– Czy macie w tym miescie dobrego jubilera?

– Pewnie tak – odparla. – Dlaczego pytasz?

– Chcialbym wypozyczyc przedmioty osobiste Carmen. Wciaz jestes jej adwokatem, poki nikt sie nie dowie, jaka podjela decyzje. Zaniesiemy jej pierscionek do wyceny. Wtedy przekonamy sie, czy ta kobieta mowi choc odrobine prawdy.

– Masz jeszcze watpliwosci?

– Jestem zolnierzem. W wojsku najpierw sprawdzamy, a potem sprawdzamy jeszcze raz.

– No dobrze – zgodzila sie. – Skoro taka twoja wola.

Obeszli budynek, pobrali pasek ze skory jaszczurki oraz pierscionek nalezacy do Carmen i pokwitowali odbior. Potem zaczeli rozgladac sie za jubilerem. Znalezli odpowiedni zaklad po dziesieciu minutach.

W sklepie zastali przygietego wiekiem mezczyzne. Nie wygladal juz na bystrzaka, jak pewnie przed czterdziestu laty, ale wciaz byl obrotny. Reacher dostrzegl blysk w jego oku. Gliny? Po chwili zorientowal sie, ze facet sam odpowiedzial sobie przeczaco. Ani Alice, ani Reacher nie wygladali na policjantow. Dziewczyna wyjela pierscionek i powiedziala, ze to rodzinny spadek, rozwaza jego sprzedaz, o ile dostanie dobra cene.

Mezczyzna przyblizyl klejnot do lampy i nalozyl na oko lupke. Obracal kamien w lewo i prawo. Wzial kartke, w ktorej znajdowaly sie dziurki roznej wielkosci i przypasowywal kamien tak dlugo, az wlozyl go do dziurki odpowiadajacej mu wielkoscia.

– Dwa i dwadziescia piec karata – zawyrokowal. – Porzadnie oszlifowany. Ma dobry kolor. Nie jest moze do konca przejrzysty, ale nie szkodzi. To niekiepski kamien. Moge zaplacic dwadziescia tysiecy – powiedzial jubiler.

– Dwadziescia tysiecy dolarow?

Mezczyzna uniosl dlonie w obronnym gescie.

– Wiem, wiem. Ktos wam pewnie mowil, ze wart jest wiecej. Moze i tak, w detalu, w jakims szykownym salonie, powiedzmy w Dallas. Ale my tu jestesmy w Pecos.

– Musze sie jeszcze zastanowic – powiedziala Alice.

– Dwadziescia piec? – rzucil jubiler. – Wiecej dac nie moge.

– Przemysle to jeszcze – powtorzyla Alice.

Przystaneli na chodniku przed salonem jubilerskim. Alice otworzyla torebke i schowala pierscionek do zamykanej na zamek przegrodki.

– Skoro on mowi dwadziescia piec, to pewnie wart jest z szescdziesiat – kalkulowal Reacher. – Na pewno nie oszwabilby sam siebie.

– A wiec, Carmen robi nas w trabe – zawyrokowala Alice.

Nalezalo rzecz jasna rozumiec, ze to jego robi w trabe.

– Chodzmy – powiedzial.

Szli w skwarze w kierunku zachodnim do kancelarii.

– Chce sprawdzic jeszcze jedna rzecz – powiedzial, przystajac w drzwiach. – Jest swiadek, z ktorym mozemy porozmawiac.

Westchnela, okazujac lekkie zniecierpliwienie.

– Swiadek?

– Jesli dzialo sie w rodzinie cos zlego, Ellie na pewno bedzie o tym wiedziala. To bystra dziewczynka.

Alice stala przez moment nieruchomo jak posag. Potem zajrzala do srodka przez okno. W biurze klebil sie tlum petentow.

– To byloby nie fair wobec nich – powiedziala. – Pozycze ci znow samochod i sam jedz do Ellie.

Potrzasnal glowa.

– Potrzebuje twojej opinii. Jestes adwokatem. Nie dostane sie bez ciebie do szkoly. Ty masz odpowiednia pozycje.

Nie odzywala sie przez chwile.

– Niech bedzie – powiedziala. – Umowa stoi.

– To juz ostatnia przysluga, o jaka cie prosze. Obiecuje.

– WLASCIWIE dlaczego to robisz? – spytala.

Jechali zoltym garbusem na poludnie od Pecos.

– Bo bylem kiedys detektywem – odparl.

– No dobrze. Detektywi prowadza sledztwa. Tyle wiem. Ale czy nie koncza nigdy dochodzenia? Kiedy juz znaja odpowiedz?

– Detektyw nigdy nie ma pewnosci – sprzeciwil sie. – Domysla sie, zgaduje. W dziewiecdziesieciu dziewieciu przypadkach to domysly Na temat ludzi. Dobry detektyw powinien miec intuicje.

– Czy myliles sie kiedys przedtem?

– No pewnie. Jednak nie sadze, zebym tym razem byl w bledzie. Znam sie na ludziach, Alice.

– Podobnie jak ja – rzucila przekornie. – Wiem na przyklad, ze Carmen Greer nabila cie w butelke.

Nie odezwal sie wiecej. Obserwowal ja za kierownica i spogladal za okno. Trzymal na kolanach paczke FedExu. Daremnie sie nia wachlowal, ogladajac jednoczesnie etykiety z jednej i drugiej strony: nadawca, adresat, waga w kilogramach – jeden przecinek osiemnascie – oplata, wczorajsza data. Potrzasnal glowa i rzucil paczke na tylne siedzenie.

Przyjechali pod szkole, Alice zaparkowala i oboje weszli do budynku. Wyszli po minucie. Ellie Greer nie bylo w szkole, poprzedniego dnia tez nie przyszla.

– Co sie dziwic – powiedziala Alice. – Dziecko to wszystko bolesnie przezywa.

Reacher kiwnal glowa.

– No, to w droge.

Zostala nam tylko godzina jazdy na poludnie.

– Wspaniale – odrzekla Alice.

Wsiedli z powrotem do garbusa i przejechali kolejne sto kilometrow, nie zamieniwszy ze soba ani slowa. Reacher rozpoznawal punkty orientacyjne. Ujrzal stare pole naftowe daleko na horyzoncie po lewej. Greer Trzy.

– To juz niedaleko.

Alice zwolnila, zza mgielki wylonila sie brama. Wjechala w nia i zaparkowala przy schodkach na ganek. Panowala dokola cisza, ale domownicy musieli byc w srodku, poniewaz wszystkie samochody staly rzedem w garazu.

Wysiedli i przystaneli na chwile za otwartymi drzwiami wozu, jakby sie chcieli przed czyms schowac. Nastepnie wspieli sie po schodkach i Reacher zapukal do drzwi. Otworzyly sie natychmiast. Pojawila sie w nich Rusty Greer z karabinem kaliber 5,6 mm w dloni. Nie odzywala sie chwile, spogladajac na niego.

– To pan – rzekla wreszcie. – Myslalam, ze to Bobby.

– Zgubil sie? – spytal Reacher.

Rusty wzruszyla ramionami.

– Wyszedl. Jeszcze nie wrocil.

– Ta pani jest adwokatem Carmen – przedstawil Reacher. – Chcemy porozmawiac z Ellie.

Rusty usmiechnela sie polgebkiem.

– Ellie tu nie ma – wyjasnila. – Opieka spoleczna zabrala ja dzisiaj rano.

– Jak to? I pani na to pozwolila? – zdumial sie Reacher.

– Czemu nie? Nie potrzebuje jej pod swoim dachem, teraz kiedy Slup nie zyje.

Reacher wbil w nia wzrok.

– Przeciez to pani wnuczka.

Rusty machnela reka.

– Nigdy nie bylam zadowolona z tego faktu.

– Gdzie ja zabrali?

– Pewnie do sierocinca – odparta Rusty. – Jesli ktos ja zechce, zostanie adoptowana. Ale watpie. Nikt nie chce takich kundli jak ona. Porzadnym ludziom nie sa potrzebne kolorowe bachory.

Zapadla glucha cisza. Slychac bylo tylko, jak wysuszona ziemia skwierczy w upale.

– Oby zachorowala pani na raka – powiedzial zdlawionym glosem Reacher.

Вы читаете Plonace Echo
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату