– I swiecie w to wierzyla. Pewnie jakis jubiler z Pecos zasmial jej sie w nos i powiedzial, ze to nic nie warte szkielko, a ona mu uwierzyla. Chcial zbic kokosy na jej naiwnosci, kupic za trzy dychy klejnot wart szescdziesiat tysiecy. Pospolite oszustwo. Dokladnie to samo spotkalo tych emigrantow z akt. Ich pierwsze doswiadczenie w Stanach.
– Wiec to jubiler klamal?
Kiwnal glowa.
– Juz wczesniej powinienem na to wpasc, przeciez to oczywiste. Pewnie to ten sam facet, u ktorego bylismy. Od razu widac, ze daleko mu do samarytanina.
– Ale nas nie usilowal oszukac.
– To przeciez oczywiste. Ty jestes bystra biala prawniczka, a ja zwalistym bialym twardzielem. Ona zas byla drobniutka Meksykanka, samotna, zdesperowana i przerazona. Uznal, ze moze ja latwo wyrolowac, a nas nie.
Alice nie odzywala sie przez moment.
– Co to wszystko znaczy?
Reacher zgasil swiatlo na suficie, usmiechnal sie w mroku i przeciagnal swe potezne ramiona.
– Powinnas dodac gazu, bo wyprzedzamy moze o dwadziescia minut tych najemnych zbirow, a chce, zeby jak najdluzej pozostal miedzy nami taki dystans.
Nawet nie zwolnila na skrzyzowaniu w pograzonej we snie miescinie. a pozostale sto kilometrow pokonala w czterdziesci trzy minuty. Wjechala przez brame i zatrzymala sie przed schodami na ganek. Dochodzila druga w nocy.
– Nie gas silnika – polecil jej Reacher. Podeszli oboje do drzwi. Nacisnal klamke. Drzwi nie byly zamkniete. Otworzyl je na osciez i wszedl do holu.
– Wystaw rece – powiedzial.
Zdjal ze stojaka przy scianie wszystkie szesc sztucerow mysliwskich kaliber 5,6 mm i polozyl jej na przedramionach. Ugiela sie pod tym ciezarem.
– Zanies je do samochodu – polecil.
Na schodach rozlegly sie kroki, pojawil sie Bobby Greer, przecierajac zaspane oczy.
– Co wy tu, do cholery, robicie?
– Oddaj cala bron – rzekl twardo Reacher. – Rekwiruje wszystko. Jestem zastepca szeryfa, pamietasz?
– Nie mam wiecej broni.
– Klamiesz. Zadnemu szanujacemu sie wsiokowi z Poludnia nie wystarcza te liche pukawki. Gdzie masz prawdziwa bron? Bobby zawahal sie. Potem wzruszyl ramionami.
– No dobra – powiedzial w koncu.
Przemierzyl hol i otworzyl drzwi do ciemnej klitki, ktora mogla byc gabinetem. Zapalil swiatlo i Reacher zobaczyl caly stojak dobrze utrzymanych winchesterow. To sie rozumie.
– Amunicja? – rzucil Reacher.
Bobby otworzyl szuflade na dole stojaka. Wyjal z niej kartonowe pudelko z nabojami do winchestera.
– Mam tez inne naboje – pochwalil sie, wyjmujac drugie pudelko. – Sam je zrobilem. Sa specjalnie wzmocnione.
Reacher kiwnal glowa.
– Zanies cala amunicje do samochodu.
Wzial cztery karabiny ze stojaka i wyszedl z domu za Bobbym. Alice siedziala w samochodzie. Szesc sztucerow pietrzylo sie na tylnym siedzeniu. Bobby polozyl obok pudelka z amunicja. Reacher postawil winchestery na sztorc za siedzeniem pasazera. Potem zwrocil sie do Bobby'ego:
– Pozycze od ciebie jeepa.
Bobby wzruszyl ramionami.
– Kluczyki sa w stacyjce.
– Nie wychodzcie teraz z matka z domu.
Bobby kiwnal glowa i wszedl do srodka. Reacher nachylil sie, ze by zamienic kilka slow z Alice.
– Po co nam dziesiec karabinow? – spytala.
– Nie potrzebujemy az tyle. Wystarczy jeden. Ale nie chce, zeby pozostale dziewiec wpadlo w lapska tych zbirow.
– Jada tutaj?
– Sa jakies dziesiec minut za nami.
– Co zrobimy?
– Pojedziemy na pustynie.
– Bedzie strzelanina?
– Pewnie tak.
– Czy to rozsadne? Sam mowiles, ze to dobrzy strzelcy.
– Kiedy strzelaja z pistoletow. A najlepsza obrona przed pistoletami jest ukryc sie jak najdalej i walic do przeciwnikow z jak najwiekszego karabinu.
Potrzasnela glowa.
– Nie chce brac w tym udzialu, Reacher. To bezprawie, poza tym nigdy nie mialam broni w reku.
– Nie bedziesz strzelala – odparl. – Ale musisz byc swiadkiem, zeby zidentyfikowac tych, ktorzy po nas przyjada. To bardzo wazne.
– Przeciez nic nie zobacze. Jest ciemno.
– Jakos to zalatwimy.
– To bezprawie – powtorzyla.
– Powinna sie tym zajac policja. Albo FBI. Nie wolno tak sobie strzelac do ludzi.
Powietrze bylo ciezkie przed burza. Znow wiat wiatr, Reacher niemal czul, jak ladunki elektryczne gromadza sie w napecznialych od deszczu chmurach.
– Obrona wlasna, Alice – powiedzial z naciskiem. – Nie kiwne palcem, poki mnie nie zaatakuja. Tak jak w wojsku, rozumiesz?
– Jestes wariat.
– Mamy siedem minut – powiedzial.
Spojrzala za siebie na droge biegnaca z polnocy. Potrzasnela glowa i wrzucila pierwszy bieg. Nachylil sie i chwycil ja mocno za ramie.
– Trzymaj sie blisko mnie.
Pobiegl do garazu, wsiadl do jeepa cherokee Greerow, uruchomil silnik, wlaczyl swiatla i ruszyl droga gruntowa na otwarta przestrzen. Zerknal w lusterko, garbus jechal tuz za nim. Spojrzal przed siebie i wtedy pierwsza kropla spadla na przednia szybe. Byla duza jak srebrna dolarowka.
ROZDZIAL DWUNASTY
JECHALI jedno za drugim w ciemnosci prawie osiem kilometrow. Nie bylo sladu ksiezyca. Ani tez gwiazd. Z nisko wiszacego grubego kozucha chmur tylko sporadycznie padaly krople deszczu. Rozpryskiwaly sie na przedniej szybie w plamy wielkosci spodka. Jeep podskakiwal i trzasl sie, kiedy Reacher jechal szescdziesiat piec kilometrow na godzine wyboista droga wsrod zarosli, a biedny garbus z trudem za nim nadazal.
Osiem kilometrow od domu krajobraz sie zmienil, powoli wznosil sie, tworzac plaskowyz. Skaliste odkrywki pojawily sie w swietle reflektorow, droga prowadzila wsrod nich na poludniowy wschod. Wybujale kepy jadloszynu rosly przy coraz wezszym trakcie. Wkrotce zamiast drogi zostaly tylko dwie koleiny wyzlobione w twardym gruncie. Wystepy skalne, rozpadliny oraz geste kepy rosochatych krzewow po zwalaly im podazac tylko i wylacznie tymi koleinami.
Nastepnie droga zaczeta piac sie pod gore, przecinajac wapienny plaskowyz w miniaturze. Byla to wyniesiona w gore skalista plyta wielkosci boiska pilkarskiego, o dlugosci ponad sto metrow i szerokosci siedemdziesiat, z grubsza owalna. Nie rosly na niej zadne rosliny. Reacher zakreslil jeepem szerokie kolo i omiotl okolice reflektorami. Na wszystkich krawedziach nastepowal spadek terenu o jakies pol metra, a dalej byla juz skalista gleba. Spodobalo mu sie to, co zobaczyl.