziala. — Zloze skarge.
Sawicz odwrocil sie na piecie i uciekl do sieni, odepchnawszy stojaca w drzwiach Wande. Zapragnal, zeby zrobilo sie ciemno.
— Oddaj spodnie — powiedzial Udalow do zony biorac sie. w garsc. — Nie jestem smarkaczem.
33
Wieczor byl wietrzny i zapowiadal zmiane pogody. W samochodzie ulokowano najpierw kobiety i dzieci. Ksenia z Udalowem na kolanach usiadla obok kierowcy. Grubin chcial tam umiescic rowniez Milice, ale Wania, ktorego trzeba bylo wziac do Moskwy, zeby oddac mamie, stanal okoniem. On rowniez chcial byc przy kierownicy i Helena Siergiejewna musiala sie z nim przeniesc na przednie siedzenie. Wania natychmiast zaczal dokazywac i zaczepiac Udalowa, a Ksenia, wspolczujac mezowi, zerkala z irytacja na cudzego dzieciaka.
Tylne siedzenie zajela Szuroczka, Wanda i Milica, a Stiepan Stiepanowicz z albumem i ponury Sawicz przysiedli na walizkach. W ostatniej chwili Sawicz oswiadczyl, ze nigdzie nie pojedzie, ale Almaz wzial go na strone, porozmawial chwile i namowil do wyrazenia zgody. Wanda wyciagnela reke, zeby pogladzic go po ramieniu, ale Sawicz odsunal sie, wiec powiedziala:
— Jak nie, to nie. Od wiekow wybieralam sie do Moskwy. Przeciez mam do tego prawo na starosc.
— I tak nie mozesz pojawic sie w pracy — powiedzial Grubin.
Sawicz milczal.
Almaz i Misza Standal ulokowali sie na tylnym stopniu. Automobil budowano w latach, kiedy jeszcze istnieli lokaje, wobec czego wyposazono go w stopien tak szeroki, ze zmeczony fagas mogl na nim przysiasc.
Kotka Milicy, o ktorej wszyscy zapomnieli, w ostatniej chwili zdazyla wskoczyc do samochodu, i kruk, krazacy nad Grubinem, poczul sie tym dotkniety, krzyknal wiec na nia, zeby sie nie wychylala.
— Ale arka Noego! — powiedzial Almaz. — Ruszaj, salata. Jedziemy podbijac stolice.
Grubin dodal pary, dym wystrzelil w pociemniale niebo, w trzewiach automobilu zalomotalo i kabriolet wolno, niczym parowoz ciagnacy polkilometrowy sklad wagonow, ruszyl z miejsca.
Kruk usiadl na chlodnicy, zatrzepotal skrzydlami i zaspiewal falszywie:
– „Zegnaj, miasto ukochane!”
— Nie przeszkadzaj — powiedzial Grubin, przekrzykujac stuk silnika. — Zaslaniasz mi droge.
Wania wtorowal krukowi i wowczas ptak, zeby duet lepiej brzmial, przefrunal Wani na ramie. Ksenia obawiala sie kruka i oslaniala przed nim Udalowa.
Miasto przejechali wolniutko, wzbudzajac sensacje i wywolujac ironiczne komentarze ludnosci. Wcale ich to jednak nie peszylo, gdyz oderwali sie juz od miejskiego zycia.
Wypolerowane do polysku mosiezne i srebrne detale automobilu promieniowaly lagodnym blaskiem. Na skrzyzowaniu spotkali redaktora Maluzkina. Poznal on zolta lysine Stiepana Stiepanowicza, ktora kolysala sie ponad krawedzia kabrioletu, poznal Standala stojacego na tylnym stopniu, zdziwil sie i obrazil, i zdazyl krzyknac:
– Zebyscie jutro byli w redakcji przed dziesiata. Bedzie zebranie w sprawie dyscypliny!
Standal uniosl reke pozdrawiajac Maluzkina i odparl:
— Pominal pan dzis dwie okazje zdobycia slawy. Wspolczujemy panu l
Maluzkin nie doslyszal odpowiedzi podwladnego, bo przeszkadzal mu w tym loskot silnika, ale na wszelki wypadek pogrozil palcem.
Samochod wjechal miedzy podmiejskie domy z rzezbionymi obramowaniami okien, ogrodkami od frontu i wysokimi antenami telewizyjnymi. Ciezarowki trabily wyprzedzajac automobil, a jeden z kierowcow wychylil sie z kabiny i powiedzial do Grubina:
— Numer zgubiles. Uwazaj, zebys nie zlapal mandatu. — O rany! — sploszyl sie Grubin. — Rzeczywiscie nie mamy numeru.
— Nie przejmuj sie — odparl Almaz. — Jesli tutaj nam sie poszczesci, to na stacje przyjedziemy juz po ciemku.
Kiedy mineli zakret w strone domu wypoczynkowego, z nizinki zaczela naplywac mgla, ktora zawisla nad szosa niczym tiulowe firanki i zwierala sie za samochodem, wytlumiajac stukot silnika. Dym z komina opadl do tylu i zlewal sie z mgla. Las ze wszystkich stron obstapil podroznikow, skradajac sie czujnie i nieufnie.
— Jakos mi zimno — powiedziala Milica. — Kiedy bylam babcia, mialam mnostwo roznych szali.
— Chcesz moja koszule? — zapytal Grubin odwracajac glowe.
— Patrz na droge — powiedziala Ksenia przyciskajac do piersi ukolysanego Korneliusza.
— Dziekuje ci, Saszenka — powiedziala Milica. Zaplatala palce w jego czuprynie i samochod zatoczyl sie jak pijany.
W tej samej chwili Grubin nacisnal hamulec. Przed nimi posrodku drogi stal czlowiek zanurzony po pas we mgle.
34
Czlowiek podniosl reke.
Grubin uniosl sie, wychylil do przodu i powiedzial:
— Masz szczescie, ze poruszamy sie z taka mala szybkoscia. Gdyby to byla wywrotka, zostalaby z ciebie tylko mokra plama.
— Wiem — powiedzial czlowiek.
— Prosimy wiec zejsc z drogi — powiedzial Grubin. — W autobusie nie ma juz wolnych miejsc.
— Prosze sie odsunac — Ksenia poparla Grubina. — Wieziemy chore dziecko.
— Wiem wszystko — powiedzial czlowiek. — Prosze opuscic samochod.
— Co? — zdziwil sie Grubin.
— Spoleczny inspektor ruchu — powiedzial Standal.
— To jest moj samochod — wyjasnila Milica. — Jedzie za moja zgoda. Nie przekroczylismy zadnego przepisu. Spieszymy sie do Moskwy.
— O to wlasnie chodzi — powiedzial czlowiek. — Almazie Fiedotowiczu, nie poznal mnie pan?
— Poznalem — powiedzial cicho Almaz. Tak cicho, jak nie mowil ani razu w ciagu ostatnich dwoch dni. — Poznalem.
— Almazie Fiedotowiczu, pogwalcil pan nasza umowe — powiedzial czlowiek. — Uprzedzalem pana o konsekwencjach.
— Tak — odparl Almaz podchodzac blisko do nieznajomego. Okazalo sie, ze jest od niego wyzszy co najmniej o dwie glowy.
— Dopoki uzywal pan eliksiru mlodosci tylko dla siebie, zobligowany wdziecznoscia za uratowanie mi zycia, nie stawialem zadnych przeszkod. Nie czynilem tego rowniez i wtedy, kiedy uzyl pan srodka przeciwko starosci do wyleczenia panskiej bliskiej znajomej Milicy Bakszt. Jednak wczoraj, powodowany strachem przed nadchodzaca smiercia, ujawnil pan sekret postronnym. Tym postepkiem postawil pan mnie w trudnej sytuacji. Jestem zmuszony podjac odpowiednie kroki.
— Wybacz — powiedzial Almaz. — Jakos tak wyszlo. Ale l tym strachem przed smiercia przesadziles. Po prostu mam wiele spraw do zalatwienia i nie moge teraz umrzec.
Nieznajomy promieniowal slabym blaskiem i mgla w jego poblizu wydawala sie nieco jasniejsza. W polmroku trudno bylo dojrzec rysy jego twarzy. Czlowiek mowil poprawnie, ale monotonnie i beznamietnie, jakby odczytywal stosowny dokument z okragla pieczecia.
— Domyslasz sie, kto to jest? — zapytal Grubin Milice.
— Tak — odparla dziewczyna przerazonym szeptem.
— Ja tez.
Standal zeskoczyl ze stopnia i chcial podejsc do rozmawiajacych, ale malutki