Wypelzlem po cichu z rupieciarni i przeszedlem przez korytarzyk prowadzacy do kuchni. Panna Birdle zawsze zostawiala w nim zapalona mala lampke (podejrzewam, ze troche sie bala, poniewaz mieszkala sama). Nie mialem klopotow z dotarciem do otwartych drzwi do kuchni.

Wepchnawszy w nie nos, rozejrzalem sie w ciemnosciach. Przestraszylem sie na widok dwoch skosnych slepi.

„To ty, Wiktorio?”, zapytalem.

„A niby kto!”, padla swarliwa odpowiedz.

Wsunalem sie glebiej.

„Co robisz?”

„Nie twoj interes. Wracaj do swojego pokoju.”

Dostrzeglem jednak, czym zajmuje sie Wiktoria. W lapach trzymala niewielka mysz polna. Schowawszy pazury, najwyrazniej igrala z nieszczesnym stworzeniem, ktorego grzbiet wygiety byl w luk z paralizujacego strachu, a drobniutkie czarne slepka lsnily jak zahipnotyzowane. Mysz musiala wlezc do domu w poszukiwaniu jedzenia. Brak myszy domowych (bez watpienia wynik czujnosci Wiktorii) byl dla niej zacheta, moze tez byla zbyt glupia (lub glodna), by zdac sobie sprawe z obecnosci kota. W kazdym razie nie miala co do tego obecnie zadnych watpliwosci; placila surowa cene natury za brak ostroznosci.

Mysz – ten mysz – byl przerazony, przyjalem wiec na siebie role jego rzecznika.

,,Co zamierzasz z nim zrobic?”

„Nie twoj interes”, padla zwiezla replika.

Wszedlem dalej do kuchni i powtorzylem pytanie. Tym razem musialem sie zadowolic swiszczacym prychnieciem zamiast odpowiedzi.

W naturze zwierzat nie lezy wspolczucie dla swoich pobratymcow, ale zalosne polozenie bezbronnego stworzenia zaapelowalo do drugiej strony mojej natury – ludzkiej.

„Pusc go, Wiktorio”, powiedzialem spokojnie.

„Pewnie, gdy tylko odgryze mu leb”, rzekla.

Co rzeklszy, zabrala sie do spelnienia swej grozby, byle tylko mnie zirytowac.

Blyskawicznie rzucilem sie w strone Wiktorii i zacisnalem szczeki na jej lbie. Zaczelismy sie szamotac: mysz z lebkiem w paszczy kota, kot z glowa w moim pysku.

Zmusilem Wiktorie, by wypuscila z pyszczka przerazona mysz polna, zanim wyrzadzila jej powazniejsza krzywde. Z satysfakcja ujrzalem, jak przerazone stworzonko smyrga w ciemny kat, gdzie bez watpienia znajdowala sie dziura. Wiktoria pisnela i wyrwala leb z mojego pyska, orajac mi pazurami mostek. Zaskomlalem czujac zadlacy bol i rzucilem sie na nia ponownie, tym razem rozwscieczony nie na zarty.

Zaczelismy ganiac w kolko po kuchni, przewracajac krzesla, wpadajac z rozpedu na szafki, krzyczac i wrzeszczac na siebie. Ogarnal nas zbyt wielki zwierzecy gniew, bysmy zwazali na czyniony halas i wyrzadzane szkody. W pewnym momencie udalo mi sie zlapac koniec ogona Wiktorii. Kotka zahamowala w miejscu, wydajac z siebie okrzyk zaskoczenia. Obrocila sie i przejechala ostrymi pazurami po moim pysku. Musialem ja puscic, ale od tej chwili koniuszek ogona miala lysy. Rzucilem sie za nia, lecz Wiktoria wskoczyla na suszarke do naczyn, stracajac sterte statkow pozostawionych przez panne Birdle. Porcelana roztrzaskala sie na kamiennej posadzce w drobny mak. Usilowalem takze wskoczyc na zlew i prawie mi sie to udalo, gdy nagle widok Wiktorii czmychajacej lbem naprzod przez zamkniete okno zaskoczyl mnie tak bardzo, ze stracilem rownowage i zesliznalem sie na podloge. Jeszcze nigdy nie widzialem, by kot – czy jakiekolwiek inne zwierze – zrobilo cos takiego!

Lezalem na podlodze calkiem oszolomiony, gdy nagle w drzwiach pojawila sie postac w bialej nocnej koszuli. Na widok zjawy zamarlem na chwile, dopiero potem uswiadomilem sobie, ze to panna Birdle. Wtedy zamarlem ponownie.

Jej oczy zdawaly sie ciskac blyskawice w ciemnosci. Siwe wlosy zwisaly bezladnie na ramiona, a powiewna koszula nocna trzeszczala naelektryzowana. Cala dygotala od narastajacej furii, przez co zdawalo sie, ze jej kruche cialo rozsypie sie na kawalki. Otwarte usta drzaly, ale nie dobywaly sie z nich zadne slowa. Zdolna byla jedynie do nieartykulowanego gulgotania. Zdolala jednak uniesc drzaca reke i wlaczyc swiatlo. Jaskrawe oswietlenie ukazalo mnie lezacego posrod roztrzaskanej zastawy.

Przelknalem sline i sprobowalem przepraszac. Gotow bylem zwalic na kotke wine za wszystko, jednak skrzeczenie, ktore wydobywala z siebie starsza pani, przekonalo mnie, ze w tej chwili nie mam co sobie strzepic jezyka. Zwialem pod kuchenny stol.

Niestety, marna to byla oslona. Obuta w elegancki bambosz stopa zderzyla sie z moimi zebrami ze stuprocentowa dokladnoscia. Jeszcze pare razy oberwalem po bokach, zanim wpadlem na pomysl, ze lepiej zmykac spod stolu. Rzucilem sie w strone otwartych drzwi, nieludzko przestraszony zachowaniem przemilej staruszki. Przemila staruszka cisnela za mna krzeslem. Zawylem, gdy spadlo mi na grzbiet. Panna Bridle ruszyla za mna, wymachujac dziko ramionami. Kopniakami i ciosami piesci prawie pozbawila mnie przytomnosci. Bylem przerazony, ile wykazywala przy tym sily. Zlapala mnie za obroze, powlokla do zagraconego pokoju „goscinnego”. Wrzucila do srodka i zatrzasnela za mna drzwi. Zza drzwi uslyszalem stek wyzwisk. Staruszka uzywala jezyka, do ktorego przywyklem na zlomowisku Szefa, ale ktorego nie spodziewalem sie uslyszec w przytulnym wiejskim domku z ust przemilej starszej damy. Lezalem dygoczac i rozpaczliwie starajac sie zachowac kontrole nad jelitami i pecherzem. Wystarczajaco juz popadlem w nielaske.

Spedzilem okropna noc. Nikt lepiej ode mnie nie zdaje sobie sprawy z trafnosci powiedzenia „pieski zywot”. Sadze, ze zadne inne zwierze nie przechodzi takiej hustawki nastrojow co pies. Moze sami sobie przysparzamy klopotow, moze jestesmy przeczuleni, a moze po prostu glupi. Moze jestesmy zbyt „ludzcy”.

Prawie nie spalem. Spodziewalem sie, ze lada chwila otworza sie drzwi i do srodka wpadnie prastary demon, by wymierzyc mi dalszy ciag kary. Drzwi jednak pozostaly zamkniete. Przez trzy kolejne dni.

Skamlalem, wylem, gniewalem sie i warczalem, nic to jednak nie dalo. Zanieczyscilem podloge i plakalem, poniewaz wiedzialem, ze czekaja mnie przez to kolejne klopoty. Zdychalem z glodu i przeklinalem mysz, przez ktora wpadlem w takie opaly. Palilo mnie w gardle, bo nie mialem nic do picia i przeklinalem zlosliwego kota, ktory wpakowal mnie w takie polozenie. Lapy zesztywnialy mi z braku ruchu i przeklinalem panne Birdle za starcza skleroze. Jak mogla zmieniac sie z dnia na dzien z czarujacej, delikatnej starszej pani w szalejace monstrum? Dobrze, zgadza sie, ze w pewnym stopniu bylem winny – istotnie, jej kot wyskoczyl przez okno, rozbijajac szybe – ale czy to byl wystarczajacy powod, zeby glodzic mnie w zamknieciu? Litowalem sie nad soba, wpadlem w czarna rozpacz, okresowo przemieniajaca sie we wscieklosc i z powrotem w zalosc.

Trzeciego dnia klamka zaskrzypiala, obrocila sie i drzwi powoli sie uchylily.

Skulilem sie pod fortepianem, ledwie wazac sie podniesc wzrok. Gotow bylem przyjac kolejne lanie z godnoscia.

– No chodz, Fuks. Gniewasz sie? – Panna Birdle usmiechala sie do mnie slodkim, babcinym usmiechem. W jej spojrzeniu widniala lagodnosc charakterystyczna wylacznie dla ludzi bardzo mlodych i bardzo starych. Westchnalem i odmowilem wyjscia.

– Chodz juz, Fuks. Przebaczylam ci wszystko.

Aha, pomyslalem, az do kolejnego napadu.

– Chodz, zobacz, co ci przynioslam. – Panna Birdle zostawila otwarte drzwi i przeszla do kuchni, wolajac mnie kuszaco. Doszla mnie won miesa i z opuszczonym ogonem ostroznie podazylem sladem starszej pani. Zastalem ja przy wykladaniu do miski na posadzce calej puszki pokarmu dla psow.

Ja moglem byc niepokorny, ale moj zoladek byl innego zdania, nalegal, zebym wszedl do kuchni i sie najadl. Co oczywiscie zrobilem, ograniczajac walke ze soba do niezbednego minimum. Jednak caly czas uwaznie sledzilem zachowanie starszej pani. Wkrotce uporalem sie z jedzeniem i woda, ktore od niej dostalem, ale moje zdenerwowanie nie przeminelo tak szybko. Wiktoria przygladala mi sie przez caly czas z koszyka stojacego w rogu kuchni, powoli wyginajac ogon w jedna i druga strone, co swiadczylo o chlodnej furii. Nie zwracalem na nia uwagi, wlasciwie jednak bylem zadowolony, ze skok przez okno nie wyrzadzil jej powazniejszej krzywdy. (Przyjemnosc sprawil mi rowniez widok jej golego koniuszka ogona).

Skulilem sie i odsunalem, gdy panna Birdle wyciagnela do mnie reke. Jej spokojne slowa rozluznily jednak moje napiete nerwy. Pozwolilem sie jej poglaskac i wkrotce znow zostalismy przyjaciolmi. Pozostalismy nimi jeszcze przez nastepne dwa tygodnie.

Wiktoria starala sie nie wchodzic mi w droge i musze przyznac, ze ze swej strony rowniez dokladalem staran, by ja omijac. Biegalem za panna Birdle, gdy szla na zakupy do miasteczka, zawsze starajac sie przy tych okazjach zachowywac jak najprzykladniej. Pokusa, by cos sciagnac, byla niemal nie do odparcia, jednak jakos sobie z nia

Вы читаете Fuks
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату