stalo.
Na razie wiec trzymalem sie od niej na bezpieczna odleglosc, przygladajac sie bacznie, gdy stawiala przede mna miske z siekana watrobka. Jedzenie bylo cudowne, przyjemnosc psula mi jednak nieufnosc. Nie rozumialem tego, co sie wydarzylo. Wylizalem miske do czysta i podziekowalem, przykladajac wielka wage do dobrych manier. Panna Birdle podrapala mnie za uszami i z zadowoleniem zacmokala na widok pustej miski.
– Musiales byc bardzo glodny, nieprawdaz? – powiedziala. – Zaloze sie, ze teraz chce ci sie pic. Dam ci troche wody.
Napelnila te sama miske woda i postawila przede mna. Wychleptalem wode lapczywie.
– No, chodz, malutki, damy teraz odpoczac twoim biednym lapkom.
Podazylem za pania Birdle do duzego pokoju. Poklepala wlochaty dywan przed nie rozpalonym kominkiem. – Poloz sie tutaj grzecznie i wygodnie, a ja rozpale dla nas ogien. Wciaz jest jeszcze za zimno dla moich starych kosci. Lubie cieplo, wiesz?
Paplala tak, przykladajac zapalke do ulozonego juz w kominku drewna. Jej slowa brzmialy blogo i uspokajajaco. Sprawily, ze znow stalem sie ufny, pewien, ze dziwny incydent, jaki mial miejsce w kuchni, byl z jej strony wpadka, omylka, nietaktem wywolanym przez wstrzasajacy dla niej widok ukochanego kota wyskakujacego w panice przez okno. Moze tez staruszka posliznela sie tylko. Zdrzemnalem sie kolo panny Birdle, ktora zasiadla przed kominkiem w fotelu; jej slowa natchnely mnie blogim poczuciem bezpieczenstwa.
Obudzilem sie na obiad. Nie byl obfity, poniewaz starsza pani mieszkala sama, ale i tak dostalem duza czesc z tego, co przygotowala. Kot wrocil, jeszcze bardziej wytracony z rownowagi, kiedy zobaczyl mnie jedzacego pozywienie, ktore w jego mniemaniu jemu sie slusznie nalezalo. Panna Birdle z wielkim zatroskaniem pobiegla do kuchni i przyniosla Wiktorii puszke pokarmu dla kotow. Nalozyla go sporo na talerzyk i postawila przed boczaca sie kocica. Spogladajac na mnie z pogrozka, Wiktoria zaczela pozywiac sie w charakterystyczny – wykwintny, lecz drapiezny – koci sposob, calkowicie odmienny niz niechlujne, mlaskajace psie zarcie. Wkrotce uporalem sie z moja dzialka obiadu panny Birdle i beztrosko podszedlem do Wiktorii zobaczyc, jak jej idzie. Gotow bylem pomoc jej wyczyscic talerz, gdyby byla taka potrzeba. Zniechecilo mnie odstreczajace prychniecie. Zdecydowalem sie rozsiasc u stop panny Birdle, przybierajac starannie wypracowany, miernie proszacy wyraz pyska. Trafilo mi sie jeszcze kilka smakowitych kaskow, wiec moja unizonosc nie okazala sie daremna. To oczywiscie zdegustowalo kotke jeszcze bardziej, jednak nie przejmowalem sie jej fochami.
Gdy panna Birdle sprzatnela ze stolu i pozmywala naczynia, znow rozsiedlismy sie przed kominkiem. Wiktoria wyniosle trzymala sie z dala i ulozyla na kolanach pani dopiero po dlugich namowach. Wszyscy zdrzemnelismy sie, ja z lbem spoczywajacym na stopach w bamboszach mojej dobrodziejki. Bylo mi cieplo, czulem sie zadowolony – i bardziej bezpieczny niz kiedykolwiek wczesniej. Kusilo mnie, by zostac ze starsza pania i zapomniec o moich poszukiwaniach, mogacych na mnie sprowadzic jedynie dalsze nieszczescia. Moglbym tu byc szczesliwy, kocica to male zmartwienie, nic, czym trzeba by sie powaznie przejmowac. Potrzebowalem ludzkiej dobroci, chcialem do kogos nalezec. Stracilem drogiego przyjaciela, a dla malego mieszanca swiat jest wielki i grozny. Zawsze moglem zaczac ponowne poszukiwania mojej przeszlosci, gdy tylko nauczylbym sie wiesc te egzystencje, jaka zostala mi przypisana. Bylbym towarzyszem dla panny Birdle. Dawaloby mi to stala kartke na mieso.
Takie mysli przemykaly mi przez leb podczas drzemki. Zdecydowalem w koncu, ze zostane tu tak dlugo, jak sie to okaze mozliwe.
W koncu panna Birdle sie obudzila i zaczela przygotowywac do wyjscia. – Nigdy nie opuszczam popoludniowej mszy – powiedziala do mnie.
Skinalem z aprobata lbem, ale sie nie podnioslem z wygrzanego miejsca. Slyszalem, jak starsza pani jakis czas krzata sie na gorze, a pozniej stukanie butow na schodach. Panna Birdle pojawila sie w drzwiach, doskonale sie prezentujac w bialych rekawiczkach i ciemnoniebieskim, slomkowym kapeluszu. Miala na sobie rozowy kostium i jaskrawoszmaragdowa bluzke z golfem. Wygladala olsniewajaco.
– Chodz, Fuks, czas na ciebie – powiedziala. Poderwalem leb. A to co mialo znaczyc?
„Jak to czas na mnie?”, zapytalem.
– Tak, czas na ciebie, Fuks. Nie moge cie zatrzymac, nalezysz do kogos innego. Moze nie szuka cie zbyt gorliwie, ale nalezysz do niego. Mialabym klopoty, gdyby cie tu odkryto, wiec obawiam sie, ze musisz odejsc. – Potrzasnela glowa przepraszajaco i ku mojemu przerazeniu zlapawszy mnie za obroze, pociagnela ku drzwiom. Jak na starsza osobe miala duzo sily. Nic mi nie pomoglo zapieranie sie lapami o podloge. Wiktoria ucieszyla sie, gdy zobaczyla, ze jestem wleczony do wyjscia i z satysfakcja smiala sie na parapecie.
„Prosze mi pozwolic zostac – blagalem panne Birdle. – Nie naleze do nikogo, jestem sam”.
Na nic to sie zdalo – znalazlem sie na progu. Panna Birdle zamknela drzwi i ruszyla sciezka, nawolujac mnie za soba. Nie mialem wyboru, wiec ruszylem za nia.
Przy bramie poklepala mnie po lbie i odepchnela lekko od siebie.
– Zmykaj – ponaglila mnie. – Do domu! Badz posluszny, Fuks.
Ani myslalem sie ruszyc z miejsca. Po paru minutach panna Birdle dala mi spokoj i podreptala swoja droga.
Obejrzala sie jeszcze dwukrotnie, zanim dotarla na szczyt pagorka, chcac sie upewnic, ze nie ide za nia. Odczekalem cierpliwie, az zniknela mi z oczu, po czym przecisnalem sie pod brama i wrocilem blotnista sciezka do domku. Wiktoria zobaczywszy mnie przez okno, zaczela krzyczec, zebym sobie poszedl.
„Za Chiny – powiedzialem, siadajac na tylnych lapach. Mialem zamiar czekac na powrot starszej pani. – Podoba mi sie tutaj. Dlaczego mialabys miec to wszystko dla siebie?”
„Bo bylam tu pierwsza – odrzekla Wiktoria z rozdraznieniem. – Nie masz zadnego prawa tu zostac”.
„Sluchaj, swobodnie mozemy mieszkac tu oboje – powiedzialem, starajac sie byc rozsadnym. – Moglibysmy zostac przyjaciolmi. – Zadrzalem na mysl o zawarciu przyjazni z ta wstretna kreatura, ale bylem gotow upokorzyc sie, byle tylko zostac w tym milym, przytulnym domku. – Nie wchodzilbym ci w parade – powiedzialem najprzymilniejszym tonem, na jaki bylo mnie stac. – Moglabys pierwsza sobie wybierac najsmaczniejsze kaski, ile bys chciala (dopoki nie zaznajomilbym sie lepiej ze starsza pania, pomyslalem). Wybralabys sobie najlepsze miejsce do spania (dopoki nie wkradlbym sie w laski panny Birdle). Moglabys grac pierwsze skrzypce w domu, nie przeszkadzaloby mi to (dopoki nie zostalibysmy kiedys sami, wtedy pokazalbym ci, kto tu naprawde jest szefem). I co ty na to?”
„Spadaj”, powiedziala kotka.
Dalem sobie spokoj. Bedzie musiala pogodzic sie z moja obecnoscia w domu.
Panna Birdle wrocila mniej wiecej godzine pozniej. Na moj widok zaczela krecic glowa. Obdarzylem ja swym najbardziej proszacym usmiechem.
– Jestes wredne psisko – skarcila mnie, lecz w jej glosie nie slychac bylo gniewu.
Wpuscila mnie do domku. Zaczalem bardzo gorliwie lizac jej stopy w ponczochach. Smakowaly obrzydliwie, ale skoro zdecydowalem sie plaszczyc, to zamierzalem robic to do konca. Zalowalem, ze nie stac mnie na taka godnosc jak Rumba, ale nic tak nie sklania do pokory, jak brak poczucia bezpieczenstwa.
Coz, zostalem na te noc. i na nastepna. Jednak trzeciego wieczoru moje klopoty zaczely sie na dobre.
O dziewiatej trzydziesci panna Birdle wypuszczala mnie na dwor, bym poslusznie dopelnil toalety. Wiedzialem, ze tego sie po mnie spodziewa, i za nic nie mialem zamiaru nawalic (przepraszam za kalambur – byl nieumyslny).
Po chwili wpuszczala mnie z powrotem do domu i zamykala na noc w malym pokoiku na tylach domku, gdzie przechowywala najrozmaitsze graty. Wiekszosc z nich nie nadawala sie do gryzienia. Staly tam stare ramy od obrazow, fortepian, starenka odlaczona kuchenka gazowa i tym podobne graty.
Bylo tam tylko tyle miejsca, bym mogl zwinac sie pod klawiatura fortepianu. Tam spedzalem noce, zrazu w wielkiej niewygodzie i przestraszony (pierwsza noc przeplakalem, ale druga jakos wytrzymalem). Panna Birdle zamykala drzwi, by nie dopuscic mnie do Wiktorii, ktora nocowala w kuchni. Nie zawarlem przyjazni z kocica i panna Birdle doskonale zdawala sobie z tego sprawe.
Trzeciego wieczoru starsza pani nie zamknela dokladnie drzwi. Rygiel nie zaskoczyl i drzwi byly uchylone. Prawdopodobnie nic by z tego nie wyniklo, gdyby w srodku nocy nie obudzil mnie halas. Ktos tlukl sie po kuchni. Mam lekki sen i nawet cichy odglos krokow potrafi mnie zbudzic. Podpelzlem do drzwi i uchylilem je powoli nosem. Dzwiek zdecydowanie dobiegal z kuchni. Stwierdzilem, ze to zapewne Wiktoria sie po niej kreci, i wrocilbym prawdopodobnie na swoje legowisko, gdyby nie dwaj agitatorzy – glod i pragnienie – ktorzy podburzyli moj zoladek. Wyprawa do kuchni moglaby sie okazac owocna.